skrent skrent
65
BLOG

Prochy (zbierane po Powstaniu Warszawskim)

skrent skrent Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Odcinek 110
 
Pan Michał szedł w stronę Warszawy z tłumem powracających uciekinierów, usuwając się przed pędzącymi ciężarówkami z niemieckim wojskie, to w jedną to w drugą stronę. Aż dziw, że go nie zgarnęli Niemcy za inteligencki wygląd, że nie wywąchali w nim wojskowego, i nie rozwalili pod murem, Wraz z normalnymi, umęczonymi ludźmi szło setki, a może tysiące różnych złoczyńców i rzezimieszków, których w żadnej nacji nie brakuje. Przyglądali się Kulbace spod oka, obserwowali go, w jego ni to miejskim ni wiejskim ubraniu, ale porządnym, z angielskiej wełny, w którym wyglądał na miastowego urzędnika albo nauczyciela, żeby go w dogodnej chwili dopaść jakimś ustroniu i obrabować z zegarka i portfela. Takich przypadków było wtedy tysiące i dziesiątki tysięcy.
Niestety, pan Michał nie wyglądał na takiego, który by się nie bronił i dał obrobić bez protestu, więc raczej omijali go z daleka. W ogóle to sądzili, że jest jakimś agentem albo policjantem po cywilu, który szuka takich jak oni, albo jakichś niemieckich szpiegów dużego kalibru. Ba, najprędzej sądzili, że mają z niemieckim komandosem w cywilu do czynienia. Tacy osobnicy kręcili się wśród tłumów uciekinierów a potem nagle odprowadzali na bok przebranych w cywilne
 
lachy polskich oficerów i rozstrzeliwali bez pardonu. Jednego takiego prowadzili, to trząsł się cały i płakał. No, ale sam sobie winien, bo się pchał do wojska, z pulchnym zadkiem właściciela kamienicy, żeby tylko dostać w te pulchne paluchy dodatkowe paręset złotych z łatwego żołdu za kręcenie lewych interesów gdzieś na zapleczu magazynów wojskowych lub w kantynie. Właśnie wyglądał na porucznika-zaopatrzeniowca, który przepił niejeden karabin maszynowy i niejedną tonę wojskowego żyta, handlując przed wojną z rezunami Bandery, przygotowującymi się w podziemiu do zbrojnej rozprawy z polską władzą na Kresach. 
      Michał w pierwszych dniach po powrocie w wojny zakupił sody kaustycznej, do prania i gęsty grzebień do wyczesywania wszy, do dostał wszawicy. Siedział teraz nagi i mieszał koszulę i gacie w wielkim garnku do prania, w którym gotował roztwór wodny sody i mydła na żeliwnym piecu. Mieszając kijem od miotły tym garnku, dochodził, co chwilę do okna, nachylał się nad czarnym papierem i wyczesywał z głowy wszy, która go swędziała niemiłosiernie. Robił to powoli, z uwagą, nad stołem do przyrządzania posiłków i krajania chleba – teraz stół służył mu za rzeźnicki warsztat i pień katowski – co za symbolika! Wszy kapały spod grzebienia z głośnym uderzeniem na papier, kap kap, tłuste i świecące woskiem jak ziarenka kwarcu. Szkliły się jak rogowe tarczki, przebierając bezradnie łapkami, gdy która upada na na grzbiet; i tę można było złapać najłatwiej, bo reszta zwinnie uciekała z łapanki ile sił w nogach, jak Warszawiacy przebiegający ulicę pod obstrzałem. A Michał je łapał, przyglądał się brzuszkom z siateczką żyłek z pulsujących krwią, kładł je na grzebieniu albo na paznokciu kciuka i rozgniatał paznokciem drugiego kciuka, z mściwa lubością, aż strzelało. W to strzelanie chitynowych pancerzyków wsłuchiwał się z radością sadysty. W miejscy gdzie przed chwilą była żywa wesz, wołająca na pomoc miłosierdzie boże, na paznokciu zostawała plama krwawej miazgi. To było dobre i właściwe przygotowanie dla niego, do czekającego go roboty wykonawcy wyroków śmierci, a potem dowódcy plutonu na powstańczej barykadzie.
    Po tej batalii, w której sprawił wszom krwawą łaźnią, już żadne jatki w powstaniu, nie robiły a nim wrażenia. Te krwawe miazgi, pozostające z ludzi na ulicach bombardowanej Warszawy, to były takie duże wszy. Nie pomogły modlitwy, różańce, medaliki, litanie, nabożeństwa; dla Boga ludzkie życie też ma wartość wszy i ludzka wesz musi zginąć.
skrent
O mnie skrent

sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości