aZ - agencja Zaolziańska aZ - agencja Zaolziańska
220
BLOG

(AW), Ulica, bez której nie byłoby Cieszyna?

aZ - agencja Zaolziańska aZ - agencja Zaolziańska Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Mowa o czeskocieszyńskiej ulicy Głównej, ciągnącej się od Mostu Przyjaźni, który łączy oba Cieszyny, aż do dworca kolejowego. Ulicy, której nie sposób nie zauważyć, ale trudno powiedzieć, by był to widok miły dla oka. Sam Most, wprowadzający nas do miasta, obsypany jest robotnikami, piesi włażą pod koła samochodów, pod spodem szaleje brunatna podczas dni deszczowych Olza. To już nasuwa pewne wątpliwości, więc powiedzmy sobie, że coś się dzieje, miasto żyje, trwa remont granicznego mostu – czyli pozytyw.

Kultura na „dzień dobry”

Miasto się rehabilituje – tuż za mostem sekretariat Euroregionu Śląsk Cieszyński i kawiarnia, której nie było, ale w końcu ją odbudowali. I dobrze, bo choć działa krótko, stale jest w centrum zainteresowania, mieszkańcy obserwują ją z ciekawością i nadzieją.
- W Cieszynie z reguły dzieje się niewiele. Zwłaszcza teraz, w trakcie wakacji, kiedy to nie działają teatry, Avion, a raczej Noiva, jest zbawieniem dla ludzi spragnionych odrobiny kultury – mówi mieszkaniec Cieszyna. Nie podaje jednak nazwiska, obawiając się konsekwencji w pracy. Jego wypowiedź potwierdza młoda matka, również obywatelka miasta
- Mieszkam tutaj od 13 lat i, szczerze mówiąc, najchętniej bym się wyprowadziła. To miasto kompletnie nie sprzyjające pociechom, a dziecko nie może przecież przesiedzieć całych wakacji w przedszkolu! Bardzo mi się podoba nowo wybudowana Noiva, to naprawdę fajne miejsce, byliśmy w niej niedawno i na pewno nie raz wrócimy.

Coś dla smakoszy

Jednak życie całej alei nie sprowadza się przecież do jednego budynku! Idąc dalej, kiedy miniemy butik, który z daleka zachęca nas na niskie ceny i wyprzedaże, trafiamy do sklepu z serami. Tutaj, w odróżnieniu do hałaśliwej ulicy, panuje błogi spokój, a w powietrzu unosi się zapach najróżniejszych smakołyków. Zdaniem sprzedawcy często trafiają tu goście z Polski, jednak zarówno oni, jak i Czesi, kierują się przede wszystkim ceną, a nie jakością. 
- Nasz sklep kierowany jest do małej grupy ludzi, załóżmy 20 proc. społeczeństwa, jest to dosyć elitarna sprawa, ale nie narzekamy na brak klienteli.
Również sklep po drugiej stronie ulicy zachęca do zakupu niekoniecznie tanich, ale jakościowych towarów, których nie sposób kupić nigdzie indziej na terenie miasta. Co ciekawe, w mieście zdominowanym przez skośnookich handlarzy, również ten obiekt prosperuje. A właśnie! Wystarczy o tym pomyśleć, a naszym oczom ukazują się obwieszone błyskotkami kramy Wietnamczyków.

Wschód w zasięgu ręki

Jest tłoczno, gwarno, kolorowo. Sprzedawczyni, zapytana przez jedną z klientek, ile kosztuje bluza dla dziecka, mówi „czitapadesat”. Język, jakim się posługuje, jest bardziej specyficzny od wszystkich odmian gwary śląskiej – bo to nie czeski i nie polski, ale nabywców jest sporo, a więc zrozumiały. Na pytania odpowiadać nie chce, bo jej nie wolno, a z problemami to do szefowej. W sklepie pracują też emerytki, jedna z nich zgadza się na rozmowę, lecz mówi zdawkowo i krótko – nadchodzi nowy klient, zapewne Polak, bo jak twierdzi, stanowią oni zasadniczy procent klienteli, i odbiega, żeby sprzedać kolejną parę spodni „Made in China“. Wychodząc ze sklepu, pytam przechodniów o ich opinię na temat wietnamskich sklepików . Zdania są podzielone – jedni chwalą, bo zakupy w tych stoiskach to ich stały punkt programu, drudzy narzekają, że towary podrzędne i że za drogie, najwięcej jest jednak takich, którym się ten biznes nie podoba, bo to przecież mało reprezentacyjne a sklepiki takie obskurne, ale bezradnie rozkładają ręce – skoro właściciele płacą za czynsz, to nikt ich nie wyrzuci.
Kawałek dalej, na murku koczuje grupka wesołych piwiarzy w średnim wieku. Humory dopisują, bo w pobliskim sklepiku była promocja. Ja za to czuję, jak mina mi rzednie na widok przeraźliwego różu jednej z odnowionych kamienic. Zastanawiam się, czy nie można ładniej odnowić komunistycznych budynków – w końcu mają swój, co prawda trudny do zdefiniowana, ale mimo wszystko – klimat, z którego przecież można coś wykrzesać...

Tak więc idę dalej, ukradkiem obserwując życie uliczne. Są księgarnie, sympatyczne lokale, jest nawet sklep adresowany nie tylko do czworonogów. Ale to nie wszystko, bo chowając się przed deszczem w jednej z knajpek, czuję swąd przepalonego tłuszczu i rozlanego piwa. Możliwe, że gościom lokalu to nie przeszkadza, ja mimo wszystko wolę wrócić na ulicę, nie jestem przecież z cukru.

I znowu hałas, bo trwają prace drogowe, ruch jak najbardziej wahadłowy, policjant ociera pot z czoła, a kierowcy się denerwują. Jedna rzecz nie przestaje mnie zadziwiać – najważniejsza z ulic Cieszyna ma wiele dotąd nie wynajętych lokali, które już długo czekają na nabywców. Odrapane, nagie ściany czekają na remont, który nie nadchodzi, a tuż obok zapraszają agencje, bary, sklepy z elektroniką.

Widać, że Czeski Cieszyn się zmienia, odmładza i rekonstruuje, są inwestycje i przebudowy, jednak, jak mówi jeden z mieszkańców, wiele zależy od mentalności ludzi – nie tylko sklepikarzy, ale również władz miasta i jego mieszkańców. To oni w dużej mierze zadecydują o tym, czy za kilka lat z dumą będziemy pokazywać miasto przyjezdnym, czy ze wstydem będziemy patrzeć, jak turyści z polskiej strony granicy szerokim łukiem omijają Cieszyn niechlujny i zaniedbany.

(aw)

Artykuł ukazał się w "Głosie Ludu", nr 93, 14 sierpnia 2010 r.glosludu.cz
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości