r.szklarz r.szklarz
797
BLOG

Erdogan sam przygotował na siebie wyborczą pułapkę

r.szklarz r.szklarz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 11
Przez ostatnie 20 lat prezydent Turcji skupiał w swoich rękach coraz większą władzę. Teraz ta strategia może się obrócić przeciwko niemu.

Już w najbliższą niedzielę w Turcji odbędą się równoczesne wybory parlamentarne i prezydenckie. Raczej nie będzie przesadą stwierdzenie, że będzie to najważniejsza elekcja od przynajmniej 20 lat. Nie będzie to też odkrywcze. To samo można powiedzieć o każdym głosowaniu w demokratycznym kraju dryfującym w kierunku autorytaryzmu. Jednak tym razem faktycznie może się wywrócić dotychczasowy porządek.

Zacznijmy od tego, że w wyborach parlamentarnych właściwie żadna partia nie ma większych szans na uzyskanie samodzielnej większości. W tym także dominująca w sondażach i rządząca od przeszło dwóch deka partia AKP, która przez ten czas przyzwyczaiła się do całkowitej swobody w tworzeniu gabinetu. Tyle tylko, że nie ma to większego znaczenia z przynajmniej dwóch powodów.

Po pierwsze utrata przez AKP samodzielnej większości to nie jest nic nowego. Wydarzyło się to już w 2015 r. Wtedy nie udało się sformować rządu koalicyjnego, więc po kilku miesiącach wybory powtórzono i tym razem AKP już spokojnie wróciła na fotel samodzielnego lidera sceny politycznej. Można się spodziewać, że i tym razem doszłoby do podobnego biegu wypadków, gdyby parlament miał jakieś większe znaczenie.

I tu dochodzimy do drugiego powodu, dla którego wybory parlamentarne są mało ważne. Mianowicie po zmianie konstytucji w 2017 r. Wielkie Zgromadzenie Narodowe nie ma za wiele do powiedzenia. Od tego czasu w Turcji rządzi prezydent, którego władza ustawodawcza nawet nie ma jak kontrolować. Dlatego to wyniki głosowania na głowę państwa tak naprawdę są tutaj interesujące.

Ubiegający się o reelekcję Recep Tayyip Erdoğan, a zarazem szef rządzącej w Turcji partii AKP (po zmianie konstytucji te role się nie wykluczają) od lat walczył o wzmocnienie władzy prezydenta. Udało mu się przekonać do tej wizji znaczną część swoich rodaków słusznie wskazując na to jak niestabilny był system parlamentarny w tym kraju. Od jego wprowadzenia do objęcia przez AKP władzy rząd zmieniał się średnio co 16 miesięcy (42 gabinety w 56 lat). Na tym tle dwudziestoletni okres rządów jednej partii dla wielu osób nie wydaje się taki straszny.

Samo wprowadzenie systemu prezydenckiego było jednak dla Erdoğana niewystarczające. Musiał go tak skonstruować, żeby maksymalnie wzmocnić pozycję głowy państwa - w domyśle swoją. Rozpisał reguły gry zgodnie z zasadą "zwycięzca bierze wszystko", która była bardzo wygodna, dopóki owym zwycięzcą był właśnie Erdoğan. I w sumie czemu miałby nie być? Charyzmatyczny, popularny, skuteczny w działaniu. Do tego miał przeciwko sobie podzieloną opozycję, bez szans na zjednoczenie, bo jak w jednym obozie z prozachodnimi kemalistami mieliby się znaleźć nacjonaliści i Kurdowie? Ten układ działał przez 20 lat i nie było powodów przypuszczać, że kiedyś przestanie.

A jednak coś się stało. Kryzys walutowy i idąca za nim potężna inflacja doprowadziły do niezadowolenia sporej części wyborców z rządów AKP. Do tego liderowi największej partii kontestującej władze, Kemalowi Kılıçdaroğlu, udało się zbudować formalny sojusz z nacjonalistami i nieformalny z Kurdami, którzy nie wystawili w wyborach prezydenckich swojego kandydata, de facto jednocząc opozycję.

Sondaże na kilka dni przed wyborami dają niewielką przewagę Kemalowi Kılıçdaroğlu. Okazuje się, że nagle to ktoś inny niż Recep Tayyip Erdoğan może być "zwycięzcą biorącym wszystko", gdzie nie będzie miał większego znaczenia fakt, że to jego partia AKP będzie największą siłą w parlamencie. Sam zbudował taki system.

Oczywiście wiele się jeszcze musi stać, by ten scenariusz się faktycznie urzeczywistnił. 20 lat rządów jednej partii w Turcji doprowadziło do tego, że gra wyborcza nie będzie odbywać się na równych zasadach. Warto tutaj wspomnieć choćby aparat państwowy bardziej lub mniej formalnie wspierający kampanię AKP i fakt, że właściwie nie ma już mediów niezależnych od obecnego prezydenta.

Inne pytanie brzmi, czy opozycja może faktycznie wybory wygrać. Do tej pory nie było w Turcji fałszerstw wyborczych na większą skalę, ale też nie były one potrzebne biorąc pod uwagę dotychczasową popularność prezydenta. Istnieją obawy, że teraz może być inaczej, a najbliższe głosowanie będzie testem tamtejszej demokracji.

Nie wiadomo też jak zachowa się sam Recep Tayyip Erdoğan i jego otoczenie w obliczu ewentualnej porażki. Minister spraw wewnętrznych Süleyman Soylu miał przyrównać nadchodzące wybory do sterowanego z zachodu zamachu stanu, w czym część komentatorów widzi zapowiedź wydarzeń podobnych do tych z amerykańskiego Kapitolu po zwycięstwie Joe Bidena.

W każdym razie nadchodzące wybory rzeczywiście będą kluczowe dla przyszłości Turcji. Jeśli wygra Erdoğan, możemy spodziewać się tego samego, co w poprzednich latach, czyli dalszego umacniania jego pozycji. To rodzi wśród opozycji obawy, że są to ostatnie wybory, w których jeszcze mogą zatriumfować. Natomiast w przypadku zwycięstwa Kılıçdaroğlu, które jest bardzo realnym scenariuszem, dojdzie do tak dużego trzęsienia ziemi na scenie politycznej w Ankarze, że niemożliwym jest teraz przewidzenie jego skutków.


r.szklarz
O mnie r.szklarz

Absolwent SGH i Uniwersytetu Marmara w Stambule. Zainteresowany ekonomią i sprawami międzynarodowymi, szczególnie Bliskim Wschodem. Treść notek nie odzwierciedla poglądów i opinii redakcji -- żadnej redakcji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka