Cecora Cecora
563
BLOG

Kiedy piękno umiera

Cecora Cecora Polityka Obserwuj notkę 11

 

Boże Ciało. Dzień, w którym Kościół wychodzi z Kościoła. W procesji, na ulicę, przed umajone ołtarze.
            Ulewa opóźniła nasze wyjście. Idziemy śladami przed chwilą modlącej się tu procesji. Idziemy z synem. Stąpamy po świeżych jeszcze płatkach kwiatów, z przystrojonego ołtarza zabieramy gałązkę brzózki, zbliżamy się powoli do naszej Świątyni.
            Syn jest w wieku, w którym ma mnóstwo pytań, czasem za trudnych, a czasem zwyczajnych, tak zupełnie zwyczajnych, że zapadam w transcendentalne milczenie – jakby powiedział mój stary przyjaciel – i szukam w moim, przecież niedługim jeszcze życiu, dobrej odpowiedzi. „Po co jest Bóg?” - właśnie usłyszałam.
            I odleciałam w dzieciństwo, w czas, kiedy to samo pytanie nie dawało mi spokoju, gdy, pięcioletnia, powtarzałam w Kościele „...przyjdź królestwo Twoje”. I byłam przekonana, że to „Królestwo” przyjdzie na pewno jutro, najdalej pojutrze, a może nieco później, ale na pewno pojawi się u nas, w naszym małym mieszkanku i koniecznie pod wieczór, gdy siedzę wsłuchana w rozmowy rodziców. Najczęściej o ludziach, o Polsce.
            „Żebyś wiedział, że nie jesteś sam” - wyrwało mi się nieoczekiwanie i nie wiem właściwie, dlaczego to. Nieprawda, przecież wiem, dlaczego.
            Niedawno obejrzałam film „Cristiada”. I tkwi ten film we mnie, jak cierń, jak niezagojona rana. „Królestwo” z dzieciństwa zobaczyłam w oczach skatowanego, idącego na śmierć chłopca. Chłopca, który nie miał szans. Na życie. Na to, by dorosłość otoczyła go opieką. Bo ta, która chciała go chronić, sama poległa. Za wolność. Chłopca, którego postać powinna dać tak wiele do myślenia. A czy dała?
            Przy wyjściu podeszłam do okienka z biletami, by zapytać panią, czy zawsze jest tak mała frekwencja. I czy przychodzą na takie filmy szkoły z uczniami, a może same tylko klasy, np. z katechetą, w ramach zajęć z religii, z wychowawcami? Odpowiedź Państwo znają – zainteresowanie niemal zerowe. Panie się dziwią. I jeszcze dowiedziałam się, że ten film pojawił się w moim mieście tylko dlatego, że grupka mieszkańców napisała petycję. Domyśliłam się, jaka grupka – pewno Stowarzyszenie Rodzin Katolickich, a może Klub Frondy.
            Mam zwyczaj po obejrzeniu dobrego filmu, pytać u źródeł o zainteresowanie nim szkół. A dobrych filmów przecież ostatnio trochę się pojawiło. Myślę szczególnie o „Baczyńskim” i dołączonym do niego na życzenie „Warszawa 1935” w 3D.
            Ten kultowy poeta ściągnąłby w dawnych czasach do kina całą młodzieżową populację miasta, a i starsi „waliliby” tłumnie. Dziś brak nawet nauczycieli, którzy by uznali, że muszą go ze swoimi wychowankami zobaczyć i przedyskutować.
            Mniej ważny w przypadkach takich filmów, teatrów czy wystaw jest dla mnie wymiar artystyczny, oryginalność i nowatorstwo dzieła sztuki. Ważne jest wzruszenie i … poruszenie. „Baczyński” poruszył mnie  do tego stopnia, że jeszcze czas długi niosłam w sobie obrazy, sceny, fragmenty rozmów. Że trudno mi było wrócić do codzienności. Bezmiar barbarzyństwa poraża. Tego barbarzyństwa, które dotknęło każdego aspektu naszego życia – materialnego, kulturalnego i biologicznego. Najtrudniejsze do przyjęcia jest to, że zabito piękno – piękno miasta i piękno ludzi. Piękno niepowtarzalne, nie do odtworzenia.
            Bo przecież w „Warszawie 1935” to piękno widać. Widać jak na dłoni. I po tym unikatowym filmie już wiadomo, szczególnie w zetknięciu z „Baczyńskim”, że to cudne miasto – ten Paryż Północy obrócono w pył. Że już nigdy nie odzyskało swej dawnej świetności i należnego mu zachwytu.
            A krytykujący niech sobie mówią o przeciętnym filmie, o ludziach jak z gier, o widocznym braku emocji, o przygniatającej oprawie muzycznej, o… Dla mnie ten film jest nieprzeciętny. Widać w nim zegarmistrzowską pracę. Widać stolicę wielkiego i dumnego kraju. Czy wielkiego dzisiaj? Czy dumnego?
            Obejrzałam go z moją klasą. W mojej szkole, jeżeli tylko możemy, zabieramy uczniów na ważne historyczne filmy. Także i takie, które pokazują triumf polskiego oręża, jak ten o Bitwie Warszawskiej. Generalnie jednak z wychowaniem młodzieży do bycia dumnym z polskości nie jest chyba najlepiej. A jak daleko jest także i nam, nauczycielom, do świadomości, że przeciw polskości, szczególnie w ostatnim stuleciu, „skonfederowały się” potężne siły zła, by nas unicestwić. Jakże trudno nam zaakceptować prawdę, że doznaliśmy wielu aktów ludobójstwa. Że Polacy ginęli dziesiątkami i setkami tysięcy, najczęściej w sposób okrutny, tylko dlatego, że byli Polakami.  Z rąk Niemców, Rosjan, Ukraińców, Litwinów. Piaśnica, Katyń, Wołyń, Ponary - to symboliczne nazwy tych wstrząsających wydarzeń A po wojnie kilkadziesiąt tysięcy torturowanych i mordowanych w katowniach NKWD i SB. Wcześniej jeszcze ponad 100 tysięcy Polaków wymordowanych w 1937 r. przez Stalina według kryterium tylko etnicznego. I oczywiście cały czas Syberia.
            Jaką ideę chciano unicestwić, mordując polską inteligencję? Jaka myśl państwowa, narodowa, moralna przeszkadzała naszym sąsiadom, że doszli do przekonania, że trzeba ją zabić? To pytanie samo się nasuwa wszystkim, którzy dobrze znają tragiczny wymiar naszej najnowszej  historii. Odpowiedź na to pytanie powinna znać polska młodzież.
            I znajdujemy ją w spektaklu Teatru TV o Witoldzie Pileckim. Zrealizowany w 2006 roku, przypomniany w ostatni poniedziałek, dobitnie mówi o wartościach, dla których warto żyć, i za które warto też umierać. To zupełnie inne wartości niż te, w imię których nazizm niemiecki i komunizm sowiecki wymordowały miliony ludzi, inne też niż te, które dziś podbijają świat. Myślę o źle rozumianej tolerancji, o relatywizmie moralnym i permisywizmie („róbta co chceta”). Czy tak ma być?
            Pilecki, po roku nieludzkich tortur, niedługo przed strzałem w tył głowy, na pytanie żony, dlaczego został w kraju, choć mógł wyjechać i się uratować, odpowiada: „ktoś tutaj musiał trwać”. Te słowa dają do myślenia. Muszą obudzić chęć trwania… tutaj!
            Rzecz o W. Pileckim w teatralnej inscenizacji TV powinni obowiązkowo zobaczyć uczniowie każdej klasy maturalnej i przedyskutować potem na lekcji historii. W ilu szkołach tak się stanie? – obawiam się, że w bardzo niewielu.
            Bo sztuka ambitna, genialna, przełomowa, jest nie dla każdego. Jest dla człowieka wrażliwego. I tę wrażliwość mamy obowiązek w młodych ludziach wyrabiać. I przypomnieć im już potem:
„Chciałbym zadać Ci pytanie. Co tak naprawdę możesz powiedzieć o swojej historii? Czy jesteś świadomy osiągnięć? Poznajesz to miasto? Przygotuj się na wyjątkową podróż. Jedyną podróż w Twoim życiu. Zaledwie kilkadziesiąt lat wstecz…”
            Przygotuj się być Polakiem.
 
            30.05. - 06.06.2013
 
Cecora
O mnie Cecora

krytyczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka