Małgorzata Ziętkiewicz znowu mi podpadła. Reporterka Polsatu postanowiła tym razem potępić karę śmierci.
Zacytowała napis na ścianie ważnego budynku w Polsce: „Prawo jest sztuką czynienia tego, co dobre i słuszne” i dodała: „W Stanach Zjednoczonych prawo to czynienie tego, co chcą wyborcy, bo większość chce kary śmierci”. Manipulacja wspierała się na zestawieniu tych dwóch zdań z opiniami panów z tytułami przed nazwiskiem. Według nich Amerykanie stosują karę śmierci, ponieważ uważają, że coś naprawia. Ani słowa o funkcji odstraszającej, o proporcjonalności kary do popełnionego przestępstwa, o podejściu utylitarnym, mówiącym o karze jako środku zabezpieczającym potencjalne niebezpieczeństwo ze strony sprawcy. A to przecież akademiccy specjaliści prawa, którzy wszystkie aspekty penalizacji powinni mieć w małym palcu. Oj, jacy głupi ci kowboje – myśli Polak przed telewizorem. Stąd już tylko krok do myśli, że samemu jest się głupim popierając stryczek, a o takie wnioski chodzi stróżom europejskości.
Amerykańskie sympatie polskiego społeczeństwa kłują w oczy salonowe elity. Łatwo ośmieszyć amerykańskie przepisy, ponieważ dziwnych przykładów nie brakuje (zakaz bicia żony pasem o szerokości powyżej 3,6 cm w Los Angeles), ale tamtejsze traktowanie prawa bardziej mi się podoba niż nasze. Zapisy bywają absurdalne, ale są przestrzegane. W Polsce sąd najpierw zastanawia się nad szkodliwością społeczną, a potem może przepis zastosuje, a może nie. Na przykład stwierdzi, że coś jest niezgodne z prawem, ale to nie przeszkadza, jak przy opłatach za parkowanie w stolicy, czy wykształceniu Kwaśniewskiego. Albo tło etyczne zamazuje fakty, jak w sprawie współpracy Jurczyka z SB. Tak jakby sąd był od zajmowania się wydźwiękiem moralnym albo skutkami niezgodności z prawem, a nie prostego orzekania o jej wystąpieniu.
Szkoda, że krytyczna wobec pewnych życzeń wyborców Małgorzata Ziętkiewicz nie przeanalizowała, jak zachcianki elektoratu zadłużają kraj, a politycy im ulegają, aby zdobyć władzę. Jak często mówią tak, żeby nikogo nie urazić, a apologeci rządzącej ekipy zagłuszają krytykę refrenem: „Nie widzicie, ile się buduje?” .
Oj, buduje się, buduje. Centrum Kliniczno-Dydaktyczne w Łodzi buduje się już 36 lat i pochłonęło to 400 mln złotych. Jedyną gotową częścią jest Centrum Diagnostyki Obrazowej na parterze. Ukończenie inwestycji przekłada się z roku na rok. W tym roku wykryto 21 usterek zagrażających bezpieczeństwu pacjentów.
To nie jedyne osiągnięcia Łodzi w budownictwie. Miasto wyda 400 tys. złotych na koncert z okazji… zamknięcia Dworca Fabrycznego. „Oszczędzamy na wydatkach bieżących, a koncert jest dla nas inwestycją. Ma spowodować, że wszyscy usłyszą o Nowym Centrum Łodzi” – tłumaczy prezydent Łodzi Hanna Zdanowska. Abstrahując od sensu pakowania pieniędzy w promocję miejskiej budowy, pytam, czemu w takim razie koncert nie czci otwarcia tego Centrum? A może będą dwa koncerty, żeby więcej ludzi się dorobiło za nasze podatki (albo ktoś skasował dwa razy za to samo)? Jedno jest pewne: uświetnieniem stypy po dworcu partyjna koleżanka premiera wpisuje się w retoryczny trend budowlany przysłaniający bezmiar rządowego lenistwa. Brak reformy finansów publicznych, biurokracja pączkuje razem z dziennikami ustaw, podatki wysokie, 340 zawodów w Polsce jest reglamentowanych (najwięcej w Europie)… Lista zaniechań jest potwornie długa, ale co tam, ważne, że się buduje. Swoi pilnują, żeby zaniedbania pozostały niezauważone. Kraj stoi na głowie. Tam, gdzie powinno być dużo wolności – w gospodarce, tam jej tyle, co kot napłakał. Tam, gdzie nie powinno być jej wcale, tam redaktor Ziętkiewicz pilnuje, żeby trochę jej zostawiono mordercom.
Marcin Motylewski
Felieton ukazał się w październikowym numerze „Naszego Płocka”