Profesorowi Sadurskiemu patriotyzm gospodarczy nie podoba się. No nie podoba się i już! Jedno pojęcie koniecznie z miłością wiąże, a drugie - z wydajnością jeno, i nijak mu się to w syntezie logicznej złożyć nie chce.
Trochę to podejrzane może nam się wydawać, że taki intelektualista doświadczeniem życiowym bogaty nie dostrzega, jak naturalnie obydwie te kwestie splatają się w najstraszym ponoć zawodzie świata... A przecież jest liberałem co się zowie! Skromność to zatem czy filuterność?
Skoro jednak ten oczywisty przykład nie wzbudza zainteresowania profesora i my zostawmy go do rozważenia przy innej okazji. Nie oznacza to bynajmniej, że nie możemy posłużyć się innym przykładem, wobec którego, jak mniemam, profesor Sadurski nie powinien już mieć podobnych uprzedzeń.
Rzecz cała miejsce miała lat piętnaście temu w pięknej naszej polskiej stolicy - Warszawie. Pewna holenderska firma, światową potęgą finansową będąca (i to - proszę sobie wystawić - nawet bez pomocy pana Marka Kondrata!) biznesy kapitalistyczne uskuteczniała z korzyścią wielką dla swych akcjonariuszy. Rosła przy tym i rosła nieustannie co skutkowało coraz większymi problemami typu: "jedno biurko - czterech ludzi". Stało się to uciążliwe do tego stopnia, że zamiast wynajmować kolejne piętra w jednym z najbardziej znanych warszawskich wieżowców postanowiono własną siedzibę przysposobić.
Jakże szczęśliwego trafu trzeba było, że akurat przy jednym z najbardziej znanych warszawskich placów, co to od nieparzystej liczby krzyży (cóż za ciemnota!) swą nazwę bierze, nowa w Polsce firma acz z tej samej grupy kapitałowej, nieruchomościami dla odmiany się zajmująca, budynek przepiękny wzniosła!
Finansiści wraz z dobytkiem szybko się spakowali i co rychlej przenieśli na własny "kawałek podłogi". Własny? Nie do końca. Okazało się, że sprzedanie tej powierzchni niekoniecznie firmie od nieruchomości się kalkuluje i znacznie lepiej będzie ją wynajmować. I finansiści znów zaczęli płacić czynsze za wynajem. Teraz jednak już z lżejszym sercem, bo przecież swoim pobratymcom.
Wprawdzie niektórzy zawistnicy sarkali, że za podobną powierzchnię i podobne wygody płacić trzeba kilka razy więcej niż dotąd, ale kto by im tam wierzył! Dokładnych kwot podawać nie będę, żeby osoby wrażliwsze o zawał nie przyprawić, jednak byli tacy co rozpowszechniali wstrętne rozsądkowi informacje o kwotach z sześcioma zerami za miesięczny wynajem jednego piętra. Oczywiście - któż by uwierzył w takie bajdy?
Ale i na tym nie koniec, bo kolejna firma z tej samej grupy (tym razem automobile "lizyngująca") otwarła swe podwoje w naszej stolicy. Ponoć niekoniecznie z własnej woli, jeno bardziej z woli "pani matki z Holandii" ulokowała się w tym samym budynku ku ukontentowaniu firmy od nieruchomości, która dla kolejnego już "kawałka podłogi" stałego najemcę pozyskała.
Za ten "raj na ziemi", płacić jednak trzeba a pieniądze na ulicy nie rosną. No, na ulicy to może i nie, ale piętro niżej... finansiści! I to przecież z jednej, korporacyjnej rodziny! No to chyba jasne, że szczęśliwi będą mogąc "lizyngować" od swoich! A policzy się... jak to w rodzinie - dla wpólnego dobra przecież!
... i tak się "rodzina" powiększała, wspierając się nawzajem a kapitalistyczne, wolnorynkowe i liberalne zasady za nic sobie mając. Prawdziwa abominacja!
I jest przy tym jedną z najpotężniejszych korporacji na świecie.
Ale to wszystko z pewnością jedno wielkie zmyślenie - złość ludzka i zazdrość nie mają granic a wyobraźnia najgorsze wszeteczeństwa ekonomiczne w majakach spiskowych i antyliberalnych przedstawić może. Bo przecież powyższa historyjka nie dość, że za przykład patriotyzmu gospodarczego łacno uznana być może, to jeszcze szowinistyczny łeb nacjonalizmu holenderskiego, ba! - korporacyjnego, zza niej wyziera! A takie rzeczy wszak dziać się w cywilizowanym (a więc - liberalnym) świecie nie mogą!
Bo tutaj, panie - Wydajność, a tam, gdzieś na Antypodach - taka jej mać - Miłość!
I po tym od razu idzie poznać, że bajkę jeno wam opowiedziałem, a żadnej prawdy w tej opowieści być nie może.