Teologia Polityczna Teologia Polityczna
150
BLOG

Paweł Kowal: Polska w rosyjskim planie politycznym - cz.1

Teologia Polityczna Teologia Polityczna Polityka Obserwuj notkę 17

Artur Bazak: Zanim porozmawiamy o samej tragedii smoleńskiej 10 kwietnia, chciałbym Pana zapytać o kontekst polityczny tego tragicznego wypadku.

Paweł Kowal: Powinniśmy raczej powiedzieć o pewnym rosyjskim planie, który został zaburzony przez katastrofę.

A.B.: Co to za plan?

P.K.: Rosja od kilkudziesięciu lat nie miała takiej koniunktury. A kwiecień miał być miesiącem, w którym wszystko miało się udać. 23 marca zaproszono Lecha Kaczyńskiego na 9 maja do Moskwy na obchody 65 rocznicy zakończenia II wojny światowej. Defilada z udziałem polskiego prezydenta miała być demonstracją nowego otwarcia w relacjach pomiędzy Polską a Rosją. Nasi żołnierze mieli maszerować w miejscu, które im się należy za ich zasługi w zwycięstwie nad faszystowskimi Niemcami.

A.B: A czy już wtedy było wiadomo, że będą maszerować tuż za oddziałami rosyjskimi przed przedstawicielami wojsk państw zachodnich?

P.K.: Prowadzono na ten temat rozmowy. Udział polskich żołnierzy w defiladzie zwycięstwa na Placu Czerwonym był dyskutowany jako jeden z warunków udziału prezydenta. W zamierzeniu strony rosyjskiej miał to być moment, w którym Rosja pokazuje całemu światu, że nawet z Lechem Kaczyńskim Rosjanie są w stanie się porozumieć. Kiedy wysyłano zaproszenie do Warszawy a prezydent Polski rozważał reakcję na nie, ktoś w rosyjskim MSZ wiedział już zapewne, że 9 maja 2010, za sześć tygodni rosyjska polityka znajdzie się w dużo lepszej sytuacji. 8 kwietnia podpisano z USA układ START 2, symbolizujący powrót Rosji do mocarstwowej roli politycznej, gdzie stanowi jeden z dwóch biegunów, które decydują o losach świata. A więc nawiązanie do tego, co jest dla Rosjan elementem najlepszych wspomnień, świetności Związku Radzieckiego.

A.B.: „Powojenne pojednanie historyczne Francji i Niemiec utorowało drogę do powstania Unii Europejskiej. Z kolei mądrość i wspaniałomyślność narodów rosyjskiego i niemieckiego oraz przezorność działaczy państwowych obu krajów pozwoliły uczynić zdecydowany krok w kierunku budowy Wielkiej Europy. Partnerstwo Rosji i Niemiec stało się przykładem wychodzenia sobie naprzeciw, patrzenia w przyszłość przy zachowaniu troskliwego stosunku do pamięci o przeszłości. I dzisiaj rosyjsko-niemiecka współpraca odgrywa wielce ważną, pozytywną rolę w polityce międzynarodowej i europejskiej." Tak pisał Władimir Putin na dzień przed 70 rocznicą wybuchu II wojny światowej. Premier Rosji zaproponował Niemcom zbudowanie Wielkiej Europy?

P.K.: Koncepcja Władimira Putina w gruncie rzeczy do tego się sprowadza. Polityka rosyjska przez dziesięciolecia bazowała na udziale w grze dwóch mocarstw, w sferze deklaracji zaś próbowała budować złożone konstrukcje, które jednak nie odgrywały poważniejszej roli, ze względu na sprawność rosyjskiej dyplomacji i wywiadu służyły do potwierdzania kluczowej roli ZSRR a potem Rosji. Dobry przykład to KBWE. Dla Rosji istotą nie jest budowa czegoś innego, nowego, ale dekonstrukcja układu, w którym odgrywają rolę różne siły: Stany Zjednoczone, Unia Europejska, NATO, inne organizacje, z którymi Rosja musi się dogadywać i na które nie ma wystarczającego wpływu. Optymalny układ dla Rosji to dwubiegunowe partnerstwo z USA, dlatego podpisanie układu START 2 nawiązywało do starej, sprawdzonej koncepcji, w której Rosjanie, w ich rozumieniu, dzielą się też z USA strefą wpływów. Chociaż oczywiście samo dążenie do ograniczania zbrojeń to szlachetny cel.

A.B.: Poza tym Rosjanie sprawnie rozgrywają największe państwa Unii Europejskiej kosztem europejskiej solidarności. Rosja jest silna słabością Unii.

P.K.: Chodzi o deprecjonowanie wspólnotowości w Unii, co nie jest zresztą trudne, bo członkowie Unii nastawieni są bardzo egoistycznie. 9 kwietnia z udziałem m. in. Dmitrija Miedwiediewa i Gerharda Schroedera została oficjalnie rozpoczęta budowa gazociągu północnego.

A.B.: W „Rzeczpospolitej” z dnia 10-11 kwietnia na pierwszej stronie jest zdjęcie Dmitrija Miedwiediewa, który puszcza oko do obiektywu i strzela autograf na rurze…

P.K.: No właśnie. Także w kwietniu podpisano umowę o South Stream. W kwietniu podpisano też umowę z Ukrainą, która de facto wprowadza ją w mechanizm, w którym Ukraina za cenę pewnej pomocy ekonomicznej wyrzeka się elementów suwerenności.

W kwietniu wreszcie doszło do korzystnego dla Rosji przewrotu w Kirgizji, co pozwala Rosji kierować się ku problemowi, który w strategicznych dokumentach Rosji jest bardzo mocno obecny: czyli co się stanie, kiedy ze względów technologicznych energia, oparta na gazie i ropie straci znaczenie? Wtedy ogromne znaczenie będzie miała… woda.

W kluczu wodnym Azji bardzo ważnym jest mieć wpływy w państwach, które dysponują zasobami wody w Azji Środkowej, czyli Kirgizji i Tadżykistanie. Podobnie jak w sprawie energii, Rosja, która posiada wielkie zasoby wody pitnej jest zainteresowana swoją rolą w korzystaniu z wody innych państw. Podobnie jak w sprawie energii Rosji nie wystarcza posiadanie własnych zasobów, które są ogromne; dąży do kontroli nad zasobami innych państw, kiedyś członków ZSRR, szczególnie pośrednictwa w ich transporcie i handlu nimi, na czym zarabia, co oznacza swego rodzaju postimperialne lenno.

Także w kwietniu Putin wygłosił swoje przemówienie w Katyniu, w którym wiązał sprawę Katynia z destalinizacją. W momencie, kiedy Lech Kaczyński stałby na trybunie na Placu Czerwonym 9 maja wszystkie istotne przeszkody, które stanowiły problem dla rosyjskiej polityki zagranicznej, właściwie byłyby już rozwiązane. Łącznie z tym, że rozwiązany miał być problem relacji z Polską. Dzięki sprawnej polityce wobec Polski, zdolnemu ambasadorowi w Warszawie naszemu krajowi coraz trudniej byłoby krytykować działania Kremla na forum UE.

A.B.: Jak na tle tego planu należy rozumieć rozgrywanie przez Władimira Putina między ośrodkiem rządowym a prezydentem Polski terminu udziału w uroczystościach w Katyniu? W Rosji, wszystko na to wskazuje, traktowano wizytę prezydenta jako wizytę prywatną. Jak to się ma do tego misternego planu, który miał, jak rozumiem, zneutralizować Lecha Kaczyńskiego?

P.K.: To był po prostu plan domknięcia pewnego etapu w realizacji rosyjskiej polityki w Europie Środkowej. W tym wariancie to nie prezydent miałby „zamknąć” sprawę katyńską, co dla Polaków ma szczególne znaczenie od dziesiątek lat. Moim zdaniem Rosjanom zależało natomiast, by to Lech Kaczyński był na uroczystości 9 maja.

W sprawie Katynia Rosjanie podjęli specyficzną grę, która polegała na rozklejeniu dwóch aspektów tej kwestii: emocjonalno-historycznego, w którym mówimy, że była to zbrodnia stalinowska, za którą odpowiadał Ławrientij Beria. Przyznajemy, że to zrobiła Armia Czerwona itd. Trzeba to jednak wyraźnie odróżnić od aspektu prawnego. Dokument rosyjskiej prokuratury generalnej, który został wysłany do Rady Europy, który wywołał niezrozumienie w Polsce, był jak najbardziej elementem konsekwentnej realizacji tej koncepcji. Kiedy czytamy ten dokument, to znajdujemy w nim typowe dla prawniczego rozumowania wskazania na braki dokumentów w sensie prawnym, które mogłyby zostać łatwo uzupełnione, gdyby zostały ujawnione wyniki rosyjskiego śledztwa w sprawie Katynia. Wreszcie potwierdzałoby to tezę, że w Katyniu doszło do ludobójstwa, czego Rosja nie chce przyznać. Paradoksalnie z tego punktu widzenia niekoniecznie nawet musiałyby być znajdowane dodatkowe archiwa katyńskie, ale wystarczyłoby ujawnić to, co jest w dyspozycji Putina dzisiaj.

Rozklejenie warstwy symbolicznej i prawnej Katynia postawiło polską stronę w trudnej sytuacji. Bo mieliśmy faktycznie w części nowe słowa i deklaracje a także emocjonalne gesty, za które w zrozumiały sposób oczekiwano wdzięczności i wokół których budowano atmosferę przełomu także w zachodniej prasie. Chociaż warto przypomnieć, że Władimir Putin nigdy nie posługiwał się kłamstwem katyńskim. Jego gesty podczas wizyty w Polsce w styczniu 2002 r. były klarowne i nie pozostawiały, żadnych wątpliwości jeśli chodzi o jego stosunek do losów Polaków na wschodzie. Z tego punktu widzenia mówienie o przełomie w postawie premiera Rosji jest w istocie rzeczy w jakimś stopniu niezręczne. Pod Smoleńskiem zginął wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Kremer; nasza ostatnia rozmowa dotyczyła m.in. tej kwestii.

A.B.: A więc mamy tutaj pewną sekwencję wydarzeń. Ich zwieńczeniem miał być 9 maja na Placu Czerwonym, gdzie Lech Kaczyński ramię w ramię z gen. Wojciechem Jaruzelskim przyglądałby się, jak kompania honorowa Wojska Polskiego maszeruje w obecności sztandarów ze Stalinem.
 

P.K.: Miejsce polskich żołnierzy w defiladach upamiętniających II wojnę światową to ciągle nie zamknięta sprawa. Polacy pojechaliby do Moskwy nie ze względu na portrety Stalina, które ostatecznie odniesiono na zaplecze, ani rolę ZSRR w ponownym zniewoleniu Polski po 1945 roku i braterstwo Ludowego Wojska Polskiego i Armii Czerwonej, ale wspólną defiladę z pozostałymi aliantami. Nie ma też co ekscytować się obecnością gen. Wojciecha Jaruzelskiego w Moskwie; o ile wiem, każdego roku jest tam zapraszany, ma tam stare kontakty. Rzecz w tym, by nie robić z niego polityka symbolu polskiej niepodległości. Prezydent Kaczyński starał się godzić te wszystkie racje. Był to polityk, który bezsprzecznie w praktyce zrobił najwięcej dla utrwalenia tradycji legalnej władzy polskiej na naszych ziemiach w czasie II wojny światowej, tradycji Armii Krajowej, szanował wszystkich weteranów, ale nie tworzył fałszywej symetrii politycznej czy ilościowej: jeden z AK jeden z AL.

A.B.: Wracając do uroczystości katyńskich, czy konstrukcja przemówienia Putina w Katyniu 7 kwietnia nie wskazuje na relatywizację o rozmywanie roli polskich ofiar? Polscy oficerowie i inteligenci, którzy zginęli w Katyniu i innych miejscach kaźni zostali umiejscowieni pomiędzy ofiarami czystek stalinowskich lat 30-ych i żołnierzami radzieckimi, którzy zginęli z rąk nazistów.

P.K.: Myślę, że to nie było głównym celem Putina. On oczywiście musi tak robić z wewnętrznych powodów. Gdyby wypowiadał się na temat Katynia zbyt ostro, nadmiernie obwiniał władze sowieckie, to w polityce wewnętrznej prowadziłby do kłopotliwego dla siebie efektu. Ponieważ trudno dzisiaj obciążać Stalina i system komunistyczny, a jutro bezkrytycznie demonstrować na Placu Czerwonym zwycięstwo tego systemu nad faszyzmem. Problem destalinizacji jest o wiele głębszy niż niektórzy sądzą.

A.B.: No tak, ale to odklejenie, o którym pan mówi, ono nastąpiło dokładnie po tragedii w Smoleńsku. Wtedy padły słowa Medwiediewa o Stalinie i jego sługusach i o odpowiedzialności Berii. W tym samym czasie toczyła się debata o tym, czy należy eksponować wizerunki Wielkiego Wodza na Placu Czerwonym 9 maja.

P.K.: Nie. Ono nastąpiło już wcześniej. Sygnałem, że to rozklejenie jest nową linią postępowania Rosji był list prokuratury do Strasburga. Bo on pokazywał, że Rosjanie są gotowi na poziomie deklaracji iść bardzo daleko. Natomiast w sytuacji, kiedy obywatele polscy mieliby interes prawny przeciwko Federacji Rosyjskiej, to jej przedstawiciele nie będą potwierdzać w formie prawnej tego, co zostało zadeklarowane w politycznym gremium. Będą konsekwentnie utrzymywać czysto prawniczy dyskurs, z którego będzie wynikało, że pewnych rzeczy nie można poświadczyć, na przykład trybu prawnego w jakim byli rozstrzeliwani oficerowie w 1940 r.

A.B.: W dokumencie możemy przeczytać o zdarzeniu czy wypadkach katyńskich, o wątpliwościach i braku rozstrzygnięcia w sprawie okoliczności rozstrzelania Polaków. W komentarzach rosyjskich padały też słowa, że o rehabilitację mogą się starać tylko ci, którzy zginęli. Pełnomocnik Rodzin Katyńskich dr Ireneusz C. Kamiński przyznaje, że potwierdzenie czy rehabilitacja ofiar oraz potwierdzenie prawnej niewinności pociągnie za sobą roszczenia obywateli Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich. A do tego Rosja już dopuścić nie może.

P.K.: Polska jest członkiem Rady Europy i polscy obywatele mogą korzystać ze wszystkich praw, które przysługują obywatelom krajów, które są jej członkami. I polski rząd ani żadna inna instytucja nie może w żaden sposób tego limitować. Wprost przeciwnie, szczególnie musi wspierać interes prawny rodzin ofiar, które wybrały tę drogę. Na przykład przez domaganie się odtajnienia dokumentów, które mogą pomóc w wyjaśnieniu okoliczności zbrodni i jej kwalifikacji prawnej. To nie jest kwestia wolnego wyboru polskiego rządu, to jest kwestia obowiązku wobec własnych obywateli niezależnie od tego, jaka partia akurat jest przy władzy.

A.B.: Po stronie polskiej sytuacja jest jasna. Ale fakt, że za deklaracjami politycznymi nie idą żadne przełomowe kroki prawne ze strony Federacji Rosyjskiej powinna nam dać do myślenia. A my wciąż zachłystujemy się tym, co powiedział Putin czy Medwiediew.

P.K.: Tak… Ja to wiążę z dyplomatyczną „grą zaproszeniami” na uroczystości katyńskie. Myślę, że Rosjanie zidentyfikowali część polskiej elity opiniotwórczej jako bardziej skłonną do przyjęcia tych deklaracji jako satysfakcjonujących. I, że swoją uwagę czy motywowanie swojego stanowiska skierowali głównie ku tej grupie.

A.B.: A więc Rosjanie grają Polską! Zaadresowali swój przekaz do tej części polskich elit, która mówi cały czas o pojednaniu, pomijając prezydenta, który głośno domagał się prawdy, jako bezwzględnego warunku pojednania.

P.K. Czy nie zbyt ostro Pan stawia sprawę? Rosyjska dyplomacja była o wiele subtelniejsza. Ale z drugiej strony trudno nie zauważyć, że był to element sugerowania Warszawie, jaki kształt miała mieć polska delegacja na tak ważnych dla Polski uroczystościach. Polska odpowiedź nie była profesjonalna. Nie chcę wracać teraz do tej sprawy ze względu na kontekst katastrofy, ale każdy kto obserwuje życie polityczne i relacje z Rosją pamięta, jak była rozegrana ta sprawa.

A.B.: To nie jest tylko kwestia sugerowania. Są konkretne dowody w postaci korespondencji z kancelarii premiera, MSZ i kancelarii prezydenta, które pokazują czarno na białym, że to uroczystości 10 kwietnia były najważniejsze i, że zanim premier Władimir Putin wykonał swój telefon z zaproszeniem do premiera Donalda Tuska, ustalono, że to prezydent przewodniczy polskiej delegacji. W efekcie rozgrywki Putina, wykorzystującego konflikt między premierem a prezydentem Polski doszło do zorganizowania dwóch wizyt. To są twarde fakty.

P.K.: No nie. Dyplomacja rosyjska jak każda inna na świecie ma prawo zabiegać o realizację swoich celów. Lepiej byłoby, gdyby była jedna polska delegacja; ale to sprawa po polskiej stronie.

A.B.: Jako ekspert od spraw wschodnich, zdaje Pan sobie doskonale sprawę z tego, że nawet najlepiej brzmiące deklaracje ze strony rosyjskiej są motywowane racjonalnym interesem, a nie nagłą chęcią ocieplenia stosunków. Duża część opinii publicznej w Polsce oraz niektórzy politycy ulegają tej atmosferze pojednania, nie dostrzegając twardych interesów, jakie za nią się kryją.

P.K.: Ależ rozważanie korzyści swojego narodu powinno być podstawową normą także w polskiej polityce zagranicznej. Generalnie zresztą nasz problem z polityką wobec wschodu, a szczególnie wobec Rosji, polega na tym, że niektórzy politycy czy eksperci czują się zwolnieni z odpowiedzi na pytania o intencje innych polityków. Musimy formułować swoje cele, ale mamy też drugi obowiązek; zastanawiać się nad motywacjami drugiej strony. To jest obowiązek, który wynika z reguł zawodu, który wykonujemy jako politycy. Dziwne, że w przypadku wewnętrznych rozgrywek politycznych analizowanie celów drugiej strony jest podstawową metodologią, a wielu polityków całkowicie wyłącza ten zmysł jeśli chodzi o politykę zagraniczną. Słyszałem, jak dziennikarz, który nieustannie zadaje podchwytliwe pytania o to, co jakiś polityk opozycji chciał osiągnąć w ten czy inny sposób, oburzał się, że zadając to pytanie w kontekście polityki Rosji, „szukamy drugiego dna” i opowiadamy się za „spiskową wersją świata”.

A.B.: Podsumowując, jakie były motywacje Rosjan a jakie polskiej strony w kwietniu podczas realizacji rosyjskiego planu politycznego i na drodze obecnego pojednania?

P.K.: Wydaje mi się, że motywacje Rosjan w ostatnim okresie dotyczyły głównie neutralizacji Polski jako ośrodka, który, jak powiedział podczas ostatniego spotkania w Ośrodku Myśli Politycznej w Krakowie prof. Andrzej Nowak, korkuje restytucję sfery wpływów. Celem politycznym Rosji było doprowadzenie relacji z Polską do takiego stanu, w którym Polska przestanie być hamulcowym wewnątrz Unii, bez względu czy rosyjskie propozycje są dobre czy złe.

Od połowy 2004 roku, czyli pierwszych kłopotów z eksportem polskich towarów, a szczególnie Rewolucji Pomarańczowej wytworzyła się sytuacja, w której osiąganie przez Rosję pewnych celów na Zachodzie było utrudnione poprzez formalną pozycję Polski w NATO czy w Unii. To dawało Polsce instrumenty do realizacji swojej polityki wschodniej. I gdy na pewnym etapie okazało się, że Rosjanie są już blisko osiągnięcia kilku istotnych strategicznych celów w Europie Środkowej, Polska nagle stała się ważna.

W 2007 roku nastąpił problem w relacjach Rosji z Niemcami, gdzie rząd Jarosława Kaczyńskiego zaczął zręcznie posługiwać się unijnymi procedurami. Kanclerz federalna jako szefowa prezydencji musiała opowiedzieć po stronie polskiej argumentacji. Było jasne, że to zmieniało pozycję Polski w rosyjskiej układance europejskiej.

A.B.: Na czym polegał ten problem?

P.K.: Także na tym, że państwa europejskie gotowe były potem osłabiać wymowę polskiej krytyki polityki Rosji, pomimo tego, że, szczególnie Niemcy moim zdaniem się z nią zgadzają. Ich myślenie jest takie: jeśli Polacy przestaną się dopominać swego, to Kreml nie będzie się koncentrował na prężeniu muskułów, ale rozpocznie procesy modernizacyjne i krytykowana przez Lecha Kaczyńskiego rosyjska skłonność do neoimperializmu niejako rozpuści się w zaangażowaniu rosyjskiego społeczeństwa w nową pierestrojkę. Stad ekskluzywny program unijny dla Rosji „partnerstwo dla modernizacji”.

A.B.: A motywy polskiej strony?

P.K. W Polsce jednym z największych problemów w dyskusji na temat polityki wschodniej jest przypisywanie innym antyrosyjskości. Jest to interesujące, gdyż w Polsce nie dla wszystkich oznacza to coś pejoratywnego. Choć ogólna postawa antyrosyjska jest z definicji głupia, teoretycznie pozostaje pole, na którym jest ona akceptowana przez tę część społeczeństwa, która ma w pamięci represje wobec Polski i uznaje pewne historyczne zaszłości za najważniejsze sprawy. W tym kontekście powinno się dla pewnej precyzji częściej mówić o postawie antykremlowskiej, jako sprzeciwie wobec praktyk władzy w Rosji. Ale stwierdzenie, że jakiś polityk jest antyrosyjski na płaszczyźnie międzynarodowej stawia go w trudnej sytuacji; było zresztą najczęściej stosowane w celu dezawuowania przeciwników politycznych na salonach Paryża czy Berlina. To brzmi jak dziecinny donos do pani w przedszkolu. owo skarżenie pani było w ostatnich kilku latach praktykowane jako element rozgrywki na wewnętrznej scenie politycznej w Polsce.

Charakterystyczne, że ta strona, która była posądzana o antyrosyjskość zachowywała daleko idącą powściągliwość. Nie znajdzie Pan epitetów pod adresem oskarżających, które w Polsce mogłyby być bardziej obciążające niż owa „antyrosyjskość”. Znajdzie Pan za to wiele przykładów, że na przykład Lech Kaczyński, czy jego współpracownicy, byli określani jako antyrosyjscy. Za wielki skandal uważam jednak szafowanie pojęciem rusofobii, czyli jeśli dobrze rozumiem generalnej niechęci do rosyjskiej kultury, narodu. Jeśli Polacy nawzajem się nim obciążają wobec innych, to nie tylko przekraczają granice, w jakich może działać na rzecz dezawuowania politycznej konkurencji, ale rzucają cień na swoje państwo jako całość. Szczerze mówiąc nie spotkałem w Polsce przejawów rusofobii.

A.B.: Nie ulega wątpliwości, że istniała zasadnicza różnica w wizji i realizacji polityki wschodniej między prezydentem Lechem Kaczyńskim a rządem, zwłaszcza ministrem spraw zagranicznych Radkiem Sikorskim.

P.K.: Wytworzyła się pewna dysproporcja, która została użyta przez władzę. Polega to na tym, że polski rząd chciał się pokazać jako otwarty na Rosję i bezkrytycznie wykonywał pewne ruchy. Ale jeżeli nie mając do tego podstaw przyjmie dzisiaj na stałe dyskurs o pojednaniu i przełomie w relacjach polsko-rosyjskich, to na poziomie politycznym bardzo skomplikuje sobie dochodzenie naszych interesów. Bo wówczas nawet gdyby chciał, nie będzie mu łatwo wycofać się z retoryki przełomu. W ostatnim czasie powiedziano już tyle daleko idących słów, które mają konsekwencje polityczne, że choćby ze względu na reputację w oczach własnej opinii publicznej gdyby musiał krytykować posunięcia Rosji, powinien być bardziej powściągliwy. Ci, którzy sądzą, że Kreml po tragedii smoleńskiej się zmienił, nie dostrzegają, że dopiero teraz będzie trudno występować z twardym stanowiskiem Polski np.: w interesach energetycznych. Podkreślmy to, że przy okazji ostatnich wydarzeń całkowicie zniknął z areny problem Gazociągu Północnego, który właśnie został rozpoczęty tuż po spotkaniu Tusk-Putin w Katyniu.

A.B.: Jesteśmy więc zdani na struktury Unii i NATO. Patrząc na to, kto odpowiada za politykę międzynarodową w UE i na faktyczne interesy największych państw Unii możemy chyba się obawiać naszej pozycji w stosunku do wschodniego sąsiada?

P.K.: Ująłbym to inaczej. Czas pomyśleć, że bezpieczeństwo nie zostało nam dane i już. Śmieszy mnie jak pytania o bezpieczeństwo kraju są u nas zbywane, że uprawiamy czarnowidztwo, że nie jesteśmy optymistami. Otóż czas uświadomić sobie, że rządy w Polsce nie są od patrzenia przez różowe okulary, ale od studiowania potencjalnych zagrożeń. Współczesny świat przynosi ich coraz więcej z nieoczekiwanych wcześniej kierunków.

A.B.: Skoro mówimy o kontekście tragedii, trzeba też wspomnieć 8 kwietnia, kiedy w auli Politechniki Warszawskiej odbyła się międzynarodowa konferencja zorganizowana przez ministra spraw zagranicznych RP i ambasadora USA na temat warunków możliwości wydobycia łupków w Polsce, które mogłyby nas uniezależnić od dostaw gazu z Rosji.

P.K.: Nie jest sprawa na najbliższe lata, to kwestia kilkunastu lat, jeśli w ogóle. Myślenie o współczesnej Rosji opiera się na założeniu, że jeśli rozwiążemy jakiś problem to inne problemy w ogóle przestaną istnieć. W związku z tym obecnie niektórzy hołdują założeniu, że jeżeli rozwiążemy problem energetyczny, to inne problemy już nie będą takie ważne. Nie jest tak do końca. Wtedy pojawi się na przykład problem z wodą, o którym mówią wszystkie długoterminowe ekspertyzy. I nie jest to problem oddalony o dwieście lat. Prawdopodobnie za naszego życia pojawi się problem z wodą pitną, co znowu postawi Rosję w korzystnej sytuacji strategicznej. Dlatego, że Rosja jest jednym z największych rezerwuarów wody na północnej półkuli. A Rosja plus bogate w wodę kraje środkowej Azji, czyli Kirgistan i Tadżykistan to znowu perspektywa bardzo dużych możliwość politycznego oddziaływania na arenie światowej poprzez gospodarkę.

A.B.: Czyli Rosja będzie dalej grać surowcową polityką wpływów?

P.K.: Naprawdę nic jeszcze nie wskazuje, by miało się to zmienić.

A.B.: Ale w najbliższej perspektywie mamy wciąż jeszcze nie rozwiązaną sytuację dostaw gazu i kontrowersyjną umowę z Gazpromem, która miałaby nas uzależnić od tego dostawcy do 2037 r.

P.K.: Ona w praktyce zamyka szansę na poważną dywersyfikację dostaw tego surowca do Polski. Jest poważnym błędem, bo pozbawia nas nawet nadziei na dywersyfikację. Idzie całkowicie w poprzek myślenia Lecha Kaczyńskiego.

c.d.n.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka