Republikanie nie przegrali dlatego, że wystawili złych kandydatów, ani że prowadzili złą kampanię. McCain, jak już wcześniej pisałem, jak żaden inny poważny pretendent do nominacji, symbolizował odejście od związanego z Bushem partyjnego establishmentu. Sarah Palin okazała się najlepszym wyborem do konsolidacji radykalnie republikańskiej bazy – bez niej religijna prawica, postrzegająca McCaina jako przebrzydłego liberała, mogła po prostu pozostać w domu. Po prostu w sytuacji, gdy odchodzący prezydent bije rankingi niepopularności, a gospodarka doświadcza załamania finansowego, żaden kandydat partii rządzącej nie byłby w stanie wygrać. Charyzma i zdolność uwodzenia tłumów przez Obamę, choć przydały mu się w trakcie walki o nominację demokratyczną i walki z Hillary Clinton, teraz nie miały aż takiego znaczenia.
Podziękowania - coś się kończy, coś się zaczyna
Barack Obama
Podobnie decydującego wpływu na triumf Obamy nie miało opanowanie przez niego cyberprzestrzeni. Gdyby kandydat Demokratów poprzestał na promowaniu własnej osoby w internecie, osiągnąłby co najwyżej rezultat Rona Paula. Co prawda, Obama oparł się na marketingu internetowym i popularności wśród zwykłych wyborcach na początku kampanii, gdy faworytką była Hillary Clinton. Po uzyskaniu nominacji senator z Illinois miał za sobą jednak wsparcie całej demokratycznej elity, co przełożyło się na iście bajońskie środki finansowe, jakie miał do dyspozycji. Dlatego po jego prezydenturze nie należy spodziewać się żadnej rewolucji – trudno, żeby wystąpił przeciw swoim sponsorom.
John McCain
Kampania ta jest praktycznie zwieńczeniem kariery politycznej Johna McCaina. Trudno spodziewać się, by senator z Arizony odegrał jeszcze jakąś znaczącą rolę w polityce USA – zapewne dosłuży dwa lata, jakie pozostały mu do końca kadencji, ale potem zostanie mu tylko emerytura i pisanie wspomnień. Inaczej przedstawia się sytuację z Sarą Palin, która najwyraźniej polubiła życie w świetle reflektorów. Gubernatorka Alaski spodobała się konserwatystom, którzy teraz postrzegają ją jako naturalną kandydatkę na najwyższy urząd za cztery lata. Co prawda Palin w obecnej formie ma małe szanse, by pozyskać kogokolwiek poza swoimi zagorzałymi zwolennikami, ale do 2012 roku ma wiele czasu na naukę.
Po odniesionym zwycięstwie Demokraci nie powinni jednak czuć się zbyt pewni. Rozmiar zwycięstwa i związana z tym perspektywa dominacji jednej partii w życiu publicznym może być przyczyną republikańskiego backlashu, podobnie jak w 1994 roku. Nie wiadomo, jak długo Obama utrzyma wysokie poparcie będące pochodną jego medialnego wizerunku – prędzej czy później będzie musiał zacząć podejmować niepopularne decyzje. A na horyzoncie czeka nowe pokolenie polityków republikańskich, nieskażonych dziedzictwem neokonserwatyzmu. Moim faworytem jest Bobby Jindal, zaledwie 37-letni gubernator Luizjany.
Bobby Jindal
Wiek i pochodzenie (rodzice są hinduskimi imigrantami) naturalnie predestynują go do odegrania republikańskiej wersji Baracka Obamy. O tym, że coś jest na rzeczy, świadczy wizyta Jindala na przyjęciu charytatywnym w Iowa kilkanaście dni temu. Przyjęcie przyjęciem, ale biorąc uwagę status Jindala jako nowej nadziei Republikanów oraz znaczenie Iowy, jako miejsca pierwszych wyborów, można wywnioskować, że gubernator sonduje już grunt przed kampanią za cztery lata.
Maciej Józefowicz
Przeczytaj także:
Zapraszamy do nowego serwisu o polityce międzynarodowej - PolitykaGlobalna.pl