Zamki na Piasku Zamki na Piasku
351
BLOG

W poszukiwaniu zderzenia się z górą lodową

Zamki na Piasku Zamki na Piasku Polityka Obserwuj notkę 26
Który kraj wygra swoją przyszłość w Europie? Przyszłość nie za 5 czy 10 lat, ale w znacznie bardziej odległym horyzoncie czasowym. Ten, który będzie zdolny do zarządzania swoim terytorium w aspekcie podejmowania suwerennych decyzji o tym, kto na nim zamieszka. Pod jednym wszakże warunkiem. Jakim? Odwrócenia trendu demograficznego zgodnie z którym obecnie wymiera ludność krajach europejskich. Wymiera szybciej niż pokazują to statystyki, gdyż te łączą ze sobą mieszkańcow dawnych z nowoprzybyłymi. A zmiana trendu o jakim wspomniałem jest zmianą o charakterze moralnym a nie ekonomicznym.

Zacznę o pewnego zastrzeżenia, dość oczywistego, migracje ludności były, są i będą. Migracje, same w sobie, nie są ani złe ani też dobre. Po prostu są migracje, które przynoszą ze sobą dobre skutki i są migracje, których takich nie przynoszą.  Są też także i takie, które są niejednoznaczne.

Patrząc np.: na rzecz migracji z perspektywy historii mojego miasta Lublina był taki okres w jego dziejach w którym przybyło do niego bardzo dużo migrantów z terenu dzisiejszych Włoch. Architekci, kamieniarze, murarze. Wpłynęli na jego wygląd na tyle silnie, że do dziś widać ślad odciśnięty w budowlach miasta rękoma włoskich artystów i rzemieślników. Przynajmniej 6 z nich pełniło funkcję burmistrza. Z czasem jednak włoskie nazwiska i tradycje zanikały. I koniec końców migranci z Półwyspu Apenińskiego ulegli polonizacji. I tylko architektura pozostała. 

Migracje mogą być zwyczajnie dobre, pożądane, twórcze, inspirujące. 

Jednakże ta imigracja, która dzieje się na naszych oczach jest inna. Specyficzna. Dziwaczna. Nawet absurdalna.

W czym tkwi istota inności?

W największym skrócie: do Europy przybywają, przede wszystkim z Afryki, ludzie których Europa w większości nie potrzebuje. I nie ma na nich żadnego pomysłu. I niewiele ma im do zaoferowania poza, w miarę hojnym, system zasiłkowym. 

Możliwości, zasoby państw-orędowników niczym niezakłócanej migracji z Afryki do Europy powoli się kończą. Bo na migrantów potrzebne są pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze.

I tu pojawia się następne dziwactwo związane z migracją. 

Jeżeli rządy państw najbogatszych w Europie wyczerpały zasoby, które są gotowe inwestować w utrzymywanie migrantów na swoim terytorium to trzeba zaangażować w to przedsięwzięcie państwa o niższym poziomie zamożności.

Po prostu chorobliwą migrację leczymy po staropolsku czyli metodą klin klinem. Im więcej będzie migracji, tym szybciej zniknie problem migracji. W pewien sposób jest nawet zabawnym obserwować unijnych polityków głoszących, że nowe szaty cesarza będą jeszcze piękniejsze niż stare. Jeśli dojdzie do przeforsowania prawa o europejskiej solidarności i późniejszej jego egzekucji w postaci relokacji migrantów tam, gdzie jeszcze jest wolne miejsce w szufladzie to będzie dawać gorzką satysfkację i budzić raczej śmiech przez łzy obserwowanie min agitatorów migracyjnych, że jednak i to nie zadziałało. I nadal napór imigracyjny nie zmalał. I mimo wszystko jest zabawnym patrzeć na to jak leniwe, ospałe umysłowo i zindoktrynowane społeczeństwa Europy Zachodniej widzą sens w rozwiązaniu, którego clou mógłbym określić tak: jak podzielimy się z nimi swoim problemem to problem się rozwiąże. Pewnie :) A któryż to imigrant nie marzy po nocach o życiu w Bratysławie, Bukareszcie czy Talinie. Sama słodycz.

Ta metoda rozwiązywania problemu migracji z Afryki oraz innych krajów trzecich wobec UE jest preferowana, choć logicznie jest skazana na porażkę. Wprawdzie można przyjąć całą Afrykę do Europy, ale Europa w końcu stanie się tak samo biedna jak biedna jest Afryka. Aby rzucić cień światła na mój sposób myślenia o tym właśnie w taki sposób. To nie natura chciała, aby w Nigerii czy Etiopii panowała bieda. To nie natura sprawia, że na rosyjskiej ziemi przyjmie się lepiej najgorszy autokrata niż najlepszy demokrata. To nie natura jest przyczyną tego, że w krajach muzułmańskich demokracja sprawdza się tak samo jak siodło na grzbiecie krowy. To kultura. System nerwowy wszystkich spoleczeństw. Ich intelektualne zaplecze. Ich nawigacja. I jedna jest w stanie tworzyć bogactwo a inna nie. 

Zakładam, że migracja będzie mieć swój kres. Kres tragiczny. Bardziej z punktu widzenia Europy aniżeli tych, którzy do niej wyemigrowali. Klęska jednych to na ogół wiktoria drugich. Scenariuszy rozwoju sytuacji jest wiele, ale zaryzykuje i napiszę, że dwa z nich są prawdopodobne.  W pewnym stopniu. Prawdopodobne tylko na dziś.

Pierwszy z nich zakłada nagłe przebudzenie się tubylczej ludności Europy. Nagłe, gdyż przeciętny obywatel Europy, ze szczególnym naciskiem na Europę Zachodnią, jest tak znarkotyzowany poprawnością polityczną i infantylnym humanizmem, że  jedynie odebranie mu dobrobytu jest w stanie skłonić go do buntu. Dopóki dobrobyt jest na względnie dobrym poziomie to osoby zanurzone w kulturze Europy, kulturze, której DNA to instant, tu i teraz, egoizm, tymczasowość nie w stanie podjąć nawet próby uzasadnionego oporu. Buntowi nie sprzyja też nadopiekuńczość państwa prowadząca do umysłowej kastracji własnej woli i poczucia wpływu na bieg zdarzeń. Bunt zaś, jeżeli się wydarzy, będzie prowadził do takiej lub innej formy wojny domowej. I z tej wojny wyłoni się wcześniej czy później potrzeba bezpieczeństwa, przy czym stanie się oczywiste, że nie są w stanie zapewnić go ci, którzy najpierw doprowadzili do pożaru i chaosu.

Tak więc z całej tej piany zdegenerowanego humanizmu fale wyrzucą na brzeg autokratę. Bedzie to swoista ironia losu. Jestem w stanie wyobrazić sobie to, co mogliby powiedzieć plantatorzy migrantów po porażce planu wymiany ludnosci Europy. Powiedzą, mniej wiecej, to samo, co komuniści, którzy stracili władzę: komunizm to dobra idea tyle, że ludzie niedojrzeli do niej. Ale jeszcze będziemy próbować :).

Drugi z nich także zakłada wojnę domową tyle, że jej okoliczności polityczne będą inne. Pisząc inne mam na myśli, że jej dodatkowym impulsem do niej będzie przejęcie władzy przez kolejne pokolenia migrantów.  Zdobycie jej będzie mieć charakter pokojowy i demokratyczny tyle, że implementacja nowych norm etycznych i kulturowych sprawujących władzę wzbudzi opór u tych, którzy mają porzucić własny ogród kulturowy po to, aby pielęgnować cudzy. I w cudzym wzrastać. 

Te scenariusze, choć tragiczne i niepewne co do wyniku hipotetycznej wojny domowej, są wbrew pozorom optymistyczne. Optymistyczne, gdyż byłby dowodem na to, że istnieje jeszcze kultura europejska, której warto bronić.  Istnieje styl życia i dorobek, który warto ocalić dla przyszłych pokoleń.  Dla którego warto jest umrzeć. Ja zaś aż takim optymistą nie jestem. Kultura Europy staje się jałowa, pożera własny ogon, parodiuje sama siebie i jest raczej zbiorem gagów zapewniających gawiedzi rozrywkę. To nie jest już kultura zachęcająca do heroizmu, przekraczania samego siebie w dążeniu do piękna i prawdy. To kultura mająca zapewnić zaspokojnie najprostszych instynktów. W mało wyrafinowany sposób. W zderzenieu z kulturą islamu nastawioną na wieczność kultura tymczasowości będzie przegrywać. Czym innym bowiem jest działać w imieniu Boga a czym innym w imieniu np. paradygmatu zmiennopłciowości. Są to jednak ideały o różnej mocy motywacyjnej, o odmiennej mocy rażenia.

Są jednak scenariusze o znacznie większym stopniu prawdopodobieństwa. Nie będzie żadnej wojny domowej.  Nie będzie, gdyż zdecyduje o tym inflacja demograficzna rdzennej, jeżeli mozna tak to ująć, ludności Europy. Nie będzie zbyt wielu zdolnych do walki nawet, jeżeli taka wola walki pojawi się. I w ten sposób płynnie przechodzę do ostatniego ze scenariuszy a raczej ich szkiców czyli uległości i podporządkowania się systemowi etycznemu i politycznemu a zapewanie i religijnemu migrantów (choć oni sami nie są monolitem więc istnieje jeszcze więcej wariacji, jakie przyszłość może napisać na ten temat). 

Tak czy inaczej obecni agitatorzy ideologii imigranckiej utoną. Dziś mogą mieć jeszcze nadzieję, że migrantów uda się trzymać na dystans, ale każda kolejna fala przynosząca ich na brzeg Europy tylko ten dystans skraca.

Kryzys demograficzny jest faktem. Wykazują go wszystkie statystyki prowadzone przez EU. Jesteśmy jako Europejczycy, Włosi, Polacy, Portugalczycy w fazie przekwitania i więdnięcia. Statystyki i tak nie pokazują pełni prawdy o załamaniu demograficznym, bo z uwagi na panującą poprawność polityczną, nie rozróżniają kolorów skóry.  To zróżnicowanie mogłoby pokazać dopiero otchłań zapaści.

Jakby jednak nie patrzeć Europa jak Titanic płynie w kierunku zderzenia z górą lodową. Niekontrolowana migracja tylko przyśpiesza tempo zbliżania się do tej przeszkody.

Bowiem musimy przyjmować migrantów. Musimy. Nawet, jeżeli będzie powodować problemy. Nawet, jeżeli wspieramy zorganizowaną przestępczość. Nawet, jeżeli...

Taka jest samobójcza agenda EU. Politycy nie zachowują się już jak politycy.  Zachowują się jak misjonarze.  Ewangelizują prawami człowieka. Tyranizują humanizmem. Piszą scenariusze rodem z opery mydlanej mające wyciskać łzy. Co Ty dziecku odmówisz? Dziecku, co 4 dni przedzierało się przez bagna a 5 dni płynęło rzeką z kotem na plecach?

Politycy zdają się mówić: zbawimy cały świat. Nawet, gdybyście mieli wyginać Włosi. Wielka idea wymaga ofiar proszę więc nie marudzić...

I patrząc na rzecz z lotu ptaka: cały ten proces zbawiania Afryki bez oglądania się na europejskich tubylców odbywa się w zasadzie w wielkiej, przytłaczającej ciszy. Sama myśl, że państwa mogłyby użyć przemocy wobec wdzierających się nielegalnie na ich terytorium ludzi budzi dreszcz zgrozy. Moralnej paniki. A już użycie jej mogłoby zakończyć się otwartą rebelią. 

Czyż zatem nie ma racji Arturo Pérez-Reverte mówiąc:

„Bądźmy poważni. Kto zasługuje na zwycięstwo? Bongo, który opuścił swoją wioskę, aby wyżywić rodzinę, od roku podróżuje po Afryce, pracuje tam, gdzie może, był świadkiem gwałtu na swojej przyjaciółce. Potem wsiadł na tratwę, przybył tutaj i jest. Czy Bongo zasługuje na zwycięstwo, czy też ten nasz gówniany dzieciak, który spędza cały dzień na oglądaniu telewizji i dłubaniu w nosie? Który nic nie robi, ale gotowy jest zaciukać matkę, gdy zabraknie mu wi-fi. No to kto zasłużył na tryumf?"

Właśnie. 

Dlatego kraj, który będzie zdeterminowany, zdecydowany zachować realną władzę nad swoim terytorium i samodzielnie określać kto może a kto nie przybyć do niego jest na pozycji przybliżającej do uzyskania strategicznej przewagi nad innymi. Ta determinacja jednak na nic się nie zda, jeżeli zabraknie sposobu na wyjście z demograficznej zapaści.  I skutecznym sposobem nie jest transfer nawet największych środków dla rodziców.  Nie jest nim także wzrost zamożności. To może pomóc, ale nie stanowi żadnego punktu zwrotnego. Program 500+ jest tego dowodem. Dobrobyt zachodnich spoleczenstw także. Dzieci, rodzina są passe.

Co zatem jest nie tak? 

Postawię taką tezę: posiadanie dzieci to postawa afirmująca życie. Postawa wyrażająca wiarę w to, że życie ma wartość, ma sens i warto jest żyć. To przekonanie, że jesteśmy cenni i to, co mamy i co chcemy przekazać też jest cenne i zasługuje na to, aby zarówno trwało jak i przetrwało zmienny bieg dziejów. To przekonanie, że nie żyję tylko dla siebie, że przynależę do czegoś więcej niż ja sam. To wszystko o czym napisałem powyżej tworzy fundament do innej moralności niż ta, która zawładnęła Europą. 

Czy jednak taki kraj ostanie się w Europie?

Ciekawe.

Ciekawe tym bardziej, że jedynie Europa poczuła powołanie do zbawiania świata mocą praw człowieka i obywatela, mocą polaną grubą warstwą sosu moralnego szantażu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka