Nie chodzi mi o to jakie mają być pozycje programu czy w jaki sposób realizować misję telewizji publicznej. Chodzi mi o podział wpływów taki, żeby niezależnie od przyszłych układów nie można było zamknąć ust opozycji czy władzy.
Konieczne jest zaznaczenie następujących rzeczy. Rozwiązanie to dotyczy sytuacji istnienia dwóch ośrodków władzy wykonawczej, z których jeden jest emanacją większości sejmowej (większości posłów z izby poselskiej). W systemie, w którym władza wykonawcza nie jest zdublowana sprawy będą się miały inaczej.
Zamiast powoływać jakieś idiotyzmy typu KRRiT, należy podzielić telewizję pomiędzy prezydenta, rząd i opozycję sejmową. Chodzi nie o to, by prezydent czy premier ze swojego budżetu utrzymywali poszczególne programy, tylko by te trzy siły decydowały o obsadzie zarządów programów telewizji publicznej.
Oczywiście, w takiej sytuacji są potrzebne co najmniej trzy programy telewizji o zasięgu ogólnopolskim, niemniej w sytuacji przejścia na telewizję cyfrową nie będzie problemu z częstotliwościami, a Czterech pancernych czy Stawkę większą niż życie można puścić nawet pięć razy do roku. Telewidz zniesie wszystko…
To taki pomysł na gorąco. W systemie amerykańskim wystarczyłyby dwa programy. Jeden prezydencki i jeden dla kongresu z tym, że opozycyjna względem prezydenta frakcja miałaby głos decydujący.
Oczywiście najlepiej by było zlikwidować publiczną telewizję zależną od widzimisię polityków, ale to jest mażenie ściętej głowy.