niktt niktt
430
BLOG

Podróżując po Sardynii

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Dziś, po obejrzeniu mapy, postanowiliśmy zwiedzić okolicę - pojechaliśmy więc w góry w poszukiwaniu nurag. I znaleźliśmy jedną w jakiejś wiosce pośród najzwyklejszej zabudowy. Wioska położona była bardzo wysoko, jechało się do niej pokręconymi drogami zupełnie bez turystów. Pośród miejscowych wzbudzaliśmy natomiast sensację.

W każdej wiosce w czasie sjesty pod najbardziej zacienioną ścianą głównego placu, najczęściej jest to ściana kościoła, siedzą jacyś staruszkowie. Gdy podjeżdżamy, wszystkie siwe głowy skręcają w naszym kierunku. Coś tam między sobą poszepcą i dalej podążają za nami wzrokiem.

Obejrzeliśmy wiele zagubionych wsi, tych cichych miejsc ukrytych pośród gór. Okolica jest tu soczyście zielona, nasycona słońcem i zapachami. Ziemia sprawia wrażenie żyznej. Wokół jest wiele drzew figowych i poskręcanych dębów korkowych oplecionych pnączem. Kiedy za kilka tygodni zakwitnie, zwabi pszczoły.

To z jego kwiatów powstanie ów cudny miód, którego smak poznaliśmy przed laty na Thasos.

Najpierw odwiedziliśmy tzw.  domus de janus  - są to jamy wykute w skale, z kilkoma niekiedy przedsionkami. Nie są one wielkie - może większe nieco od psiej budy. Dwoje ludzi może się tam zmieścić z dużym trudem.

Te domusyodnaleźliśmy na zupełnym odludziu, na lekko wybrzuszonym skalistym wzniesieniu, w miejscowości San Vitto.

Potem pojechaliśmy dalej, aż do miejsca co się zwie Balleao. Tam w szarym polu stała nuraga, a raczej jej podstawa. A wewnątrz znajdowało się bijące źródło.

Wszystko było tak sprytnie skonstruowane, że pomimo upływu 3.500 lat, dalej doskonale funkcjonowało - tzn. wewnątrz tej nuragi wciąż biła woda.

W angielskim przewodniku wyczytaliśmy, że te domusy de janus  to najstarsze na wyspie grobowce - zbudowano je ok. 4000 lat przed Chrystusem. Mają zatem po 6000 lat. Niesamowite!

Źródło natomiast, które zobaczyliśmy w Balleao, to rzadko spotykana świątynia źródła. Podobna jest też w Villaputzu, ale tamtej, pomimo że w Villaputzu byliśmy, nie widzieliśmy. Owe ślady człowieka sprzed 6000 lat nie są tu prawie przez nikogo odwiedzane. A przecież na wybrzeżu Sardyni od turystów aż się kłębi.

Czy naprawdę to nikogo nie obchodzi?

Przed 19.00 wróciliśmy na camping - Grażynka zrobiła pyszne gołąbki + sałatkę grecką. Teraz siedzimy, czytamy przewodniki i piszemy - każde coś tam w swoim zeszycie.

Kupiliśmy wino Cannonaui likier Mitra  - trunki charakterystyczne dla tych obszarów Sardynii. Po to wino przyjeżdżają tutaj podobno ludzie z całej Europy.

Muszę jednak jeszcze wrócić do wczorajszego pobytu na plaży, bo nie skończyłem tamtej, jakże fascynującej opowieści.

Wiatr, pomimo upału, wiał zawzięcie, więc nasz plażowy parasol nie wytrzymywał tego wietrznego naporu i niebezpiecznie się powyginał. W końcu zwinęliśmy go i stał ponad naszymi głowami taki niepyszny, bezużyteczny, kolorowy patyk. Pływaliśmy dość często - Grażynka nawet raz założyła przywleczone tutaj z takim trudem płetwy. Ale widowisko z płetwami miało dopiero nastąpić w drodze powrotnej.

Po przeprawieniu się przez rzekę i po minięciu niezliczonej ilości mniejszych plaż, na sam koniec naszej wędrówki, Grażynka postanowiła jeszcze raz założyć na siebie cały swój ekwipunek płetwonurka i na oczach plażowej gawiedzi wejść do wody.

Plaża była w tym miejscu zatłoczona, słońce dalej grzało niemiłosiernie, wiatr nie ustawał, a Grażynka w masce na buzi, z rurką w buzi i w płetwach na nogach z jej końca szła ku morzu. Plażowicze zaczęli podnosić się z ręczników, zaskoczeni mężczyźni uśmiechali się z przekąsem, a kobiety przywoływały do siebie dzieci i zerkały na Grażynkę z politowaniem.

A ona nic sobie z tego nie robiła.

Szła w masce na buzi, płetwach na nogach i z rurką w ustach metodycznie przed siebie, ochlapując przy okazji wszystkich dookoła - raz mokrym, to znów suchym piaskiem.

Kiedy wreszcie doszła do brzegu i zaczęła się zanurzać w morzu - a fale były dosyć wysokie - ustawiła się bokiem, zamiast tyłem - wszyscy więc dalej nie spuszczali z niej oka, bo jeszcze wiele mogło się wydarzyć.

Dopiero gdy całkowicie zniknęła pod wodą zainteresowanie plażowiczów zaczęło słabnąć.

Lecz w wodzie Grażynka nie przebywała zbyt długo - może 5 minut.

Zaraz wróciła i zrzuciła cały ten nieszczęsny ekwipunek stwierdzając, że jednak nie potrafi wydmuchiwać wody z rurki. Założyła zwykłe pływackie okulary i już radosna i swobodna pobiegła truchtem do morza pokazując, że jednak umie pływać, a cała ta sprawa z płetwami to tak dla jaj.

 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości