fot. PAP/Tomasz Wszczuk i gov.pl
fot. PAP/Tomasz Wszczuk i gov.pl

Reaktywacja śledztwa ws. więzień CIA. Co wydarzyło się w tajemniczej willi?

Redakcja Redakcja Śledztwa Obserwuj temat Obserwuj notkę 56
Prokuratura nadal bada sprawę tajnych więzień CIA na Mazurach. Wcześniej media informowały, że postępowanie zostało umorzone. Śledztwo wpadało w największe turbulencje, kiedy nadzorował je Jacek Bilewicz, obecny p.o. Prokuratora Krajowego.

Więzienia CIA w Polsce

- Śledztwo jest kontynuowane. Aktualnie oczekuje się na przedłożenie zleconej opinii z zakresu prawa międzynarodowego, która będzie determinowała dalszy kierunek postępowania – informuje Katarzyna Duda, rzecznik Prokuratora Regionalnego w Krakowie.

Postępowanie prowadzone jest już 14 lat. Najpierw więzieniami CIA zajmowali się prokuratorzy z Warszawy. Ale kiedy w styczniu 2012 roku postawiono Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, byłemu szefowi Agencji Wywiadu, zarzuty udziału w zorganizowaniu w Polsce ośrodka, w którym CIA w latach 2002-2003 przetrzymywała jeńców podejrzewanych o terroryzm, śledztwo, decyzją ówczesnego prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, zostało przekazane do Krakowa. Tam, jak informowały media trzy lata temu, miało dojść do umorzenia postępowania.

- Decyzja o umorzeniu śledztwa miała jedynie charakter częściowy – wyjaśnia nam Katarzyna Duda. Krakowscy prokuratorzy podzielili śledztwo na dwa wątki. Pierwszy dotyczył odpowiedzialności polskich władz i służb. Drugi dotyczy tego, co agenci CIA robili w wynajętej wili w ośrodku należącym do Agencji Wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach. I ten wątek cały czas jest kontynuowany.

Ze śledztwem związany był też Jacek Bilewicz, obecny p.o. Prokuratora Krajowego. To w czasie kiedy on je nadzorował, śledczy najpierw postawili zarzuty, a później wyhamowali całe postępowanie.

Tajne loty, tajne więzienia

Historia tajnych więzień na Mazurach zaczęła się 5 grudnia 2002 roku. Wtedy do obsługi lotniska w Szymanach odezwała się Straż Graniczna z prośbą o przygotowanie pasa startowego do przyjęcia samolotu. Położone w lesie lotnisko dziś jest portem międzynarodowym, z którego można polecieć do Londynu, Dortmundu czy Enfidha w Tunezji. Ale 22 lata temu z lotniska nikt nie korzystał. Nie odlatywały stąd praktycznie żadne samoloty. Czasami lotnisko było wykorzystywane przez wojsko. Rzadziej korzystali z niego dewizowi myśliwi czy bogaci turyści. Czasami przylatywał samolot z "gośćmi do lasu", jak pieszczotliwie nazywano położony 50 km dalej na północ ośrodek szkolenia kadr wywiadu.

Dwadzieścia dwa lata temu lotnisko wyposażone było w wieżę i niewielki budynek biurowo-administracyjny, w którym mieściła się poczekalnia, bardziej przypominająca dworzec PKS niż port lotniczy. Mimo że z lotniska praktycznie nikt nie korzystał, w 2001 roku zainstalowano na nim system naprowadzania ILS, który umożliwiał lądowanie samolotów nawet w najbardziej niekorzystnych warunkach atmosferycznych. W 2002 roku poza Szymanami takie urządzenia miały tylko największe porty lotnicze w Polsce, które obsługiwały ruch międzynarodowy. System ten okazał się później bardzo przydatny dla samolotów wykorzystywanych przez CIA do transportowania agentów i zatrzymanych osób, które władze USA uważały za terrorystów.

5 grudnia 2002 roku, o godz. 14.40, załoga Gulfstream o numerze bocznym N63MU poprosiła wieżę kontroli lotów w Szymanach o zgodę na lądowanie.  Kiedy samolot zbliżał się do ziemi, słońce zachodziło już za horyzont. Mały, odrzutowy samolot stanął na końcu pasa startowego. Załoga, która była na wieży, nie była w stanie dojrzeć, kto wysiadł z samolotu.

Oficjalnie Gulfstream był własnością prywatnej, amerykańskiej firmy International Group LLC. Na lot do Polski Gulfstreama wyczarterowała inna firma – Universal Weather.

Osoby, które tamtego dnia były na lotnisku w Szymanach, zapamiętały tylko, że do stojącego na skraju lotniska odrzutowca podjechały dwa vany z przyciemnianymi szybami. Auta po krótkim postoju pojechały w kierunku Szczytna i dalej na północ, do ośrodka wywiadu w Starych Kiejkutach, któremu CIA nadała kryptonim „Kwarc”.

Później do Szyman przyleciało jeszcze kilka samolotów. Ostatni pojawił się na Mazurach 22 września 2003 roku. Był to Boeing 737. Lot nie był szczególnie ukrywany. Jak opisywałem jeszcze we "Wprost", obsługa wieży informowała znajomych pasjonatów lotnictwa, że na Mazury przyleci bardzo duży samolot.


Mazurski Kwarc CIA

Mimo że ośrodek w Starych Kiejkutach położony jest w środku lasu, na uboczu Mazur, był on dobrze znany Amerykanom, którzy często go odwiedzali. Wszystko dlatego, że jeszcze w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, w niedalekim sąsiedztwie Kiejkutów, zbudowano instalacje nasłuchu elektronicznego.

W 2002 roku CIA wynajęła od Agencji Wywiadu jedną z trzech willi, znajdującą się w drugiej części ośrodka. Budynek położony jest głęboko w lesie i żeby do niego dojechać, nie trzeba korzystać z głównej bramy wjazdowej do ośrodka. Do willi prowadzi osobna droga. Dlatego można do niego wjechać i wyjechać nie wzbudzając zainteresowania pozostałego personelu ośrodka.

I tak od grudnia 2002 do września 2003 CIA miała przerzucić na Mazury wspomnianego m.in. Abd al-Rahima al-Nashiriego czy Abu Zubajdę. W przerobionej na więzienie willi obaj mieli być poddawani torturom. Przyznali to sami Amerykanie publikując w 2014 roku raport Senatu na temat więzień CIA. Nie padła w nim nazwa Stare Kiejkuty. Ale po liczbie informacji można było wnioskować, że kolor niebieski, bo tak nazwano państwo, w którym działało tajne więzienie, to Polska.

Śledztwo, którego nikt nie chciał

Pierwsze informacje o tajnym mazurskim więzieniu CIA ukazały się w 2005 roku w dzienniku "Washington Post". Niemal w tym samym roku sprawę zaczęła wyjaśniać Rada Europy, a dwa lata później więzieniami zajął się Parlament Europejski. W Polsce od 2005 roku rządził PiS. Jego politycy od samego początku zaprzeczali informacjom na temat więzień. W 2006 roku w Prokuraturze Rejonowej w Szczytnie wszczęto nawet śledztwo w sprawie tajemniczych lądowań na Mazurach. Prokuratorzy odbili się jednak wtedy od ściany. Mimo że ustalili wszystkie nieautoryzowane przyloty do Szyman, nie udało im się przesłuchać oficerów Agencji Wywiadu ani Straży Granicznej. W obu przypadkach funkcjonariusze odmówili zasłaniając się tajemnicą służbową.

Kto mógł zwolnić urzędników z tajemnicy państwowej? Premier i szef MSWiA. Wtedy premierem był Kazimierz Marcinkiewicz, a MSWiA kierował Ludwik Dorn. Co ciekawe, kiedy prokuratorzy ze Szczytna próbowali rozwikłać, kto i po co latał w latach 2002–2003 na Mazury, najważniejsi urzędnicy rządu Marcinkiewicza znali już notatkę Agencji Wywiadu, która potwierdzała, że na Mazurach istniała tajna baza CIA – w dokumencie nie padła informacja o więzieniach. Ostatecznie w 2006 roku, po kilku miesiącach bicia głową w mur, prokuratorzy ze Szczytna poddali się i umorzyli śledztwo.

Dwa lata później kolejne postępowanie wszczęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Później akta przekazano do wydziału zamiejscowego Prokuratury Krajowej – były to specjalne jednostki zajmujące się najtrudniejszymi śledztwami. Ale i ta prokuratura nie ruszyła do przodu. Mimo że do sprawy oddelegowano wtedy do najlepszych warszawskich śledczych z Jerzym Mierzawskim na czele, w postępowaniu niewiele się działo. Znów opór stawiała Agencja Wywiadu, która nie chciała przekazać żadnej informacji ani dokumentów. Uległa dopiero po interwencji pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Wtedy sprawa wyraźnie przyspieszyła.
Prokuratorzy ustalili, że oficerowie Agencji Wywiadu współpracowali z CIA przy tajnych więźniach. To Polacy opłacali m.in. rachunki w spółce zarządzającej lotniskiem w Szymanach.

Bilewicz i turbulencje z więzieniami

W 2010 roku rządząca w Polsce koalicja PO-PSL powołuje niezależną Prokuraturę Generalną. Śledztwo w sprawie więzień CIA trafia do warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej. Z ramienia Andrzeja Seremeta, ówczesnego prokuratora generalnego, nadzoruje je Jacek Bilewicz, dziś p.o. Prokuratora Krajowego, nie uznawany przez część śledczych i nominatów Zbigniewa Ziobry.

Bilewicz był oczami i uszami Seremeta. Raportował mu o tym, co dzieje się w śledztwie. Prokuratorzy prowadzący sprawę musieli z nim uzgadniać kierunki postępowania. Bilewicz nadzorował postępowanie do 2016 roku. W tym czasie w śledztwie dzieje się najwięcej. Za każdym razem, kiedy prokuratorzy prowadzący sprawę dochodzą do przełomu, przełożeni zaciągają im ręczny hamulec, a postępowanie wpada w turbulencje.

Do pierwszego zgrzytu między zwierzchnikami a prokuratorami prowadzącymi postępowanie dochodzi w 2011 roku. Wtedy od śledztwa odsunięto Jerzego Mierzewskiego. Stało się to w czasie, kiedy prokuratorom udało się skompletować informacje na temat odpowiedzialności polskich urzędników z czasów rządów SLD. Media pisały wtedy nawet, że śledczy byli o krok od skierowania wniosku o postawienie przed Trybunałem Stanu Leszka Millera, byłego premiera z czasów SLD.

Do kolejnego zgrzytu dochodzi w 2012 roku. Prokuratorzy postawili wtedy zarzuty Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, który w 2002 i 2003 roku kierował Agencją Wywiadu. Były polityk SLD usłyszał zarzuty przekroczenia uprawnień. Siemiątkowski odmówił składania wyjaśnień i zażądał uzasadnienia zarzutów na piśmie. Nigdy takiego pisma z prokuratury nie dostał. Zamiast tego akta sprawy na wniosek Prokuratora Generalnego zostały przeniesione do Krakowa. Tam sprawa ostatecznie wyhamowała.

– Prokuratorom bardziej niż na wyjaśnieniu tego, co się działo, zależało na wyjściu z tematu poprzez jego umorzenie lub przedawnienie. W zależności na jakim etapie było śledztwo, zmieniała się tylko koncepcja jego zakończenia – mówi nam osoba znająca kulisy sprawy.

Kiedy śledztwo w sprawie więzień CIA nadzorował Bilewicz, po drugiej stronie postępowania był Adam Bodnar, dziś minister sprawiedliwości. Kiedy media zaczęły pisać o więzieniach CIA, Bodnar pracował w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od samego początku domagał się wyjaśnienia tego, co działo się w latach 2002–2003 w położonej w lesie mazurskiej willi Agencji Wywiadu.
Kiedy w 2014 roku Senat USA publikował raport o więzieniach CIA, Bodnar mówił: "Prokurator generalny nie musi już czekać na pomoc prawną z USA, bo tę pomoc właśnie otrzymał poprzez ten raport".

Mariusz Kowalewski

Na zdjęciu ogrodzony teren wojskowy w Starych Kiejkutach, fot. PAP/Tomasz Waszczyk oraz prok. Jacek Bilewicz i ministrem Adamem Bodnarem, fot. gov.pl

Czytaj także:

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo