Stefan Sękowski Stefan Sękowski
449
BLOG

Singiel na swoim. Za swoje

Stefan Sękowski Stefan Sękowski Polityka Obserwuj notkę 0

Program „Rodzina na swoim” (swoją drogą zły sam w sobie) nie obejmuje pomocy dla osób samotnych. I niech tak zostanie.

Ostatnio kilka razy w różnych mediach słyszałem podobną dyskusję: dziennikarz pytał się eksperta od rynku nieruchomości, dlaczego z programu „Rodzina na swoim” nie mogą korzystać osoby samotne i kiedy to się zmieni. Sposób zadawania pytań sugerował bezbrzeżną wręcz niesprawiedliwość, jaka dzieje się singlom z tego powodu, iż podatnicy nie dokładają się do ich mieszkań.

Program „Rodzina na swoim” umożliwia małżeństwom otrzymanie preferencyjnych kredytów na budowę własnych czterech kątów. Korzyść z udziału w programie wynika z tego, że z budżetu pokrywana jest spłata części oprocentowania kredytu przez pierwsze osiem lat. Jest to program korzystny dla rodzin – ale tylko dla nich. Jednocześnie nabija on kabzę deweloperom i podwyższa ceny mieszkań. Może być także odpowiedzialny za bańkę kredytową – nie zapominajmy, że obecny kryzys gospodarczy zaczął się od pęknięcia analogicznej bańki, która wynikła ze sztucznie zaniżonych stóp procentowych i udzielania zbyt korzystnych kredytów osobom bez zdolności do ich spłacenia. Słowem: to zły program, który pomaga jedynie części społeczeństwa, a i tej jedynie w krótkim okresie.

Przyjmijmy jednak na chwilę, że „Rodzina na swoim” nie szkodzi gospodarce aż w takim stopniu, a jednocześnie jest korzystna dla osób, które się na ten program zdecydowały. I w tym wypadku program nie powinien być skierowany do osób samotnych (wyjątek w programie stanowią osoby samotnie wychowujące dzieci). Zwróćmy uwagę na samą nazwę: „Rodzina na swoim” wyklucza osoby samotne. I to nie bez powodu.

A są nim dzieci, które w normalnych warunkach rodzą się w małżeństwach. Bezdzietne małżeństwo z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie posiadać potomstwo. Często powodem, dla którego ludzie odkładają poczęcie dziecka na później jest to, że mieszkają z rodzicami/teściami, bądź wynajmują mieszkanie. A, wiadomo – lepiej spłacać kredyt zaciągnięty na swoje mieszkanie, niż na cudze.

Nie jest istotne, czy małżonkowie kierują się słusznymi przesłankami: tak po prostu jest. Aby więc rodziło się więcej dzieci, tym, którzy powołają je do życia, państwo przyznaje przywileje (nic nikomu się tu nie należy z urodzenia – czy z ożenienia). Raz, bo uważa, że dzieci są fajne a rodzina to „podstawowa komórka społeczna”, a dwa – bo ktoś będzie musiał w przyszłości pracować na nasze emerytury. A obecnie nie wygląda to zbyt różowo.

Singiel to nie rodzina, choć może taką założyć w przyszłości. Singiel to nie rodzic – chyba że jest wdowcem/wdową, albo „wpadł”. Singiel nie „pracuje” nad naszą przyszłością, a dzieci tych, którzy singlami nie są, będą pracować, by na starość nie umarł z głodu. Dlatego, jeśli w ogóle uznać, że komuś należą się jakieś przywileje, to nie ma żadnego argumentu za tym, by singlowi jakieś przyznać. Tym bardziej, że we własnym mieszkaniu będzie mieszkał sam, a to samotność jest największym problemem singla.

Chyba, że jedynym argumentem za przywilejami ma być to, że ktoś je chce uzyskać. Ale tak myślą tylko małe dzieci, które trzeba nauczyć, że cukierki nie spadają z nieba. I wtedy można rozdawać przywileje na lewo i prawo (ja chcę upusty na płyty kompaktowe). Do tego chyba niebawem dojdziemy, w społeczeństwie, w którym dorośli coraz częściej zachowują się i myślą jak dzieci – a samych dzieci jest coraz mniej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka