Kochani dziadku i babciu, przedszkolaki szykują dla was fajną uroczystość w przedszkolu i was zapraszają, koniecznie musicie przyjść i to zobaczyć. No i jak tu odmówić milusińskim i nie przyjść by zobaczyć występy jakie oni przygotowali. Więc nie ma się co dziwić, że babcia i dziadek z entuzjazmem pędzą do przedszkola na imprezę. No i wpadają w pułapkę.
Z okazji dnia babci i dziadka ostatecznie uzmysłowiłem sobie w czym uczestniczymy i jakie to ma radykalne konsekwencje. A mamy jeszcze do tego dzień dziecka, czemu nie chłopca i dziewczynki ? Mamy dzień matki i ojca, mamy wreszcie dzień kobiet. O co w tym wszystkim chodzi? Przekonajmy się.
W cywilizacji chrześcijańskiej będącej fundamentem Zachodu rodzi się dziecko, rodzi się osobnik biologiczny. Rodzice przygotowują się do ceremonii chrztu. Zostawmy kwestie wiary na boku, zajmijmy się procedurami i ich sensem.
Rodzice wybierają dziecku imię, imię patrona i w ceremonii chrztu osobnik zostaje uznany za osobę z konkretną tożsamością oznakowaną imieniem patrona, zostaje uznany za jednostkę indywidualną o równych prawach jak inni członkowie wspólnoty i w ten sposób zostaje włączony, poprzez patrona, do wspólnoty. Mało tego, rodzice wybierają dziecku rodziców chrzestnych z grona swojej wspolnoty, którzy mają spełniać rolę opiekunów duchowych dziecka i wspierać rodziców.
Zawsze przypominam, że kij ma dwa końce i w tym wypadku mamy do czynienia właśnie z pełną syntezą obu elementów, elementu indywidualnego i społecznego.
Przyjrzyjmy się teraz z kolei systemowi liberalnemu, zdechrystianizowanemu.
Nie ma żadnej formuły ani uroczystości określenia tożsamości dziecka i uznania go za osobę, pozostaje ono po prostu biologicznym osobnikiem, który zostaje zarejestrowany w urzedzie stanu cywilnego, a gdy dorośnie, otrzyma numer identyfikacyjny jak krowa w unijnym systemie identyfikacji. Dokładnie tak samo. To nawet w tradycyjnych społecznościach plemiennych istnieją formalne rytuały inicjacji, a tu nic.
Ale wróćmy do dnia dziecka, mamy, taty, babci i dziadka.
Publicznie zostaje ogłoszony taki dzień i taki zwyczaj, nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo po co. Publicznie czyli mamy do czynienia z aspektem kolektywnym, a nie zindywidualizowanym. I adresowany on jest nie do konkretnego dziecka, lecz do tłumu dzieci.
Dziecko ochrzczone ma swoją konkretną indywidualność, ma dzień urodzin i dzień imienin, kiedy może swoją indywidualność celebrować. Co się celebruje w dniu dziecka ? Nie wiadomo co, bo przecież nie indywidualną tożsamość, tylko jakąś zbiorowa fikcję, zbiorową dziecinność.
Podobnie dzieje się w przypadku pozostałych "dni".
Matka może celebrować dwie okazje: urodzin dziecka/dzieci i swoje imieniny i urodziny. Podobnie z ojcem. Dziadkowie też mają swoje imieniny i urodziny plus urodziny, imieniny wnuków.
Z tego wynika, że te zbiorowe seanse nie mają najmniejszego sensu, są wyłącznie nieudolną próbą imitacji i poszukiwania tożsamości. Mamy do czynienia z masowym zarządzaniem bydłem. Daj im paluszek, to ci rękę wyrwą. Wszystkie tego rodzaju prawdziwe uroczystości powinny odbywać się w kontekście rodzinnym, a nie w kontekście instytucji zewnętrznych.
Można również przyjąć, że chodzi o podporządkowanie autonomicznych relacji rodzinnych, oddolnych, relacjami sterowanymi odgórnie z orwellowskiego Ministerstwa Prawdy.
Ma ten trend swoje polityczne przedłużenie: lewacka polityka tożsamości wyraża się w odrzuceniu zbiorowo wypracowanych wzorów kultury i poszukiwaniu ukrytego a nieistniejącego "ja". Mieliśmy przed chwilą realizację tego scenariusza w skali politycznej, gdy minister Bodnar odrzucił dorobek prawny i poszukiwał podstawy prawnej dla swych bezprawnych działań. Takie są konsekwencje bezmyślności i odejścia od cywilizacji.