Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
11232
BLOG

Marsz miliona nabranych, czyli manipulacje wokół historii pani Joanny

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Aborcja Obserwuj temat Obserwuj notkę 307
Sprawa pani Joanny z Krakowa, jak się ją najczęściej w mediach określa, nie jest przykładem systemowej opresji funkcjonariuszy policji wobec bezbronnej kobiety. Historia pokazana w „Faktach” TVN uległa głębokiej dezaktualizacji, bo zwyczajnie jest nieprawdziwa. Po ogłoszeniu „marszu miliona serc” przez Donalda Tuska lider PO w kolejnych dniach nie wrócił do pomysłu, a tymczasem pani Joanna zorganizowała swój pochód przed komendą krakowskiej policji.

W przekazie TVN i proaborcyjnej organizacji Federa opowieść o wydarzeniach z krakowskiego szpitala miała wyglądać tak: pani Joanna zażyła tabletki wczesnoporonne, do czego miała prawo. W reakcji na telefon od lekarki pod numer alarmowy 112 zjawili się w domu pacjentki policjanci. W asyście funkcjonariuszy kobieta pojechała na SOR, gdzie została upokorzona, przeszukana, a jej sprzęt – telefon i laptop – zarekwirowano. Wszystko dlatego, że żyjemy w kraju, który ściga za zażycie pigułek wczesnoporonnych. Przy okazji lekarka – po czasie wyszło, że psychiatra, doskonale znająca problemy pacjentki – miała ujawnić tajemnicę lekarską.

Polityczny pretekst

Lawina ruszyła, hejt wylał się w sieci strumieniami. Internauci zostali rozgrzani do czerwoności, basowali im politycy opozycji, bacznie spoglądając na reakcje na materiał „Faktów” TVN. Polskie życie publiczne nagle stanęło z powodu jednego, nie do końca szczegółowego reportażu! Donald Tusk wykorzystał tę okazję do „zwiecowania” dramatu pani Joanny i zapowiedział na 1 października „marsz miliona serc”.


Data zapewne wybrana przypadkowo, sęk w tym, że na kilka tygodni przed spodziewanymi wyborami parlamentarnymi. Sam Onet podawał, że lider KO zamierza powtórzyć wariant z demonstracją 4 czerwca, która choć na chwilę napędziła sondażowo największą formację opozycyjną kosztem mniejszych ugrupowań. Żaden z komentatorów kibicujących Tuskowi nie przejął się, że były premier de facto wykorzystuje politycznie ludzki dramat. Ot, dzień jak co dzień w biurze. Nie takie rzeczy w polskiej polityce widzieliśmy. 

Tymczasem jednak pojawiły się problemy narracyjne, z powodu których marsz 1 października będzie miał mało wspólnego – jeśli w ogóle – z krakowską historią.

Fałszywe oskarżenia wobec policji

Okazało się, że policja mogła naruszyć prawa pacjentki, ale tylko w zakresie zarekwirowania telefonu. Tak orzekł sąd, mimo że sędzia – to też ma jakieś znaczenie w sprawach ocierających się o światopogląd – był związany z Iustitią. Bo, jak sama przyznała pani Joanna, lek wczesnoporonny zakupiła przez internet – wskazano w uzasadnieniu. Działania wobec ­notebooka nie zostały przez sąd podważone, co powinno skłaniać do tezy, że policja miała prawo sprawdzić, skąd kobieta miała pigułkę i czy nie pochodzi ona z nielegalnego obrotu lekami.

Policjanci nie siedzieli w karetce z pacjentką, by ją „upokorzyć”, jak sugerowali komentatorzy. To sami ratownicy medyczni – ze względu na pobudzony stan kobiety – prosili funkcjonariuszy o asystę. Ci pojechali za pogotowiem do szpitala. Lewicowe aktywistki grzmiały, że policja „grzebała w majtkach” zrozpaczonej kobiety, mimo obecności lekarzy. Do scysji mundurowych z personelem rzeczywiście doszło, co potwierdzają obie strony, ale na SOR były policjantki i to one chciały dokonać przeszukania z powodu zgłoszenia o samobójczym nastawieniu pani Joanny. Na domiar złego dla obrzucających błotem wszystkich, którzy nie są z nimi i czekają na fakty, funkcjonariuszka odstąpiła od czynności po rozmowie z personelem.


Największa manipulacja w tej historii dotyczy jednak tego, że wmówiono, jakoby policja interweniowała jedynie w związku z faktem zażycia tabletki wczesnoporonnej, a nie zgłoszenia możliwości podjęcia próby samobójczej przez kobietę znajdującą się pod wpływem alkoholu. Na wypadek tych okoliczności policja miała obowiązek sprawdzić, z jakiego źródła pochodzi pigułka, którą zażyła pani Joanna będąca w ciąży i która wywołała efekt w postaci wizyty na SOR. Tego wszystkiego nie dowiedzieliśmy się jednak z materiału „Faktów”.

Co TVN wiedział, a nie powiedział

A jednak gdyby to wszystko zostało powiedziane po trzech miesiącach od zdarzenia, reakcje byłyby mniej impulsywne, a bardziej merytoryczne. Uwaga skupiłaby się nie na manipulacjach i fałszywych teoriach, ale na tym, jak powinni reagować policjanci z chwilą otrzymania wiadomości o potencjalnej próbie samobójczej ze strony kobiety. Media powinny też mówić o negatywnych skutkach zażywania tabletek wczesnoporonnych dla zdrowia bez konsultacji i opieki lekarskiej. Dyskusja na ten temat kompletnie nie istnieje. W zamian otrzymaliśmy ideologiczną bijatykę. 

A oto, co pisała witryna tvn24.pl w sprawie szkodliwości środków wczesnoporonnych zakupionych przez internet 10 lat temu. Warto sobie odświeżyć: „Tabletki wczesnoporonne zawierające substancje czynne, takie jak mizoprostol i mifepriston (RU486), są w Polsce nielegalną formą aborcji. Jednak pacjentki, które decydują się na ich zakup w internecie, ryzykują znacznie więcej. Pozbawione jakiejkolwiek kontroli medykamenty mogą bowiem zawierać w swoim składzie niemal wszystko. – Stosowanie tych leków zagraża bezpośrednio życiu pacjentek – ostrzega Zofia Ulz, główny inspektor farmaceutyczny” – podawano.

To odpowiedź na pytanie, dlaczego pani Joanna wylądowała na SOR kilkanaście dni po tym, jak zażyła tabletkę o niewiadomym pochodzeniu.

Performerki droga do sławy

W dodatku do sieci wyciekły publikacje pani Joanny: z wizerunkiem małego dziecka, zdjęcie z urną z prochami między nogami i wulgarnymi treściami proaborcyjnymi. Wtedy historia o pigułce – w połączeniu z aktywnością performerki – stanęła kompletnie pod znakiem zapytania. Nie wiadomo, czy nie jesteśmy świadkami przynajmniej częściowego ­performance’u radykalnej zwolenniczki usuwania ciąży na żądanie. Sam fakt, że skandal, który miał wstrząsnąć całą Polską, został nagłośniony aż trzy miesiące po fakcie, a pełnomocniczka pacjentki dopiero teraz składa zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez policję, jest kpiną z logiki.

Scenariusz dopisało samo życie. Tusk ogłosił marsz, ale w ciągu kolejnych dni milczał na temat pani Joanny – bo wraz ze sztabowcami nie odrobił researchu w jej sprawie. A kobieta ma swój pomysł na aktywność publiczną. – Ja nie jestem polityczką. Wiem o marszu Tuska, ale mogę powiedzieć o swoim marszu. Ta cała narracja o trosce… Jeśli się ktoś o mnie troszczy, to chodźcie na ten marsz. Jak Tusk chce, to też niech przyjdzie – powiedziała w Tok FM bohaterka reportażu „Faktów” TVN.

Lider opozycji powinien się sto razy zastanowić, nim kogoś weźmie na sztandary, i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto „wiecować” każdą sytuację w Polsce, która na pierwszy rzut oka może zaszkodzić oponentom. 

Tekst został opublikowany w "Gazecie Polskiej Codziennie"

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo