Zetor Zetor
47
BLOG

Misjonarz w dżungli polskiej

Zetor Zetor Polityka Obserwuj notkę 3

Mówi się, że Kościół za bardzo się otwiera. Że jest tendencja żeby człowieka z Bogiem pozamieniać miejscami. Żeby wszystkim dogadzać, twarzą do ludzi msze odprawiać, do sakramentów przypuszczać byle kogo, a za pokutę dawać najwyżej różaniec do odmówienia. Taką tendencję mamy, i owszem. Ale to nie jest, jak niektórzy twierdzą, główny kłopot Kościoła. Prawdziwy problem Kościoła polega na tym, że chyba nie za bardzo zdaje sobie sprawę z tego, w jakim kraju działa.

            Bo Polska jest krajem misyjnym.

            Dwa razy do roku liczę ludzi przychodzących do Kościoła w niedzielę. Dwadzieścia procent. Nie dziewięćdziesiąt, dwadzieścia. Tylu mamy w Polsce, przynajmniej w miastach, katolików. I to nie są żadni wyjątkowi katolicy, jacyś ludzie niezwykle zaangażowani w miłość Boga i bliźniego. To szary, w połowie milczący tłum, który raz na tydzień przychodzi do kościoła.

            Tyle jeśli chodzi o najbardziej katolicki kraj Europy, w świecie, który coraz mniej dba o jakiekolwiek prawa i wartości.

            Tymczasem nasz Kościół, jak niegdyś Unia Wolności, wierzy w swój „rząd dusz”. Mamy więc z lubością rozsyłane i odczytywane, długie i nudne listy biskupów zamiast krótkich i życiowych kazań. Mamy spasłych bufonów (proboszczów, o zgrozo!), którzy najchętniej ubraliby wszystkich w habity i zapędzili odmawiać litanię, ewentualnie czytania żywotów świętych czy przekopywania gruntów parafialnych. Mamy walkę niektórych z Harrym Potterem i kościół, obstawiony megafonami tak, żeby pięćset metrów od niego było wyraźnie słychać każdą pieśń (autentyczny przypadek z mojego miasta). Mamy lekcje religii na których rozprawia się o dwoistości osoby Jezusa, ewentualnie o encyklikach papieskich. I nadętych moralistów, którzy o seksie wiedzieć nic nie mają prawa, ale z lubością weszliby z buciorami w najbardziej indywidualne i intymne sfery ludzkiego życia. Plus oczywiście walkę nie z kapusiami, a z lustracją i nie ze zboczeńcami, a z karaniem zboczeńców. Ludzie, którzy wyciszali sprawę Paetza, odpowiedzą za to przed Bogiem, mam taką dziwną pewność. I jakoś im nie współczuję.

            Oczywiście to nie jest opowieść o całości Kościoła, tylko o jego mniejszej części. Tyle że części wiele w nim znaczącej. Części wyznaczającej linię.

            Kościół w Polsce musi powrócić do korzeni. Ale nie do korzeni Wyszyńskiego czy Sapiehy. Do korzeni chrześcijaństwa. Musi zrozumieć słowa Jana Pawła II, że kapłan to „człowiek dla ludzi”. Że może nie mieć czasu na wymianę dachówek, ale musi mieć czas dla ludzi. I to nie tych ludzi, którzy przychodzą. On tych ludzi musi szukać.

            Czas szkolić księży tak, jak szkoli się ich na misje. Zamiast zamykać ich w hermetycznych seminariach, kazać im poznać język i kulturę ludu, do których posyła się ich ze światłem. Seminarium trwa sześć lat. Uczy się tam sporo. Teorii. Teorii, która jakoś nie ma błogosławionego wpływu na działania. Nie uczy się natomiast mówienia kazań, nie uczy się odczytywania Pisma czy śpiewania z należnym zaangażowaniem, nie uczy się jak zarazić ludzi historią Boga, który kochał człowieka nawet kiedy z winy tego człowieka pękało mu serce. Absolwenci seminarium mogą w dzisiejszym świecie nie znać angielskiego lub obsługi komputera w przyzwoitym stopniu! Mogą być zupełnie nieprzygotowani do pracy z młodymi ludźmi, mogą nie mieć wykształcenia humanistycznego, tak potrzebnego w niezwykle trudnej pracy.

            I potem mamy księży widzących świat w czarno-białych barwach, księży bojących się porozmawiać z ludźmi na kolędzie, księży którzy mają łzy w oczach na własnych lekcjach religii … I nie ma kto pomóc ludziom, i nie ma kto przelać w ich serca miłości do Boga. Że już nie wspomnę o zadaniu kolesiom przed bierzmowaniem pytania „Pukniesz laskę i co dalej?”. Więc mamy to, co mamy – ludzi, którzy nie chodzą do kościoła, bo bać się już Boga nie mają, a kochać go nie mogą, bo czemu niby by mieli kochać jakiś byt abstrakcyjny, reprezentowany w dodatku przez chciwego poborcę datków? Ludzi bez Boga. Ludzi uboższych. Albo takich, którzy mają Boga w sercu, i chcąc go w tym sercu ocalić, od kościoła trzymają się jak najdalej.

            Powtarzam – to nie jest rzeczywistość całego Kościoła. Ale prawie wszędzie występują jakieś opisane wyżej braki. Braki w ludziach. W dobrych, porządnych księżach misjonarzach, którzy byliby braćmi i chcieli służyć. A ja nie widzę działań, by takich ludzi na łów posyłać więcej.

            Tymczasem liczba powołań spada.

            A Kościoły bez kapłanów, takich prawdziwych kapłanów, są, tak jak ceremonie, niezwykle puste i przyziemne. Bóg przychodzi wezwany przez ludzi, nie przez mury. Takie kościoły są śmieszne i prawie bolą. Możecie mi wierzyć. Mówi to wam lewita, który już wiele takiej pustki i takich kościołów zobaczył. I tęskni. Tęskni w nich bardzo za Tym, Który Wypełnia Pustkę.

Zetor
O mnie Zetor

Twórca - raz na miesiąc, leniwy do imentu. Libertarianin - tyle wolności ile można tyle atlantyckiego imperializmu żeby zlikwidować jeszcze gorsze państwa. Amerykanin - i do tego nacjonalista! Przykład na to jak można nim zostać nie mając obywatelstwa i nigdy nie ruszając się z Europy. Transhumanista - religia taka, popularna szczególnie w Dolinie Krzemowej; głosi ze przy tym tempie postępu technicznego ludzie zaczną niedługo posiadać cechy boskie, a przynajmniej nadludzkie, takie jak dodatkowe zmysły czy nieśmiertelność, i z tego każdy już sobie sam wyciąga wnioski. Można sobie wierzyć, znajdować w tym pociechę, czuć się wyjątkowym i w imię tego tworzyć i zabijać, jak w przypadku każdej innej religii. GG: 7211588 - nabluzgaj mi w cztery oczy ;)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka