strof strof
605
BLOG

Opowieści zimowe. Notes

strof strof Kultura Obserwuj notkę 59


W połowie listopada. Gdy w czarno-złotych hotelach kwaterują pustkę,
a studnia podwórza do Hadesu prowadziłaby niechybnie,
gdyby nie brak Kore (choć na zdjęciach gwiazd ślad tli się wciąż po jej ustach)
i to, że pewnej sprawności trzeba, by ześlizgnąć się w tamte rewiry po rynnie.

Poza tym zamknięte okna, a wbity gwóźdź niweczy wszelkie próby
strugania bohatera; miast rzeźby więc tylko para – jej opowieść
otacza punkt na szybie ciepłem chwilowej ułudy,
lecz jest oznaką życia, czego za wszelką cenę należało dowieść.

Jeśli zdążysz, na niknącej możesz wypisać powierzchni
swoje grzechy, zasługi albo zestaw imion,
które przyjmowałeś na wielu chrztach, i niepotrzebne skreślić
jak nazwę wymarłego miasta na mapie zimy drżącą linią.

Grudzień. Dni pierwsze. Ten, kto tu mieszkał wcześniej,
miły człowiek, zostawił, nie znając cię wszak, bez wątpienia,
na dnie szuflady kartkę z kalendarza, gdzie miejscowy cukiernik zamieścił
swe słodkie obietnice: dzisiejsze gwarancje zbawienia.

Wieje od zatoki i zielony płyn wsiąka po goleniu w skórę
niby w język baśnie; skomlą uporczywie w jednej
tonacji łodzie i myśli wciśnięte w nawilgłą tekturę
aż czerń głęboka głos i wzrok jednako zemnie.

W drzwiach cień zaś twój zostaje. Niezgaszona lampka
będzie go żywić czas jakiś, dopóki żarówki pierś mleczna
nie odda całego światła i zazgrzyta klucz w zamku,
jakby tam się spotkały przestrzenie doczesna i wieczna.

strof
O mnie strof

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura