coryllus coryllus
4357
BLOG

Lament nad upadkiem obyczajów jako figura stylistyczna

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 73

....i towarzyska należałoby od razu dopisać, bo chodzi nie tylko o popisy literacko publicystyczne, ale także o brylowanie towarzyskie i tak zwane nawiązywanie do lepszych, dawno zapomnianych wzorów. To jest nałóg ciężki, z którego właściwie nie można się wyzwolić i on dotyka wszystkich, najbardziej i najsilniej zaś tych, którzy przy dobrych wzorach nigdy nawet nie stali. Oni sobie je jedynie wyobrażali, w sposób mniej lub bardziej udany. Dziś zaś do tych swoich wyobrażeń się odnoszą, co wywołuje zawsze, podkreślam zawsze, efekt operetkowy i ma wszelkie cechy źle napisanego libretta.

 Można to zauważyć wszędzie, gdzie się tylko człowiek nie ruszy. Taka na przykład Magda Gessler dba w programach telewizyjnych o to, by jedzenie w restauracjach było najwyższej jakości. Ma ów program i zachowanie pani Magdy wszystkie cechy mafijnego szantażu i wymuszenia, ale ludzie lecą do tego jak muchy do miodu, albo tej drugiej substancji, o nieco mniej przejrzystej konsystencji, bo im się wydaje, że oto zstąpił ku nim gastronomiczny anioł, który przybył wprost z raju kucharzy i restauratorów. Tymczasem jest to starsza już i mocno nerwowa kobiecina, która podobno nie radzi sobie zupełnie finansowo. Takie wieści pojawiają się co jakiś czas w portalach.

Kiedy pracowałem w GW, a było to już kilkanaście lat temu. Tym, którzy chcą się w tym miejscu niezdrowo ekscytować zalecam jakiś środek na przeczyszczenie, na pewno im się polepszy. No więc kiedy tam pracowałem lubiłem patrzeć jak dział krajowy zasiada do obiadu. Było to coś fantastycznego. Składał się ów dział z ludzi o powierzchowności nietuzinkowej, której nie będę tu omawiał. Dawało to jednak, o czym wspomnieć muszę, efekt po prostu piorunujący, taki jakie czasem prostymi środkami uzyskiwał w swoich filmach David Lynch. Pomiędzy nimi dymiły te talerze, a oni wyglądali tak jakby przy płonącej świecy wywoływali ducha Mickiewicza, albo zastanawiali się co począć dla ojczyzny ratowania. A to była tylko zupa i banan w cieście czasami. I mimo tej skrzeczącej prozy ludzie ci uzyskiwali efekt poetyczny niezwykle, a przeze mnie interpretowany jak skończony fałsz. Może powodowała to obecność Dominiki Wielowieyskiej pomiędzy nimi? Sam nie wiem. W każdym razie od tamtych czasów wystrzegam się tego rodzaju aranżacji, bo zalatują one za mocno bananem w cieście przygotowywanym w zakładach masowego żywienia. Jeśli ktoś nie bardzo rozumie co chcę powiedzieć wyrażę to wprost: oni tam tworzyli prawdziwą elitę zatroskaną wspomnianym przeze mnie upadkiem obyczajów. Martwili się po prostu co to będzie kiedy tyle barbarii wokoło, a tu jedynie ta samotna wyspa z talerzami na środku. Czy uda jej się przetrwać? Czy ocaleje? Tak to wyglądało, słowo daję, choć oczywiście ludzie ci mogli w rzeczywistości rozmawiać o sprawach wielce przyziemnych. Nie podsłuchiwałem ich więc nie wiem. O aranżację jednak, jakoś tak mimochodem, a może celowo, dbali i wielu obserwatorów się na ten efekt nabierało.

Piszę o tym, bo sposób taki – na upadek obyczajów - jest najprostszą, najtańszą i najbardziej ponurą metodą przyciągania uwagi niewyrobionego czytelnika i widza. Jeśli ktoś nie zna się na niczym, nic nie umie, jest leniwy i ma horrendalne aspiracje od razu rzuca się w kierunku takich projekcji i przyjmuje je jak swoje. Hasłem zaś rozpoznawczym tych osób jest fraza, którą niektórzy tu w salonie powtarzają do porzygania – to kwestia smaku....

Tak jak to już kiedyś napisałem, nie cenię Herberta i uważam go za tandeciarza oraz hochsztaplera, dającego się uwodzić fałszywym, napisanym przez podejrzanych ludzi opowieściom. Jego dywagacje zaś na temat smaku, mają ten sam co banan w cieście charakter – służą uwiedzeniu prostaczków z aspiracjami.

Czy można inaczej? Pewnie można, ale wobec faktu, że przed nami stoi piramida, na czubku której mamy figurę poety, pod spodem zaś jego piewców, wielbicieli i adoratorów, a kiedy rozejrzymy się wokół widzimy takich piramid ze trzysta, to skonstatować przychodzi nam, że nie można. Można jedynie – niczym pan Logan -Tomaszewski, autor tygodnika „W sieci” - założyć kapelusz, szalem jedwabnym owinąć szyję i jadąc przez Polskę wzruszać się losem porzuconych piesków i coś mamroczących pod nosem staruszek. Postawa ta czyni wielu ludzi lepszymi we własnych oczach i ja to rozumiem, ale warto zastanowić się skąd u człowieka uczciwego wobec świata i siebie przymus poprawiania sobie nastroju i podnoszenia samooceny za pomocą takiej tandety? Myśl pierwsza i jedyna przychodzi mi do głowy w tej chwili. Oto ona: widocznie wszyscy ci miłośnicy bananów w cieście, ci smakosze życia, cierpienia i obowiązku, wielbiciele czarnych kapeluszy a la Bogusław Mec i jedwabnych szali, żyją w jakiejś wewnętrznej niezgodzie ze sobą. Mówiąc zaś nieco bardziej wprost – widocznie mają coś do ukrycia i potrzebują demonstracji, która da im wewnętrzny spokój choć na małą chwilę. Tak to widzę, bo wszystkie inne sensy, która mogłyby się kryć za taką postawą umykają przede mną jak króliki w kapuście.

No i był wczoraj ten pogrzeb i wybrzmiewał dzwon Zygmunta, jak to poetycznie ujął Toyah. W mojej ocenie dzwon ten nie jest używany w momentach chwały i triumfu, ale w całkiem innych. Włącza się go wtedy kiedy trzeba coś zagłuszyć. Tak jak napisałem wczoraj, po raz pierwszy zadzwonił w czasie kiedy Turcy przygotowywali się do zaszlachtowania Węgier. Po co włączono go teraz? Pojęcia nie mam. Być może chodziło i zwołanie jakiejś tajemniczej grupy osób na ucztę gdzie będą podawane banany w cieście? A może o coś innego. Ocena zaś tej uroczystości i użycia dzwonu to ja napisał ten biedny Herbert kwestia smaku. Smak zaś nieodmiennie kojarzy mi się z kuchnią, ta zaś z zakładami zbiorowego żywienia i restauracjami, po których lata z rozwianym włosem Magda Gessler przeklinając i wyczyniając brewerie. Chodzi wszak o smak, żartów nie ma. Smak jest najważniejszy, szkoda tylko, że dookoła wszystko smakuje tym cholernym bananem utytłanym w cieście.

 

W niedzielę 17 listopada Fundacja Aktywności Obywatelskiej zorganizowała mi prelekcję w Lublinie przy ul. Willowej 15. Moje wystąpienie zaplanowano niestety tylko na 45 minut plus pytania z sali. Ci, którzy bywają na tych spotkaniach widzą, że to jest trochę krótko. No, ale będą jeszcze inni prelegenci, więc impreza ma swoje ograniczenia. Książki będę miał ze sobą rzecz jasna. Zapraszam. 21 listopada zaś mamy kolejny wieczorek z Grzegorzem Braunem, tym razem w Poznaniu, ale nie wiem jeszcze nic o miejscu.

 

Od niedawna sprzedajemy książkę Toyaha o zespołach, póki co jest ona dostępna jedynie na stronie www.coryllus.pl, w księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 i w Sklepie FOTO MAG przy metrze Stokłosy oraz w księgarni Latarnik przy Łódzkiej 8/12 w Częstochowie, nie mam jej jeszcze, ale niedługo mam nadzieję będzie. Są tam za to wszystkie inne nasze książki. Zapraszam.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka