Michał Syska Michał Syska
249
BLOG

Przeciwko nowoczesnemu futbolowi

Michał Syska Michał Syska Rozmaitości Obserwuj notkę 4

 

Przez najbliższe tygodnie oczy świata, przynajmniej tego piłkarskiego, będą zwrócone na Republikę Południowej Afryki. Mundial to nie tylko wielkie wydarzenie sportowe, ale także gigantyczne przedsięwzięcie organizacyjne i biznesowe. W ogóle współczesna piłka nożna jest znakomitą maszynką do zarabiania pieniędzy, którą sterują głównie komercyjne telewizje i korporacje. Nie wszystkim kibicom taka sytuacja się podoba.

Kibice kontra korporacje
Przed miesiącem 11 milionów sympatyków futbolu miało swoje wielko święto. Na tyle szacuje się liczbę kibiców FC Sankt Pauli, które w maju zapewniło sobie awans do najwyższej klasy rozgrywkowej w Niemczech. Skąd taka popularność małego klubu z hamburskiej dzielnicy rozpusty, który nigdy nie zdobył krajowego mistrzostwa lub pucharu?

Z tego, że klub ten opiera się na wsparciu fanów z alternatywnych środowisk. Na meczach Sankt Pauli zobaczymy lewicową symbolikę i antyrasistowskie transparenty, usłyszymy głośny i spontaniczny doping oraz piosenkę Hells Bells zespołu AC/DC, która towarzyszy wychodzącym na murawę piłkarzom. Nie ujrzymy za to seksistowskich reklam czasopism dla mężczyzn na bandach wokół boiska. Nie zgodzili się na to kibice, dzięki którym ten klub wciąż istnieje. To oni organizowali zbiórki pieniędzy i koncerty kontrkulturowych zespołów na rzecz uratowania Sankt Pauli, gdy drużyna stawała w przeszłości na skraju bankructwa. Dziś pilnują, by klub nie stał się oderwanym od lokalnego środowiska przedsiębiorstwem nastawionym na zysk. Fani popularnych „Piratów” są w awangardzie europejskiego ruchu „Against Modern Football”, który sprzeciwia radykalnym podwyżkom cen biletów, dyktatowi telewizji pay-per-view i opresyjnym przepisom bezpieczeństwa wymierzonym przeciwko kibicom prowadzącym aktywny doping na trybunach.

Jakie formy może przybrać komercjalizacja futbolu, odczuli na własnej skórze sympatycy Austrii Salzburg, którą pięć lat temu przejął koncern Red Bull. Założony w 1933 roku klub z Salzburga to jedna z najbardziej utytułowanych drużyn w historii austriackiej piłki nożnej. Gdy w 2005 roku został kupiony przez potężnego producenta napojów energetycznych, kibice „Fioletowo – Białych” byli pełni optymizmu i nadziei. Rozczarowanie przyszło szybko. Nazwę klubu zmieniono z „Austrii” na „Red Bull”. Zmieniono też herb: miejsce tego nawiązującego do kilkudziesięcioletniej tradycji zajęło po prostu logo Red Bulla.

Nowy właściciel w ogóle postanowił zerwać z tradycją Austrii Salzburg i ogłosił, że Red Bull Salzburg jest nowym klubem. Protestującym kibicom zaproponowano łaskawie, że bramkarz będzie grał w fioletowych skarpetach. To miała być jedyna forma nawiązania do historii. Fani postanowili więc zakończyć rozmowy z korporacją i założyli własną Austrię Salzburg, którą zgłosili do rozgrywek 7. ligi. Na meczach tej prawdziwej Austrii pojawia się około dwóch tysięcy fanów, którzy gorąco dopinguja swoją drużynę. Obecnie prowadzona jest akcja „Eine Heimat fur die Austria” – fani zbierają fundusze na budowę stadionu dla swojej drużyny.

Pozbyć się kibiców, przyciągnąć klientów
Z wprowadzaniem korporacyjnego modelu rynkowego w klubie piłkarskim mamy do czynienia także w Polsce. Gdy kilka lat temu medialny koncern ITI przejmował warszawską Legię, komentatorzy, piłkarze i kibice w całej Polsce zachwycali się atmosferą panującą podczas meczów rozgrywanych na Łazienkowskiej. Głośny doping, efektowna oprawa i bezpieczeństwo powodowały, że na stołecznym Stadionie im. Wojska Polskiego chętnie chciała występować narodowa reprezentacja. Tymczasem dziś na meczach Legii straszą puste i milczące trybuny, bo klub pod hasłami walki z chuligaństwem skonfliktował się z kibicami.

Wydaje się jednak, że nie o walkę z chuliganami w istocie tu chodzi. Celem jest wymiana publiczności. Nowy, budowany z publicznych pieniędzy stadion korporacyjnej Legii ma być miejscem rozrywki nowej klasy średniej. Stąd wysokie, dla wielu zwykłych zjadaczy chleba zaporowe ceny biletów oraz nietypowe kampanie reklamowe skierowane do ludzi, którzy futbolem raczej się dotąd nie interesowali. Stadion ma się zamienić w multipleks, a kibiców zastąpią zamożni klienci, którzy są atrakcyjnym „targetem” dla reklamodawców i mogą wydać więcej pieniędzy podczas meczu (na konsumpcję i oryginalne – czyli drogie – gadżety) niż chłopcy z blokowisk. Likwiduje się ulgowe bilety dla młodzieży, oferując za to wejściówki dla całych rodzin. Wiadomo, że dzieci skuteczniej skłonią swoich rodziców do wydania kasy na stadionie. Ponadto włodarze Legii wprost dają do zrozumienia, że kibice nie powinni i nie mogą mieć wpływu na bieżącą politykę klubu. To prawo jest zarezerwowane dla właściciela. Kibic ma być jedynie klientem, który kupuje usługę.

Czy taka strategia ma w Polsce szansę powodzenia? Wydaje się to wątpliwe.
„Lansowana przez Ekstraklasę i część mediów idea wymiany publiczności, do czego pretekstem jest walka z często wydumanym chuligaństwem stadionowym, w Polsce nie ma większych szans. Po pierwsze, nie wytworzyła się jeszcze typowa dla globalizacji tzw. nowa klasa średnia, która dysponowałaby zasobami finansowymi i wolnym czasem oraz byłaby tak dalece zainteresowana futbolem, by regularnie zjawiać sie  na stadionach. Także poziom polskiej piłki jeszcze przez wiele lat uniemożliwi jej rywalizację z finansowymi potęgami piłkarskimi, tak jak polscy milionerzy pozostają ubogimi krewnymi Abramowicza czy Berlusconiego” – mówi dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, znawca futbolu i kibic Legii.

„Publiczność na polskich stadionach jest różnorodna społecznie i majątkowo i w ogólnym zarysie pozostaje w rezultacie bezalternatywna. Istotą bywania na stadionach ligowych jest wierność, nie wystarczy chwilowa moda, typowa dla siatkówki i koszykówki” – dodaje Chwedoruk i zauważa, że najwyższą frekwencją w Polsce mogą pochwalić się te kluby (np. Lech Poznań czy Górnik Zabrze), które współpracują z kibicami i nie wprowadzają zaporowych cen biletów.

Jak wygląda wymiana publiczności na stadionach, daleko posunięta komercjalizacja piłki nożnej oraz jakie są konsekwencje tych procesów? Najlepiej widać to w ojczyźnie futbolu: Anglii.

Futbol z robotniczymi korzeniami
“The socialism I believe in is not really politics. It is a way of living. It is humanity. I believe the only way to live and to be truly successful is by collective effort, with everyone working for each other, everyone helping each other, and everyone having a share of the rewards at the end of the day. That might be asking a lot, but it’s the way I see football and the way I see life” – to słowa legendarnego trenera Billa Shankly’ego, twórcy potęgi Liverpoolu w latach 60. i 70. Ten słynny szkoleniowiec zawsze podkreślał swoje robotnicze pochodzenie i twierdził, że jego zadaniem było dawanie rozrywki ludziom pracy. Gdy zmarł w 1981 roku, jego pamięć minutą ciszy uczcił krajowy zjazd Partii Pracy.

„Piłka nożna jest w Anglii, a jeszcze bardziej w Szkocji, czymś o wiele więcej niż rozrywką. Jest kluczowym elementem kultury brytyjskiej klasy robotniczej” – mówi dr Gavin Rae, wykładowca socjologii na Akademii Koźmińskiego w Warszawie, kibic Aston Villi. „Rytuał uczęszczania na mecze, spędzanie czasu ze znajomymi, piwo przed meczem to jeden z najstarszych i najpopularniejszych sposobów spędzania czasu w kulturze Wielkiej Brytanii. Piłka stanowi też jeden z głównych tematów do rozmów, pomaga też w definiowaniu poszczególnych grup społecznych. Wraz z sekularyzacją społeczeństwa piłka nabrała pewnego znaczenia religijnego: regularne chodzenie na mecze, poczucie wspólnoty, śpiewy”.



Sam Lew Trocki dostrzegał fenomen popularności futbolu wśród robotników: „rewolucja nieuchronnie rozbudzi w brytyjskiej klasie robotniczej najgłębsze pasje, odnajdujące dotychczas sztuczne ujście za pomocą piłki nożnej”.
W Polsce historia była trochę inna. „Piłka nożna przeszła w naszym kraju ewolucję taką jak wszędzie, od elitarnej rozrywki młodzieży z klasy średniej po sport najbardziej plebejski i masowy, którym ostatecznie stała sie po II wojnie światowej. Futbol nie odegrał jednak w Polsce tak wielkiej roli, jak w wielu innych państwach, przede wszystkim ze względu na opóźnioną industrializację, która stanowiła naturalne zaplecze dla umasawiającej się piłki, oraz ze względu na postszlachecko-inteligencki etos kultury, z dystansem traktujący wszystko, co nosiło znamiona plebejskości, co nie znaczy, iż na obrzeżach piłki nie pojawiali się intelektualiści i w ogóle elity społeczne. Niektóre przedwojenne kluby piłkarskie zdołały się nawet dorobić, na wyrost nieco, miana klubów „inteligenckich” czy „mieszczańskich”. Warto jednak pamiętać, iż w II RP frekwencja na meczach polskiej ekstraklasy, na tle wielu innych państw, przedstawiała się miernie” – wyjaśnia Rafał Chwedoruk.

Stadiony dla zamożnych
Pod koniec XX wieku w wyniku komercjalizacji brytyjski futbol zaczął tracić swoje związki z robotniczą kulturą. „Angielski futbol uległ  poważnej zmianie około roku 1992, kiedy utworzono Premier League. Przedtem czołowe kluby subsydiowały drużyny z niższych lig, dzięki czemu utrzymywano pewnego rodzaju spójność. Pieniądze nie odgrywały wtedy tak wielkiej roli, co oznaczało, że choć na przykład Liverpool zdominował ligę angielską w latach 70. i 80., słabsze drużyny miały szansę stanowić dla niego i innych silnych klubów wyzwanie. Pamiętam, jak w tamtych latach drużyny takie jak Derby i Forest zdobywały mistrzostwa w towarzystwie Villi i Everton, takim drużynom zaś jak QPR, Ipswich czy Southampton udawało się zdobywać wicemistrzostwo” – wspomina Gavin Rae.  

Rozwój płatnej telewizji SKY spowodował pojawienie się w lidze angielskiej  wielkich pieniędzy, które były zgarniane głównie przez kilka klubów. Futbol stał się medialną rozrywką z kreowanymi gwiazdami (np. Beckham) otrzymującymi olbrzymie gaże. Zaczęła się także powiększać przepaść między kilkoma najbogatszymi klubami, które mogły sobie pozwolić na kupowanie najlepszych graczy, a całą resztą mniej zasobnych zespołów. To spowodowało, że rozgrywki stały się dla wielu kibiców po prostu nudne. Już przed rozpoczęciem sezonu można bowiem obstawiać, które spośród grona trzech czy czterech drużyn będą walczyć o mistrzostwo.

Część klubów angielskiej Premier League została przejęta przez milionerów spoza Wysp (przez szejków z krajów arabskich, rosyjskich oligarchów czy biznesowe klany z USA), którzy często dość instrumentalnie traktują swoje nabytki. Dlatego kibice Manchesteru United, jednego z najbogatszych klubów na świecie, prowadzą w ostatnim czasie protest przeciwko Malcolmowi Glazerowi, obecnemu właścicielowi „Czerwonych Diabłów”, który zadłużył ManU. Fani chcą usunięcia Glazera i bardziej demokratycznego sposobu zarządzania klubem, który uwzględniałby opinie kibiców. Wśród nich tę dotyczącą cen biletów, których wysokość stanowi barierę dla wielu fanów wywodzących z klasy pracującej. Wraz z wymianą publiczności angielskie stadiony straciły wiele ze swojej znanej z przeszłości atmosfery.

Rok temu niemiecka telewizja WDR wyemitowała program o dwóch kibicach z Anglii, którzy wolą polecieć na mecz FC Sankt Pauli, niż pójść na mecz ligowy we własnym kraju. Melvyn Dearlove i jego syn Jack mówią, że taka podróż kosztuje ich mniej niż wyjazd do niedalekiego Londynu i kupno biletu na mecz Premier League. W dodatku w Anglii nie ma już takiej atmosfery jak na meczach niemieckiej Bundesligi, a hamburskich „Piratów” w szczególności. Melvyn wie, co mówi, bo jeszcze niedawno pracował jako trener grup młodzieżowych w słynnym Liverpoolu i z bliska obserwował, jak zmieniał się brytyjski futbol. „Znam parę osób, które przestały chodzić na mecze Premier League; oglądają je w telewizji oraz uczęszczają na mecze z niższych lig ze względu na koszty i lepszą - ich zdaniem - atmosferę. Na meczu Premier League w otoczeniu kibiców klasy średniej, którzy pragną być traktowani jak klienci, atmosfera bywa trochę nijaka” – potwierdza Gavin Rae.

Manchester, Salzburg, Warszawa – wspólna sprawa
Kibice na całym kontynencie, niezależnie od swoich politycznych poglądów, prowadzą kampanię przeciwko podwyżkom cen biletów, wszechwładzy komercyjnych stacji telewizyjnych, represyjnym regulacjom na stadionach (np. zakazowi kibicowania na stojąco) oraz niszczeniu więzi między klubami i lokalnymi środowiskami. Na piłkarskich arenach coraz częściej można zobaczyć transparenty z napisami „Against modern football”, „No al calcio moderno” czy „Contro el futbol negocio”. „W całej Europie toczy się walka o kształt i treść społeczną piłkarskich stadionów, a Polska stała się niespodziewanie jednym z jej pionierów. Jest to walka o to, czy stadiony będą dostępne dla wszystkich, czyli w praktyce o ceny biletów. Jest to także starcie o to, czy biznes unicestwi resztki praw obywatelskich na stadionach w imię walki z chuligaństwem, odbierając kibicom możliwość publicznej wypowiedzi np. na polityczne czy społeczne tematy lub skrytykowania władz klubu. Europa stała się miejscem licznych protestów kibiców, różnych w formie, na pozór odmiennych w treści, choć w istocie sprowadzających się do powyższych dwóch kwestii. Salzburg, Warszawa, Manchester to różne oblicza tych samych problemów. Konflikty kibiców z klubami docierają także na salony instytucji europejskich, gdzie pojawia się kibicowski lobbing” – mówi Rafał Chwedoruk.

Wspomniany Bill Shankly stwierdził kiedyś, że piłka nożna to nie jest sprawa życia i śmierci – to coś o wiele ważniejszego. Dziś walka toczy się o to, czy futbol zostanie do końca odarty ze swej niepowtarzalnej aury i pod wpływem korporacji przeistoczy się w kolejny towar na rynku konsumenckim, dostępny w dodatku tylko dla bogatych.

Gdy po jednym ze zwycięskich meczów Liverpoolu przed kilkudziesięciu laty jeden z kibiców rzucił w stronę Shankly’ego klubowy szalik, pilnujący porządku na stadionie policjant odrzucił go. Słynny trener natychmiast zareagował, zwracając się do mundurowego: „Nie rób tego więcej, to może być czyjeś życie”. Dziś takim policjantem stał się wielki biznes.

 

(powyższy artykuł ukazał się na witrynie "Krytyki Politycznej")

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości