"Aktywiszcze" obiegło całą Polskę. "Każdy ma prawo określić się jak chce"

Redakcja Redakcja LGBT Obserwuj temat Obserwuj notkę 71
Mnie nowe formy językowe nie rażą. Każdy ma prawo do określania swojej osobowości. Jestem też przekonany, że tak zwane osoby trzecie nie powinny się do tego mieszać. Bardziej oburzają mnie straszne słowa ludzi prawicy pod adresem Agnieszki Holland, niż to, czy ktoś mówi o sobie „aktywista, aktywistka, czy aktywiszcze” – mówi Jan Ordyński, dziennikarz, wiceprzewodniczący Towarzystwa Dziennikarskiego.

Z listy Koalicji Obywatelskiej startuje San Kocoń, określa się jako „aktywiszcze” LGBT i ekologiczne. Politycy się podzielili – określenie to tłumaczą i aprobują przedstawiciele Lewicy i KO. Środowiska prawicowe krytykują, określają jako "kaleczenie" języka polskiego. Należy Pan do tych, co aprobują, czy raczej tych, których rażą tego typu formy?

Jan Ordyński:
Mnie nie rażą. Jeżeli tej osobie, która tego typu formy używa, ona pasuje, to mnie nic do tego. Po prostu uważam, że każdy ma prawo do określania swojej osobowości. I tyle. Jestem też przekonany, że tak zwane osoby trzecie nie powinny się do tego mieszać. Nie wiem, po co wypowiada się w tej sprawie prawica.


Szczególnie w sytuacji, gdy niektórzy działacze prawicy wypowiadają się w sposób agresywny. Na przykład Zbigniew Ziobro ostro skrytykował panią Agnieszkę Holland. Użył wobec niej strasznych słów. One oburzają mnie znacznie bardziej, niż to, że ktoś określi się aktywista, aktywistka, czy aktywiszcze. Każdy ma prawo mówić o sobie, jak chce.

Spór o końcówki dotyczy jednak języka polskiego, już wcześniej toczyły się dyskusje o żeńskich końcówkach. Padał argument, że słowa takie jak profesora, ministra brzmią nawet mniej poważnie niż określenia pani profesor, pani minister itd. A przede wszystkim język jest naturalny, kształtować się powinien sam, nie przez odgórne zalecenia?

Te nowe określenia wchodzą do języka. To, jak ktoś się określa, zupełnie mi nie przeszkadza. A to, które z tych nowych słów wejdą na stałe do języka polskiego, jest sprawą otwartą. Słyszałem niedawno słowa jednego z uniwersyteckich profesorów, polonisty, który powiedział, że niektóre się przyjmą, a inne nie. Tak jest zawsze z zastosowaniem języka do współczesności. Dawniej też niektórych słów się nie używało, a potem nagle wchodziły do użytku, było wielkie zdziwienie, że ktoś ich używa. Po czym okazało się, że to jest akceptowalne i staje się poprawną formą językową. I nikt już nie miał z tym problemów.

Pomijając klasyczny spór na linii lewica-prawica, czy dyskusje zwolenników tradycyjnych i nowych form językowych, pada też czasem argument, że środowiska lewicowe promujące żeńskie końcówki przesadzają, przykładając do nich zbyt dużą wagę. Czy na pewno w sytuacji, gdy kobiety mają szereg problemów, faktycznie najistotniejsze dla ich rozwiązania jest to, czy powiemy o kimś pani minister, czy ministra?

Każdy ma oczywiście prawo mówić, jak chce, używać dowolnych form dla określenia siebie. Zgadzam się jednak, że nie jest to najbardziej palący problem w debacie publicznej. I, że są sprawy dużo poważniejsze. 

Fot. San Kocoń/Instagram

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo