Teologia Polityczna Teologia Polityczna
360
BLOG

Zyta Gilowska: Nikt nie mówi o liberalizmie

Teologia Polityczna Teologia Polityczna Polityka Obserwuj notkę 11

Naszym problemem jest brak wiary w potrzebę budowania sprawniejszego i lepiej gospodarującego państwa. Może już zapominamy, do czego narodom są potrzebne państwa - mówi Teologii Politycznej prof. Zyta Gilowska

 
Robert Mróz: Trochę w cieniu wydarzeń związanych z krzyżem stojącym przed Pałacem Prezydenckim odbywa się debata na temat rządowych pomysłów na poprawienie stanu budżetu państwa. Jednym z takich pomysłów jest podniesienie stawki podatku VAT. Jak może to wpłynąć na postrzeganie rządu Donalda Tuska przez wyborców, na intensywnie lansowany liberalny wizerunek tej ekipy?

Prof. Zyta Gilowska: Ten rząd jest konserwatywnie socjalistycznym liberało-socjaldemokratą, jak z anegdotki Leszka Kołakowskiego. Nie przywiązuje wagi do swojego ideowego wizerunku. Od 1000 dni, jakie upłynęły od początku kadencji, nikt nie używa słowa „liberalizm”, słyszymy tylko słowa takie jak „zgoda” i „miłość”. Po liberalizmie nie ma śladu, dlatego sądzę, że takie decyzje nie wpłyną na wizerunek rządu.

A jak Pani odbiera tę decyzję? Czy to dobre posunięcie, zapewni znaczące wpływy do budżetu i będzie dla niego realnym ratunkiem? Czy może jest to tylko kropla w morzu potrzeb, albo w ogóle nietrafiona decyzja?

Jest to dziwna decyzja. Jednak co dziwniejsze, nie podaje się o niej pełnej informacji. Dużo ważniejsze jest wygasanie derogacji uzyskanych przez Polskę w Traktacie Akcesyjnym. Dotyczą one prawa do stosowania niższych stawek na książki i czasopisma (stawka 0%), żywność nieprzetworzoną (stawka 3%), żywność przetworzoną, leki, usługi budowlane i ubranka dziecięce oraz pieluchy (stawka 7%). O ile wiemy, Polska nie renegocjowała Traktatu, więc nie jest jasne, dlaczego stawka dotąd niska ma wzrosnąć z 3% do 5%, dlaczego stawka średnia ma wzrosnąć z 7% do 8%, i co stanie się ze stawką zerową dla książek i czasopism. Komisja Europejska w jakimś tajemniczym trybie idzie nam rękę i pozwala na „obok-traktatowe” korekty w podatku zharmonizowanym specjalną, bardzo obszerną Dyrektywą? Jeżeli to byłoby możliwe – w co trudno uwierzyć – to pewnie i doniesienia o rychłej zgodzie Eurostatu na klasyfikowanie przez Polskę tzw. transferów do OFE jako wypłat w obrębie sektora finansów publicznych, mogą okazać się prawdziwe. To by oznaczało, że wszelkie rygory w ramach Unii Europejskiej mają charakter płynny i nic nie jest całkowicie pewne oprócz apetytu polskiego rządu na członkostwo w systemie ERM2, będącym kosztownym przedsionkiem do strefy  euro.

Co do podatku VAT, to skutki zmian nie będą dobre. Po pierwsze: ten podatek na żywność nieprzetworzoną wzrośnie o 2 punkty procentowe wobec obecnych 3 procent. Jest to bardzo duża podwyżka, bo aż o 2/3. Co ciekawe, dla spacyfikowania PSL-u, rząd uznał, że akurat opodatkowanie obrotu żywnością przetworzoną ma zmaleć z 7% do 5%.  Zyskają producenci kiełbas, stracą chorzy (leki), młodzi (ubranka dziecięce, pieluchy, budownictwo), nie wiadomo co będzie z książkami i czasopismami. Widać więc, że będzie mnóstwo ruchów – wzrostów, spadków, ale przeważnie wzrostów. Jasne jest również, że wzrost stawki podstawowej z obecnych 22 do 23 procent jest wzrostem relatywnie mniejszym niż te wspomniane wyżej. Niestety, już teraz nasza stawka podstawowa VAT jest jedną z najwyższych w Europie, a w zgodzie ze wspomnianą Dyrektywą zmiany stawek VAT powinny zasadniczo zmierzać do ujednoliconej stawki podstawowej nie niższej niż 15%.

W związku z tym wszystkim nie sądzę, by rządowi chodziło tylko o 5,5 – 6 dodatkowych miliardów w budżecie, jest to raczej pierwszy krok. Potem nastąpią kolejne podwyżki, już zresztą anonsowane przez rząd. Sytuacja, jak widać, jest bardzo skomplikowana, ruchy stawek odbywają się zarówno w górę, jak i w dół. Na początku najwięcej do budżetu wpłynie ze zmiany stawek tam, gdzie ludzie nie do końca orientują się, jakie to opodatkowanie jest. Np. wzrost z 7 do 8 procent obejmie leki i materiały budowlane, artykuły kupowane w wielkich ilościach, a o tym nie ma w ogóle mowy, jest cisza w debacie publicznej.

Dziwi mnie także pomysł zmiany stawki VAT od książek. Polska nie jest krajem, w którym dużo się czyta, a wzrost cen książek może dodatkowo zniechęcić Polaków do czytania, nie przynosząc wcale dużych wpływów do budżetu.

Z tego co Pani powiedziała, wynika, że sytuacja z podatkiem VAT jest bardzo zagmatwana. Jednak z pewnością zmiany stóp podatkowych w ten czy inny sposób dotkną zwykłych obywateli. Jakie mogą to być konsekwencje?


Zwykłych obywateli zmiany te dotkną w różnym stopniu, zależnie od poziomu dochodów. Wiadomo,  że im niższy dochód gospodarstwa domowego, tym wyższy udział wydatków na konsumpcję w tym dochodzie. Biedniejsi nie mają co inwestować, nie mają po prostu na to pieniędzy, bo wszystkie środki przeznaczają na bieżące potrzeby. Podwyższenie stawek VAT jest ruchem najłatwiejszym i najgorszym. Ten podatek jest typową bronią masowego rażenia, najbardziej obciąża bieżącą konsumpcję, co zawsze jest ryzykowne z punktu widzenia perspektyw wzrostu gospodarczego. Na tych zmianach najwięcej stracą najubożsi. Nie bez powodu w Polsce żaden rząd nie zwiększał tego podatku, chociaż od jego wprowadzenia w połowie 1993 r. pokus było wiele i przeżyliśmy w tym czasie trzy kryzysy budżetowe.

Osobiście uważam, że stawka podstawowa podatku VAT jest w Polsce zbyt wysoka i dlatego intensywnie zabiegałam o polityczną zgodę na jej obniżkę o 4 – 5 punktów procentowych. Oczywiście, priorytetem było zmniejszenie opodatkowania pracy, ale kiedy to zostało uchwalone (jesienią 2006 r. zmiany w PIT; w połowie 2007 r. obniżki składki rentowej), przyszła pora na VAT.  Negocjowałam z premierem Jarosławem Kaczyńskim obniżkę o 5 punktów procentowych, ale oponował – pamiętam, że przy tej okazji zażartował, że nie lubi liczby „17” – i wstępnie ustaliliśmy stawkę 18 proc. Oczywiście trzeba było czekać na wynik kampanii wyborczej, i takie propozycje projektować bardzo ostrożnie, ale rachunki były przygotowane w dwóch wariantach z myślą o wprowadzeniu z początkiem 2008 r. Wtedy nas było na to stać, teraz już nie.

Zapowiedź podniesienia podatków zawsze wzbudza wiele emocji. Jednak zapomina się o tym, że rząd dysponuje wieloma innymi, mniej spektakularnymi, metodami powiększania wpływów do budżetu. Jakie inne, być może bardziej skuteczne, środki mógłby zastosować gabinet Donalda Tuska, by załatać dziurę budżetową?


Jest bardzo wiele rezerw w regułach funkcjonowania państwa, w całej skomplikowanej maszynerii, którą opisujemy pozornie prostym terminem „sektor finansów publicznych”. Ale ich uruchomienie jest trudne i nie przyniesie natychmiastowych skutków. Obecny gabinet forsuje tzw. przedmiotową redukcję wydatków, ulubione narzędzie do naprawiania finansów w Polsce. Polega ono na tym, że zbiorczo, wręcz abstrakcyjnie, wskazuje się kategorie wydatków, które jakoby są zbyt duże, a następnie się tak ogólnikowo zidentyfikowane wydatki tnie. To jest zresztą na ogół czcze gadanie, ponieważ faktyczne wydatki i tak rosną, co łatwo sprawdzić analizując sprawozdanie budżetowe za 2009 r. oraz tegoroczną ustawę budżetową. Ewentualne cięcia bywają marnotrawne lub wręcz szkodliwe. Biurokracja i tak się uchowa, a także pożywi, taka jest jej uniwersalna natura.

Dlatego za absolutnie kluczowe uważam podejście podmiotowe, w którym punktem wyjścia musi być zmiana organizacji sektora finansów publicznych. Reforma instytucjonalna, której Polska nie może się doczekać od początku transformacji ustrojowej, czyli po prostu zlikwidowanie owych licznych dyrekcji, funduszy, agencji i innych tworów żywiących się pieniędzmi podatników. Im najczęściej żadne środki publiczne się nie należą, powinny w pocie czoła zarabiać na siebie na rynku. Takich niepotrzebnych instytucji jest w Polsce setki, zatrudniają ponad 100 tyś. pracowników. One zawsze udowodnią, że mają  poważne i szczytne cele do realizacji, i zawsze zapewnią sobie finansowanie.

Takie właśnie podejście instytucjonalne, czyli podmiotowe, było modne w Polsce przez kilkanaście lat, pisało się o tym i dyskutowało, dopóki… Po prostu, dopóki PiS nie podjął realnej próby wprowadzenia tych postulatów w życie. Zaprojektowaliśmy nowy ład instytucjonalny, rozpisany na około 700 artykułów w stosownych projektach ustaw. Czy to miałoby znaczenie dla zwykłego obywatela? Oczywiście, ogromne. Termin „sektor finansów publicznych” – to brzmi obco dla człowieka, który na co dzień zastanawia się, czy wystarczy mu na zakupy w sklepie. Ale ten termin oznacza po prostu państwo, tyle że oglądane od kuchni, bez dekoracji i propagandy. Później wybuchła afera gruntowa, zresztą każdy pretekst był dobry, by zablokować te pomysły… Jedyną osobą, która w obecnym rządzie analizowała tę reformę był ówczesny wiceminister finansów profesor Stanisław Gomułka. Ocenił, że to, co zaproponował PiS to absolutne maksimum, a oni postarają się zrealizować najważniejsze propozycje.  I proszę – po dwóch miesiącach już nie było go w rządzie.

Pozostaje jeszcze sprawa szeroko dyskutowanego budżetu zadaniowego, czyli precyzyjnych sposobów planowania wydatków publicznych. To jest znakomity pomysł, ale tylko dla nowoczesnych, zdyscyplinowanych instytucji. Najpierw trzeba likwidować instytucje zbędne, a nawet szkodliwe, a dopiero pozostałym narzucić inne kalkulowanie wydatków. W przestarzałym układzie instytucjonalnym, jaki mamy teraz, nie da rady wprowadzić czegoś takiego, jak budżet zadaniowy. Rozpanoszonym biurokratom trzeba założyć wędzidła oraz stawiać im konkretne i precyzyjne wymagania. 

Uważam, że o tak popularnym obecnie podejściu przedmiotowym można powiedzieć, że chodzi w nim „nie o to, by złapać króliczka, ale by gonić go”. Mechaniczne, toporne cięcia wydatków osłabiają państwo i mogą tylko pogorszyć sytuację. Dlatego uważam, że w tym przypadku należy stosować podejście teologów islamskich. Oni mają prosty system – jeśli dzieło powiela Koran, to jest zbędne, jeśli zaś kontestuje – to jest szkodliwe. W obydwu przypadkach zalecenie jest podobne – usunąć. My zaś mamy problem z siłą państwa i niewydolnymi finansami publicznymi. Musimy wzmocnić państwo i system budżetowy – wszystko, co temu przeszkadza, należy likwidować, wszystko co temu nie pomaga, należy usuwać. Ale naszym problemem jest brak wiary w potrzebę budowania sprawniejszego i lepiej gospodarującego państwa. Może już zapominamy, do czego narodom są potrzebne państwa. Gdyby tak było, to mamy olbrzymi problem.

Dziękuję za rozmowę.

 

 Na stronie Teologii Politycznej także najnowszy komentarz Marka A. Cichockiego.

Polecamy fragmenty najnowszych książek Jarosława Marka Rymkiewicza i Piotra Zaremby.

Na naszej stronie ponadto poezje Kawafisa w najnowszym przekładzie Antoniego Libery, tekst Pawła Kowala o trzeciej fali destalinizacji i rozmowa z prof. Włodzimierzem Marciniakiem o bolszewizmie.

Kontynuujemy też polityczny komentarz do "Pana Tadeusza".

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka