Zawodowi optymiści mogą zacierać ręce albo robić zacier. Wszystko zależy od upodobań. Jeśli ostatni, zdaje się jeszcze nieoficjalny sondaż, zasługuje na wiarę, PiS ma 49% poparcia, co oznaczałoby, że scenariusz budapesztański mógłby się ziścić. Czego sobie i wszystkim młodym, wykształconym itd. szczerze życzę.
Wydaje się jednak, i tu pies może być pogrzebany, że huraoptymizm jest zanadto, niestety, przedwczesny. Sondażowy wynik PiS-u jest interesujący, ale nie jest niepokojący. Wynik partii może nie jest interesujący, ale powinien skłaniać do niepokoju. A przynajmniej do zastanowienia. Jeśli po ośmiu latach robienia wszystkich w durnia, po kabaretowej kampanii prowadzonej przez panią premier partia może liczyć na 30 % głosów w nadchodzących wyborach, żarty, nawet te kabaretowe, się kończą.
Jeśli (cały czas zakładamy, że to 30 % zasługuje na wiarę) partia, posługując się wyłącznie obietnicami, może nadal liczyć na to, że pozostanie w grze, to co się stanie, co się stać może, gdy postanowi którąś z idiotycznych obietnic wprowadzić w życie? I wcale nie trzeba obawiać się tego, co sugeruje w ostatnim (dającym do myślenia) tekście Rosemann, chociaż i tego, znając partię, obawiać się teoretycznie można. Partia, widząc cień szansy, może rzucić na stół cokolwiek, przebijając tym samym propozycje PiS-u. Mówiąc o rzucaniu na stół, nie mam - tym razem - na myśli obiecanek, ale prawdziwą, "zwyczajną", bo przecież nie "krakowską", kiełbasę wyborczą. Kiełbasę, którą będzie można zjeść. Bez względu na późniejszą niestrawność albo czegoś o wiele bardziej dla organizmu nieprzyjemnego. "Zdezorientowani" wyborcy, z czego partia zapewne zdaje sobie sprawę, tym razem mogą się już nie dać nabrać na obiecanki, ale nikt nie jest w stanie zagwarantować, że nie nabiorą się na prezent z prawdziwego zdarzenia.
Piszę o tym nie tylko dlatego, żeby przestrzec przed nadmiernym popadaniem w euforię, którą przedwcześnie widać na każdym kroku, ale po to, żeby uzmysłowić problem. Ludzie partii nie opanowali elementarnych umiejętności rządzenia. To wie każde dziecko, poza osiołkami i najemnikami. Jedną "umiejętność", specyficzną, ale przydatną, partia opanowała jednak do perfekcji: brak jakichkolwiek skrupułów w dążeniu do celu. I przed tą "umiejętnością" przestrzegam. "Zwyczajna" kiełbasa wyborcza ożeniona z politycznym ciosem (ciosami) poniżej pasa (w odpowiednim momencie) może powywracać wszelkie sondaże do góry nogami. Zwłaszcza że o sukcesie nie zadecydują żelazne elektoraty.
Czy to zagrożenie można zlikwidować lub zminimalizować? Wierzę, że można. Obawiam się jednak, że wyłączne propagowanie własnego programu może nie wystarczyć. Trzeba, za każdym razem, z żelazną konsekwencją, prosto, ale dosadnie, punktować "obiecanki" i "propozycje" partii. Nie w sposób, który zostanie odebrany jako napastliwy, ale rzeczowo. A wówczas, być może, przeniesiemy Budapeszt nad Wisłę.