Nie czytam Marka Migalskiego, bo mnie nudzi. Tym razem przeczytałam. To był raz pierwszy i tym samym ostatni.
Pan Migalski wyleciał z PiS. Chyba, bo zdania w tej kwestii sa podzielone. Jeszcze nie tak dawno w oparach wazeliny niemal całował Prezesa w pierścień, teraz zmienił zdanie. O 180 stopni.
W nowym dziele Migalskiego jest sporo prawdy, bo konia z rzędem temu, kto wytłumaczy mi, co wspólnego maja wybory samorządowe z Katyniem. PiS najwyraźniej chce zmonopolizować wszystkie polskie śmierci. Najprawdopodobniej, gdyby prezydencki tupolew rozbił się pod Wiedniem, nazwisko Sobieskiego nie schodziłoby Prezesowi z ust. I to jest fakt. Podobnie jak puste trybuny za plecami dzielnych, pisowskich bojowników. Tyle tylko, ze akurat w tym przypadku pan Migalski powinien zamknąć twarz.
Bez PiS-u Migalski byłby nikim. Szarym nauczycielem akademickim, sfrustrowanym i zniechęconym. Dzięki PiS-owi wylądował w polityce i dochrapał się całkiem niezłej pozycji. Dzięki PiS-owi nazwisko Migalskiego zna nie tylko pani w dziekanacie i trzej studenci Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jest chyba być za co wdzięcznym?
Ludzie w typie Migalskiego mnie brzydzą. Tak zwyczajnie i po ludzku. Nieważne, czy chodzi o PiS, czy o cokolwiek innego. Tego po prostu się nie robi. Nie i koniec. Nie wierzę w nagłe oświecenia, tak jak nie wierzę w nagłe przemiany. PiS - a przynajmniej ta jego najbardziej widoczna część - jest dla mnie synonimem wszystkiego, co najgorsze w polskiej polityce. Ale ja nigdy w PiS-ie nie byłam, nigdy nie miałam żadnych związanych z nim funkcji. Migalski był i miał. I teraz powinien jakoś przełknąć tę żabę, zamiast szczekać pod stołem.
Panie Migalski - jest Pan oślizgły i dwulicowy. Jest Pan człowiekiem bez honoru. Wstrętne to.