Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak
398
BLOG

Cesarstwo płaci barbarzyńcom za ochronę

Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak Polityka Obserwuj notkę 6

Podczas szczytu UE-Turcja zawarto porozumienie, w myśl którego Ankara zaangażuje się w ochronę unijnych granic przed zalewem imigrantów. W zamian za to państwa europejskie zobowiązały się zapłacić Turcji 3 miliardy euro, znieść wizy dla jej obywateli oraz przyjąć 400 tysięcy syryjskich uchodźców, przebywających na jej terenie. Przyjęcie nowych migrantów w zamian za pomoc w walce z masową imigracją, może wydawać się rozwiązaniem pozbawionym sensu. Zyskuje go jednak, gdy uświadomimy sobie, że do Europy (głównie do Niemiec i Szwecji) przybywa w tej chwili ćwierć miliona osób miesięcznie i liczba ta ciągle rośnie. Opcja "bierzemy 400 tysięcy ludzi i nikogo więcej" nie wydaje się najgorsza, gdy alternatywą wobec niej jest przyjęcie 2-3 milionów i to tylko w następnym roku.

Wygląda więc na to, że unijni przywódcy zrobili interes życia, a mimo to nikt - poza Erdoganem - jakoś się nie cieszy. Dlaczego?

Problem z porozumieniem UE-Turcja polega na tym, że Unia ustawiła się w pozycji petenta i wasala w stosunku do kraju posiadającego wprawdzie silną armię i dynamicznie rozwijającą się gospodarkę, ale wciąż niedorównującego największym europejskim potęgom. Unijni liderzy zobowiązali się zapłacić Erdoganowi coś w rodzaju trybutu, zgodzili się przerzucić na barki swoich społeczeństw część tureckiego problemu z uchodźcami, obiecali wreszcie Turkom ruch bezwizowy, za sprawą którego w stronę Europy, w miejsce Arabów, Afgańczyków, Erytrejczyków, etc., może popłynąć fala Turków, którzy nie będą musieli bawić się w udawanie "uchodźców", przybędą po prostu jako oficjalni imigranci ekonomiczni. Wszystkie te ustępstwa zostały poczynione tylko po to, by Turcy przestali ignorować (czy wręcz po cichu wspierać) proceder masowego przemytu ludzi z Bliskiego Wschodu i Afryki przez ich terytorium do Europy, by zaczęli z tym procederem walczyć. I zapewne zaczną to robić, ale na swoich warunkach. Najpóźniej za kilka lat - choć znacznie bardziej prawdopodobne jest, że już wcześniej, za kilka lub kilkanaście miesięcy - stwierdzą, że im się to nie opłaca i zaczną żądać więcej, niż otrzymali do tej pory. A jeśli żądania nie zostaną spełnione, to na zachód i północ ruszy kolejna fala ludzi.

W tej sytuacji nie sposób nie zapytać: dlaczego Europejczycy proszą Turcję o coś, co mogą zrobić sami, bez jej pomocy? Europa posiada siły i środki, by zwalczać przemyt ludzi, by pomagać materialnie rzeczywistym uchodźcom, przebywającym w obozach na terenie Turcji, Libanu i Jordanii, bez przyjmowania ich u siebie, wreszcie - by zaprowadzić porządek w Iraku i Syrii. Jeśli nie poprzez bezpośrednią interwencję wojskową, to przez udzielenie wsparcia tym, którzy realnie walczą z ISIL i którzy jako bodaj jedyni są w stanie utworzyć przynajmniej na części postirackich i postsyryjskich terytoriów stabilne państwo, czyli tamtejszym Kurdom. Zamiast tego Europa woli dogadywać się z człowiekiem zwalczającym Kurdów bardziej niż dżihadystów, którym zresztą do niedawna po cichu pomagał i nie jest wykluczone, że nadal to robi. Z człowiekiem, który z destabilizacją Bliskiego Wschodu i z rozpadem istniejących na jego terenie państw wiąże nadzieje na odbudowę tureckiego imperium i dlatego będzie robił wszystko, by chaos na tamtych terenach trwał jak najdłużej. Doprawdy, spośród wszystkich potencjalnych sojuszników, Europa wybrała sobie najgorszego. Z Erdoganem Europejczycy, zwłaszcza Niemcy, nie mają praktycznie żadnych wspólnych interesów, mają za to całą masę rozbieżnych, a jednak to on ma, według nich, pomóc w rozwiązaniu problemu z "uchodźcami". Ba, ma nie tyle pomóc, co rozwiązać ten problem w zastępstwie zachodniej Europy, która właśnie oficjalnie skapitulowała - ogłosiła, że nie jest w stanie się bronić, że brakuje jej do tego odwagi i ochoty. Europa zachodnia poddała się właśnie dyktatowi już nie Stanów Zjednoczonych, nie Rosji, ale Turcji. Jest to tym bardziej przykre i żałosne, że nie mówimy przecież o kapitulacji jakiegoś małego kraiku, ale o całym regionie, skupiającym jedne z najbogatszych państw świata i dysponującym całkiem sporym potencjałem, pozwalającym zażegnać kryzys. Cóż jednak z tego, skoro nie ma woli walki.

Warto jeszcze wspomnieć, że wielu spośród "syryjskich uchodźców" pochodzi z Bałkanów. To Bośniacy i Albańczycy, którzy zmierzając na Węgry, i dalej na północny zachód, nie idą przez Turcję. Nawet jeśli Erdogan jakimś cudem wzorowo wywiązywałby się ze swoich zobowiązań, jeśli nie stawiałby żadnych dodatkowych warunków, jeśli imigracja z Turcji byłaby umiarkowana, to na ich ruchy migracyjne nie będzie to miało żadnego wpływu. Możemy oczywiście pocieszać się, że choć wyznają oni islam, to są nam bliscy kulturowo, trochę jak nasi Tatarzy. Możemy też jednak dowiedzieć się czegoś na temat finansowania przez Arabię Saudyjską ekspansji wahabizmu na Bałkanach. No, ale to i tak niewielki problem w porównaniu z tymi, które Szwedzi, Niemcy, Francuzi, etc., ściągają na siebie zawierając porozumienie z Ankarą.

Czy unijni przywódcy tych zagrożeń nie widzą? Nie, ponieważ nie chcą widzieć. Wolą udawać, że mamy do czynienia z przejściowym kryzysem. Upadek Europy w jej obecnym kształcie jest dla nich czymś niewyobrażalnym. Oni rzeczywiście wierzą w „postęp”, wierzą w trwałość, nawet w wieczność swojego „europejskiego projektu”. Przecież świat nie może gwałtownie się zmienić, cywilizacja zachodnia nie może się zawalić. A właściwie dlaczego nie może? Niektórzy chyba nigdy nie zadali sobie tego pytania. Rzymianom też wydawało się, że ich imperium będzie wieczne. Oni też płacili „barbarzyńcom” za ochronę swoich granic przez innymi, jeszcze bardziej „barbarzyńskimi” ludami. I gdzie jest dzisiaj Cesarstwo Rzymskie? Tam, gdzie jutro będzie zachodnia Europa.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka