olgerd olgerd
411
BLOG

Serdecznie go ode mnie pozdrów...

olgerd olgerd Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

 

Jakoś tak się złożyło, bo czasem się tak składa, że piłem piwo z gościem, którego nie znałem. Ale złożyło się również, bo i tak się, bywa, składa, że on mnie znał. I jakby tych złożoności mało było, tak się jeszcze dodatkowo złożyło, że on, ten gość, kurdupel taki, no niech będzie, że miał 160 cm, ale nie więcej, no więc ten kurdupel przy kości, z wąsem, podkrążonymi oczami i sześćdziesiątką na karku, odstawił butelkę i ładnie zaczął:

- Znam jednego z twoich szefów. Jak go spotkasz w robocie, to go ode mnie serdecznie pozdrów. Powiedz, że od Walczaka pozdrawiasz. Powiesz?

- Powiem – potwierdziłem.

Uśmiechnął się triumfująco. Nie podobał mi się ani ten uśmiech, ani jego właściciel.

- I powiedz jeszcze temu chujowi miękkim fiutem robionemu... – zaczął kolejne zdanie od zgrabnej frazy, ale wtedy wmieszał mu się w szyki jego kompan, także mi nieznany, w którego towarzystwie, jak to czasami bywa i jak to już usiłowałem wytłumaczyć, też przypadkowo spotkałem się na piwie, który chwycił Walczaka za ramię i powiedział spokojnym głosem:

- Daj spokój, Zbysiu, szkoda nerwów...

Ale mówiący nie zamierzał oszczędzać na nerwach i się uspokajać, on się dopiero rozkręcał.

- No wiec jak go spotkasz, to go serdecznie pozdrów od Walczaka. Zapamiętasz nazwisko? Walczak! Czasami o piłkarzach mówią, jak są waleczni – „walczaki”. No, bo ja właśnie też taki jestem! Powiesz mu? – upewniał się.

Pokiwałem głową.

- Na pewno mnie pamięta – kontynuował uspokojony moim kiwnięciem. – Jak jeszcze, ciul jeden, koszulę w zębach nosił, to mi się do pasa kłaniał. A jak młodym był i roboty szukał, to kto mu robotę, chujowi złamanemu, załatwił?! No, kto?! Walczak! Jak ślub brał, to samo! Gdyby nie Walczak, to przy pustym stole na weselu ludzie by siedzieli, o suchym pysku... Ale Walczak, który miał znajomości w PSS-ie, załatwił o co się go grzecznie poprosiło. A potem, głupi chuj, jak już został kierownikiem, no to dupę zaczął nosić wyżej ludzkiej głowy. I teraz Walczaka nie poznaje. Idzie ulicą i widzę, kurwa, że mnie widzi, ale głowę odwraca i idzie, jakby mnie nie widział. A jaki, kurwa, ważny, jak jakiś dyrektor. A wiesz ty czym się różni kierownik od dyrektora? – zapytał na koniec.

Wiedziałem, wszyscy wiedzą, ale stwierdziłem, że dla podniesienia dramaturgii jego monologu lepiej będzie powiedzieć, że nie wiem.

- Nie wiem - rzekłem.

Oparł głowę o murek, pod nim stały ławy, na których siedzieliśmy, i jeszcze głośniej, a już wcześniej było bardzo głośno, oznajmił wszem i wobec:

- Kierownik, to jeszcze nie dyrektor, ale już skurwysyn!

Zaśmialiśmy się we trójkę, a i przy sąsiednim stoliku dla towarzystwa zaśmiało się kilka osób. Tak, macie rację, zaśmiałem się trochę sztucznie, ale niech rzuci kamieniem ten, kto się nigdy sztucznie nie zaśmiał i sam przy tym nie był zdziwiony, że ten jego sztuczny śmiech brzmiał nawet lepiej od prawdziwego!

I jakby ze mną sprawę definitywnie załatwił, bo odwrócił się do mnie i podjął dialog ze swoim towarzyszem.

- Ty go też powinieneś znać, Lucek. Taki głupi chuj, co to robił na fabryce, ale się do niczego nie nadawał, to go wywalili na zbity pysk. Potem dziadował. Chajtnął się z taką ze wsi, gdzieś spod Krakowa. Niebrzydka była dziewczyna, więc się wszyscy dziwili, że go chciała. No, powinieneś go znać, przyłaził do mnie... Mówili na niego... Zaraz, jak na niego mówili? Na imię miał Andrzej, ale mówili na niego...

Uderzył się otwartą dłonią w czoło.

- ...no, jasne, Kelner! Wołali na niego Kelner, bo jak składka była na flaszkę, to on nigdy groszem nie śmierdział i nie miał składkowego, no, bidne to było, jak mysz kościelna, więc za karę leciał po szkło. I cały czas tak latał, jak kot z pęcherzem, więc go Kelner nazwali, i nawet mu kazywali nalewać do szklanek, musztardówek, no co kto tam miał, jak prawdziwemu kelnerowi. A potem, chuj go wie, czy donosił, czy w inny sposób, ale się wyrobił, jak majtki w kroku; zaczęli go awansować. Jak to u nas – sam wysoko nie zajdziesz, za to po plecach innych można się wspiąć na sam szczyt. Nawet taką mendę, jak on - a każdy wiedział, że to menda - w końcu zrobili kierownikiem. Kurwa kurwie łba nie urwie...

- No, jak nie znam?! Znam, pewnie, że znam! – ożywił się ten drugi, wyższy, chudszy, łysy i bez wąsa. - On u nas w spółdzielni mieszkaniowej kawalerkę dla dzieciaka załatwił. Lepszy cwaniak był, z prezesem się znali, jak łyse konie...

Walczak odwrócił się do mnie, jakby już skończył z kolegą, podniósł znów piwo do ust. Wyglądał na kogoś, kto spełnił pokrywane w nim nadzieje i jest z siebie zadowolony. Z taką miną pisarz wieńczy kropką dzieło życia, architekt z równą satysfakcją w oczach patrzy na potężne pylony dźwigające zaprojektowany przez niego most, lekarz z podobnym zadowoleniem analizuje zdjęcia rentgenowskie świadczące, że przeprowadzona przez niego operacja poszła zgodnie z planem i rokowania wobec chorego są korzystne.

- Zaraz, jak on niby ma na imię? – zapytałem spokojnie..

Zmrużył oczy.

- Andrzej, mówiłem przecież...

Nie ruszało mnie to, właściwie było mi to obojętne, ale prawda jest prawdą, trzeba o nią zabiegać w każdych warunkach i nie odpuszczać, nawet takim Walczakom, jak ten, którzy uważają, że prawda jest ich kobyłą i dawno temu ją ujeździli.   

- Ale temu mojemu szefowi nie jest Andrzej, tylko Władysław... – rzuciłem.

Żebyście widzieli, jak on się zdziwił. Gdyby potrzebny był wzorzec dziwienia, jakiś odlew, jak przykładowo wzór kilograma, który przechowują w Sevres pod Paryżem, to on, Walczak, z tym swoim niedopitym piwem, z tym bezgranicznym zdumieniem wymalowanym na obliczu (nawet jego rudawy, szczeciniasty wąs się zdumiewał!), byłby idealnym przykładem zdumienia.

Odstawił butelkę na stół, jakoś delikatnie to uczynił. Popatrzył mi głęboko w oczy, w którym to spojrzeniu dostrzegłem wyraz bezgranicznego stropienia, i wyznał:

- A to w takim razie nie znam człowieka.      

  

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo