Walerij Zorkin to jedna z bardziej oświeconych postaci rosyjskiego establishmentu. Prezes Sądu Konstytucyjnego od zawsze, swojego czasu tak postawił się Jelcynowi że ten w złości zawiesił funkcjonowanie Sądu na cały rok. Jelcyna już nie ma, a Zorkin jest znów Prezesem. Dziś w Sankt Petersburgu broni swojego Sądu przed Strasburgiem. Przy stole konferencyjnym: Zorkin, Prezydent Europejskiego Trybunału Praw Człowieka Profesor Jean-Pierre Costa (Francuz), ja (Polak, choć trochę kosmopolita, ale tylko trochę) i jeszcze paru innych ważnych ludzi.
Zorkin niedawno napisał gniewny artykuł, krytykujący orzeczenie sztrasburskiego trybunału sprzed paru tygodni, skazujące Rosję za dyskryminację. Chodziło o to, że zawodowy żołnierz armii rosyjskiej nie uzyskał urlopu „tacierzyńskiego”, czyli dla tatusia, ale takiego, jaki byłby należny mamusi. To byłoby niezgodne z tradycją rosyjską – pisał wtedy Zorkin w rządowej gazecie, a wyrok Trybunału jest ingerencją w rosyjski system prawny.
Dziś Zorkin mówi dużo łagodniej, nie kryje się za tarczą suwerenności, ale mówi, że między Rosją a Sztrasburgiem musi być dialog, a nie konfrontacja. Rosja ma swoje tradycje, mówi Zorkin, a Sąd Konstytucyjny w Sankt Petersburgu (bo tu ma siedzibę rosyjski Trybunał) lepiej je rozumie, niż sędziowie w Sztrasburgu. I dorzuca dodatkowy przykład: parady gejów. Coś, co jest naturalne w Berlinie czy Amsterdamie, jest nie do przyjęcia w Permie albo Wołgogradzie – mówi.
*
Potem rozmawiam z młodymi, liberalnymi prawnikami rosyjskimi. Siergiej z Sankt Petersburga jest oburzony stanowiskiem Zorkina: "zaczyna się od zaznaczenia swej odmienności w kwestiach dyskryminacji, a skończy się na torturach w więzieniach". A Jewgienija z Kaliningradu mówi mi: mi, młodsi, nie akceptujemy tego dyskursu Zorkina, tego podkreślania suwerenności. "Dla nas najlepszą szansą rosyjską jest uznanie prymatu Trybunału Praw Człowieka". I dodaje, że Zorkin jest bliski Kremlowi – co nie jest koniecznie oskarżeniem w jej ustach (zresztą ładnych), ale wiele tłumaczy.
*
W samochodzie w drodze na lotnisko (nie, nie w taksówce – z tego uniwersalnego źródła wiedzy o obcym kraju tym razem nie korzystam). Wiezie mnie Rosjanin z Kazachstanu, z Ałma Ata do Sankt Petersburga przeniósł się kilka lat temu, ale i tak jeździ tam co rok (za granicę go nie ciągnie: "no i co, że zobaczę jak inaczej ludzie żyją? Wielkie rzeczy!"). Kazachstan – oczywiście, to "stare rosyjskie ziemie. Oddał je pastuchom Stalin, albo może Chruszczow, albo Breżniew" – już nie pamięta kto, bo "wtedy myślano, że ZSRR będzie trwał całe weki, więc co za różnica, a pastuchom się spodoba". Więc oddawano rosyjskie ziemie rozmaitym mniejszościom. A Kazachowie tak naprawdę nawet baranów nie potrafią pasać, bez Rosjan nic by się im nie udało. "Zatrudnić takiego w fabryce – nic nie umie, najprostszych rzeczy nie potrafi zrobić". Zatrzymujemy się na czerwonym świetle, na sąsiednim pasie stoi wysłużona Łada, za kierownicą młody mężczyzna o azjatyckich rysach. Zobacz, mówi mój kierowca, to właśnie jakiś Kazach, widzisz, przyjrzyj się mu, oni nie mają mózgu – i przygląda mu się prowokacyjnie, z lekceważącym uśmieszkiem. Sąsiedni kierowca to wyczuwa, posuwa się o pól metra by przerwać kontakt wzrokowy, ale mój kierowca nie daje za wygraną, też się posuwa i wyrównuje z nim, nadal go prowokuje coraz bardziej agresywnym uśmieszkiem. Wiem, że chętnie by mu dał w mordę. "A może to Chińczyk?" – mówię pojednawczo. Może Chińczyk – zgadza się mój kierowca, ale i tak chętnie by mu dał w mordę.
*
Trzy postawy, trzy mentalności, trzy Rosje. Która wygra? A czort ich wie, że zakończę filozoficznie, tak trochę w duchu Dostojewskiego, ale uproszczonym.