Ja, Stańczyk Ja, Stańczyk
114
BLOG

Całkiem na luzie

Ja, Stańczyk Ja, Stańczyk Polityka Obserwuj notkę 52
    Jedni z Was za mało mnie znają, by primaaprilisowe próby robienia ich w konia mnie bawiły, inni - za dobrze, by się powiodły (no dobra, po prostu nie mam przyzwoitego pomysłu :P) By jednak tradycji stało się zadość i ktoś się z rana uśmiał - zaprezentuję dwie prawdziwe, z życia (mojego) wzięte anegdotki. (Uwaga, będzie 1.5 wulgaryzmu:)

    Każdy programista (tu macie miodną ilustrację kwintesencji tego zawodu :D) na początku kariery roi sobie o władzy absolutnej - tak nad komputerem jak i nad użytkownikami. I maszyna, i userzy - szybko leczą go z tych złudzeń. W moim przypadku nastąpiło to, gdy niegdysiejszy superboss zażyczył sobie, by personel wchodząc do programu wpisywał imię i nazwisko, które następnie miało się drukować na fakturze (czasy były przed-VATowe - wtedy wystarczył zygzak i pieczątka). Tłumaczyłem mu, że bezpieczniej będzie dać im hasła, a do nich uwiązać identyfikatory - uparł się. Pan sobie życzy... Program obsługiwała ekipa jajcarzy, więc można było przewidzieć, co spróbują wpisać. Siadłem z długopisem w ręku, pół godziny dojrzałego namysłu, 17 wyrazów plus różne pisowne - U, Ó, OO, H, CH, spacje w środku etc etc... Żeby ich jednak zniechęcić do testów - sprawiłem, że program po wykryciu bluzgów zaczynał piszczeć głośnikiem, wyświetlał komunikat: Z CHAMAMI NIE ROZMAWIAM i odłączał klawiaturę (żeby żadne tam Ctrl+Alt+Del, a dostęp do komputera był trawersem po biurku z przejściem pod krzesłem). Restart trwał prawie 2 minuty (czasy DOS-a 3.3 i komputerów AT), więc sądziłem - ba, byłem pewien - że to wystarczy. Przyjechałem do firmy, zainstalowałem, zrobiłem krótki speech na temat nowych możliwości (nic nie mówiąc o pułapkach), widzę złośliwe błyski w oczach... Jak gdyby nigdy nic idę do siebie, wygodna pozycja, nogi na stół, bujam się w fotelu - i CZEKAM :D. Piiiiiii... Piiiiiii.. Uśmiecham się do siebie jak kot do słoniny, poprawiam się w fotelu... PIIIIIIIIIIII... PIIIIIIIIIIIIIII... Wyobraźcie sobie, jak błogą miałem minę :D. Dwie minuty...

.. otwierają się z hukiem drzwi, wparowuje ekipa i krzyczy od progu triumfalnie: ZAPOMNIAŁEŚ O PIŹDZIE!!!!

    Załatwili mnie, moje pół godziny namysłu, całe zabezpieczenia - w 5 minut, za trzecim podejściem... Od tamtej pory jestem święcie przekonany, że najgłupszy użytkownik jest 100 razy bardziej pomysłowy niż najgenialniejszy (jak na przykład ja :P) programista :D

    Druga anegdota - już nie o programistach i prawie zupełnie cenzuralna - jest z czasów jeszcze bardziej zamierzchłych, bo z moich studiów na chemii. Wymaga małego wprowadzenia: pewnie wielu z Was widziało film "Nic śmiesznego" (nawiasem mówiąc - adekwatny tytuł). Jest w tym obrazie jedna, jedyna śmieszna scena, gdy Pazura ciągnie ekipę filmową pod wodzą Kondrata rozklekotanym minibusem na jakąś straszliwie odległą dzicz, twierdząc, że znalazł genialny plener. Wychodzą w końcu z pojazdu, Pazura pokazuje szerokim gestem jakieś cherlawe brzózki i czeka na oklaski. Kondrat, wyraźnie zgotowany, cedzi przez zęby: c o t o j e s t? Pazura - pewny siebie: - Las... Kondrat zmienia się w oazę spokoju, i cedzi dalej: - A na ch..j mi ten las? P. sięga do scenariusza i pokazuje tekst: "Rozejrzał się i zobaczył las...". Kondrat wyrywa mu scenariusz, czyta, przewraca kartkę, kiwa głową i podtyka mu pod nos. Pazura - już mało pewnym głosem - czyta:

"... krzyży".

    Mnie jednak nawet i ta scena za bardzo nie bawi, gdyż byłem - długo przed powstaniem filmu - świadkiem równie cudnej, za to prawdziwej. Laboratorium z chemii analitycznej, (własno)ręcznie oznaczamy ilości pierwiastków w próbkach, błąd rzędu 0.5% niekiedy równa się powtarzaniu zaliczenia, więc podczas głupiego przelewania ze zlewki do kolby płucze się ścianki 3 razy, by broń Boże nic nie zostało... Dłubię coś, starając się by nie wybuchło, i słyszę dziwne odgłosy. Rozglądam się - moja dziewczyna stoi z niewyraźną miną z zakorkowaną kolbą miarową w ręku, a nasz opiekun siedzi na stołku laboratoryjnym, trzyma się za brzuch i bije głową w stół. Podchodzę, niepewnie biorę go za ramię i pytam: Panie doktorze, pan się dobrze czuje? Podnosi głowę - i widzę, że ma łzy w oczach... ze śmiechu. Okazało się, że dziewczyna robiła oznaczenie już 4 laborki, zostało jej jedno, praktycznie ostatnie przejście; w książce wyczytała: "Do kolby miarowej wsypać odważoną ilość kryształków jodku potasu...". Sypnęła, z kolby podniósł się piękny, fioletowy obłok jak dżin z butelki, przewróciła kartkę i wyczytała:

"... i prędko nakryć korkiem."

    Miłego Prima Aprilisu :)

Stańczyk jaki jest - każdy widzi :) Alternatywne archiwum postów

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka