fot. PAP/Darek Delmanowicz
fot. PAP/Darek Delmanowicz

Likwidacja prac domowych, kasowanie lektur. Ekspert: Do lenistwa dorabia się ideologię

Redakcja Redakcja Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 201
Żadna prywatna, szanująca się szkoła nie będzie kasować zadań domowych. Nie każdego stać jednak na to, żeby posłać dziecko do dobrej prywatnej szkoły. Więc te projekty, o których słyszymy, uderzają w tych najsłabszych, których nie stać na to, żeby dzięki wydatkom na korepetycje lub prestiżowe szkoły ominąć różne ideologiczne zapętlenia w modelu edukacji – mówi Salonowi 24 prof. Grzegorz Kucharczyk, Instytut Historyczny Polskiej Akademii Nauk.

Likwidacja prac domowych, zmniejszenie przeładowania programów nauczania, wykreślenie wielu pozycji z listy lektur szkolnych – to tylko niektóre propozycje Ministerstwa Edukacji Narodowej pod nowym kierownictwem. Jak ocenia Pan ten kierunek?

Prof. Grzegorz Kucharczyk:
Jest to niestety nawiązanie do kierunku, który w polskiej szkole pojawił się pod koniec 90. w ramach tzw. reformy edukacji za kadencji pana ministra Mirosława Handkego z Akcji Wyborczej Solidarność. Kierunek ten w największym skrócie polega na walce z tzw. encyklopedycznym modelem kształcenia.

Wielu rodziców i samych uczniów narzeka, że zamiast „wkuwania” wielu niepotrzebnych rzeczy, należy dzieci uczyć myślenia, debatowania i dochodzenia samemu do wiedzy, która się przyda?

Tak, reformatorzy ciągle powtarzają, że uczeń musi opanować program przeładowany pojęciami, datami, osobami, a chodzi o to, żeby edukować młodzież do dyskutowania, rozmowy, do debatowania. Tylko o czym debatować, jak nie zna się podstawowych pojęć i dat. Krokiem w tym kierunku jest kwestia lektur, gdzie w imię tzw. odchudzenia podstaw programowych redukuje się właściwie istotne dzieła z punktu widzenia polskiego kodu kulturowego. Również walka z pracami domowymi wpisuje się w walkę z encyklopedycznym modelem kształcenia.



Tylko znów – człowiek, który chce poszerzyć wiedzę na temat historii, może ją zgłębić poza szkołą, kończąc dobrą uczelnię w konkretnym kierunku?

Tylko ten trend będzie służył napędzaniu rynku korepetycji, bo każdy uczeń, który będzie chciał dostać się na porządny kierunek studiów, będzie musiał poznać daty, fakty, pojęcia, wydarzenia. Żadna prywatna, szanująca się szkoła nie będzie kasować zadań domowych. Nie każdego stać jednak na to, żeby posłać dziecko do dobrej prywatnej szkoły. Więc te projekty, o których słyszymy, uderzają w tych najsłabszych, których nie stać na to, żeby dzięki wydatkom na korepetycje lub prestiżowe szkoły ominąć różne ideologiczne zapętlenia w modelu edukacji.

Dużo emocji wywołuje dyskusja o literaturze, potrzebie poznawania np. Trylogii Henryka Sienkiewicza. Wiele osób poznaje dzieła literatury spoza kanonu lektur. Mało tego, ich „wycięcie” może przywrócić modę na przykład na czytanie Sienkiewicza?

Rzeczywiście, dzięki dyskusji o usunięciu pewnych lektur niektórzy młodzi ludzie mogą usłyszeć, że był taki pisarz jak Henryk Sienkiewicz, że istnieje jakaś inna Trylogia, bo do tej pory słowo Trylogia kojarzy im się na przykład tylko z Tolkienem. Więc taki scenariusz też jest oczywiście możliwy. Obawiam się jednak, że osoby, które sięgną po klasykę jak po zakazany owoc, stanowić będą jedynie drobny ułamek młodzieży. A zabieg wykreślenia wielu lektur ma służyć ograniczeniu dostępu do kanonu polskiej kultury. Kończyłem szkołę u schyłku PRL-u, maturę zdawałem w 1987 roku. „Pana Tadeusza” omawiało się dwukrotnie. Jedną księgę pod koniec szkoły podstawowej, całość w liceum. W kanonie był też tak „reakcyjny” twórca, jak Zygmunt Krasiński. A rządziła przecież ideologiczna lewica.



Rządziła, ale niektórych powieści, na przykład Józefa Mackiewicza, nie było w kanonie wtedy, nie ma dziś. Co więcej, niektórych autorów i dzieł nie znają sami nauczyciele?

Racja, bo my rozmawiamy o kanonie, skupiamy się na uczniach i słusznie, ale należy też zwrócić uwagę na przygotowanie nauczycieli. Zszokowała mnie przed laty wypowiedź absolwentki filologii polskiej na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, która stwierdziła, że „Pana Tadeusza” nie przeczytała i nie zamierza nigdy przeczytać.

Padają argumenty, że Sienkiewicz, czy Mickiewicz są słabi literacko, nudni i już passe.

Jest takie powiedzenie o dorabianiu ideologii do swojego lenistwa. Mnie uczono, że człowiek wykształcony powinien poszerzyć horyzonty. Do pewnych lektur należy się zmusić. Trzeba się zmuszać do Fiodora Dostojewskiego, bo nie każdy lubi mroczną rosyjską, ale jednak wielką powieść typu "Bracia Karamazow", "Biesy" czy 'Zbrodnię i Karę". Trzeba się zmusić do przeczytania Scotta Fitzgeralda czy Williama Faulknera. Pewne pozycje po prostu trzeba przeczytać, jeżeli chce się być człowiekiem gruntownie wykształconym i w życiu coś znaczyć. Jeżeli czytanie i gruntowną wiedzę zastępuje się skrótami, brykami, jakimiś wycinkami albo uproszczeniami w internecie, to mamy do czynienia właśnie z nowym modelem kształcenia wytnij-wklej, pokolenia internetowego. Przy czym to określenie „pokolenie internetowe” nie dotyczy tylko młodzieży, ale również tych, którzy są powołani do tej młodzieży nauczania. Do bycia autorytetem. To jest poważny problem.

Tyle że internet stwarza też doskonałe możliwości samokształcenia, dochodzenia do wiedzy szybciej niż w czasach, gdy trzeba było jechać do innego miasta, bo tylko tam była czytelnia. Więc nauczyciele mogą dokształcać się sami i możliwości są tu spore?

Parafrazując znane powiedzenie, można powiedzieć: "nauczycielu, naucz się sam". Tyle że tu jest problem właśnie wymagania od siebie. A szerzej, jest to problem tego modelu współczesnej kultury. Kwestia poczucia obowiązku, przekonania, że do pewnych rzeczy jednak dojść z trudem. Że nie wszystko łatwo przychodzi ot, tak. I to dziś jest oczywiście przyjmowane z niechęcią, bo przecież żyjemy w kulturze takiej, że na kliknięcie internetowego przycisku wiemy wszystko. To prawda, ale też trzeba umieć wiedzieć, czego szukać.



Jakiś czas temu toczyła się dyskusja o tym, że być może w ogóle za bardzo po 1989 roku upowszechniono wykształcenie wyższe. Z jednej strony bardzo wiele osób skończyło dzięki temu studia, ale często poziom wyższych uczelni znacząco się obniżył, a brakuje fachowców do remontów, prostych napraw. Czy nie należałoby pójść w kierunku takim, że może szkoły nie stoją na najwyższym poziomie, ale kształcenie elitarne jest dla rzeczywiście najlepszych?

No tak, tu jest model amerykański, gdzie jest rozpowszechnienie szkolnictwa wyższego, mocno zróżnicowanego, ale są te prawdziwie elitarne uczelnie, jak Harvard, Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley, Princeton, czy Massachusetts Institute of Technology. Oni tam nie pozwalają sobie na eksperymenty w rodzaju rezygnacji z prac zaliczeniowych. Oczywiście są inne eksperymenty, gdy chodzi o nauki humanistyczne czy społeczne, mówię o tych różnych ideologiach, które grasują. Chodzi jednak o pewne podejście do studenta, wymagania, że musi on sobą coś reprezentować.

Jak polska edukacja wygląda na tle szkolnictwa zachodniego?

Upodabniamy się w zakresie naśladowania tych niedobrych rzeczy, a więc obniżania takiego ogólnego poziomu. W latach 90. mówiono, że przecież na Zachodzie nie ma już pamięciówki, nikt się na pamięć nie uczy dat czy fragmentów poezji, ale w dobrych szkołach wciąż tego uczono. I uczy się nadal. Więc po prostu kształcenie upodabniano do trendów edukacji zachodniej, ale w tym najgorszym tego słowa rozumieniu. Oczywiście w szkolnictwie zachodnim z przyczyn nakładów finansowych będzie nam sporo brakować, jeśli chodzi o nauki biologiczne, chemiczne, politechniczne. Natomiast na tle Zachodu moglibyśmy się odznaczyć na polu nauki głównie humanistycznej, społecznej. Tymczasem jesteśmy świadkami prawdziwej inwazji tych niedobrych wzorców. I z tym trzeba skończyć, jeżeli my rzeczywiście polska nauka ma zaistnieć w świecie.

Na zdjęciu Minister edukacji Barbara Nowacka podczas zwiedzania Centrum Kształcenia Zawodowego w Rzeszowie, fot. PAP/Darek Delmanowicz



Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo