A konkretnie nie róbmy tego lekarzom. Po komentarzach na Salonie widać wyraźnie, że tym ostatnim obrywa się rykoszetem. Sprawa dr G. jest poniekąd polityczna i w wielu aspektach ma się nijak do normalnej pracy lekarzy w Polsce.
A propos "polityczności" - ubolewam nad faktem, że gdyby nie osobista akcja Zbigniewa Ziobry przeciwko G. nie byłoby tematu. Oznacza to, że w Polsce trzeba mieć silną pozycję, aby móc wykorzystać prerogatywy (w teorii) dostępne każdemu obywatelowi. Co więcej - owa silna pozycja Ministra Sprawiedliwości umożliwia medialny i propagandowy atak na człowieka, który potencjalne (a teraz i aktualnie) popełnił najmniejsze choćby przestępstwo. Jest także faktem powszechnie znanym, że Ziobro miał z G. zatargi osobiste, czyli motywowany był kwestiami prywatnymi, a przecież sprawował funkcję publiczną. Nie uważam takiego stanu rzeczy za zadowalający - nie ma tutaj niestety równości wobec prawa.
Tyle w kwestii wykorzystywania swojego stanowiska do rozgrywek personalnych, co będę zawsze krytykował, gdyż jako przeciętny obywatel jestem przeważnie na straconej pozycji w zderzeniu z machiną urzędniczą (lekarze, zwłaszcza ci na wysokich stanowiskach również się do niej zaliczają). Samo skazanie G. uważam po wyroku sądu za słuszne, bo łapówkarstwo to plaga w naszym kraju windująca nas w górę listy najbardziej skorumpowanych państw w Europie.
Jeśli chodzi o przypadek dr G. znam go również z innej strony. Pracowałem z podwładnymi tego Pana i są mi dobrze znane ich wzajemne relacje. Niestety wynikało z nich, że mobbing na oddziale kardiochirurgii w szpitalu MSWiA był na porządku dziennym. Nie będę się wdawał w szczegóły zwłaszcza, że dr G. już swoje chyba odpokutował.
Ważne dla mnie jest teraz, co piszą na ten temat inni. Przeczytałem dzisiaj Ufkę i mnie poraziło:
"I kiedyś i teraz wielu lekarzy postępuje ostrożniej, ale czy bardziej etycznie? Po prostu przyjmują pacjentów w prywatnych gabinetach za duże pieniądze w prywatnych gabinetach a leczą w państwowych szpitalach."
Czyli sprawa dr G. miała czegoś nauczyć lekarzy żądnych kasy? Jak rozumiem z tekstu Ufki poszli po rozum do głowy przenosząc część pracy (tę dochodową) do swoich prywatnych gabinetów. Oczywiście, że lekarze mają swoje gabinety i jednocześnie pracują w szpitalach. Tyle, że pacjenci na tym korzystają. Każdy pacjent ma do wyboru - może czekać rok na wizytę, na której otrzyma diagnozę i proponowane leczenie, a potem ustawi się w kolejkę na operację; lub skróci sobie ten czas chociaż o oczekiwanie na pierwsze przyjęcie.
Taki system zafundowali nam politycy - zastrzeżenia należy zgłaszać do Ministra Zdrowia, a nie do lekarzy przyjmujących pacjentów także w innych placówkach.
Dalej Ufka pisze tak:
"Jeśli chodzi o różnego rodzaju planowe operacje typu kolano, zaćma itp pacjent ma wybór. Może po prostu udać się do prywatnej placówki, często wyjdzie taniej niż transakcja wiązana. Ale jeśli chodzi o sprawę życia i śmierci? I czas się liczy? Np w chorobach nowotworowych?"
Jak widać prywatna medycyna zaczyna wychodzić relatywnie taniej niż państwowa. Faktycznie, na proste zabiegi w ogóle nie opłaca się czekać, bo można się nie doczekać. Taki mamy wydolny system opieki zdrowotnej. Nawet pomimo sporych nakładów finansowych na publiczną służbę zdrowia - przejadanych zresztą przez min. urzędasów z NFZ - prywatne leczenia jakoś się trzyma. System jest niewydolny tak bardzo, że nawet opłaca się robić małe operacje, za 10-15 tysięcy złotych niż do końca życia mieć unieruchomioną rękę czy nogę. I niezależnie płacić składkę zdrowotną.
Nie wiem tylko, jaki ma z tym związek dr G.