Daredevil Daredevil
637
BLOG

"Krzyż", czyli prawdziwe oblicze „Polski jasnej i uśmiechniętej”

Daredevil Daredevil Polityka Obserwuj notkę 1

 

Wreszcie obejrzałem „Krzyż” Ewy Stankiewicz. Ten film musi wstrząsnąć każdym, kto nie został jeszcze zdegenerowany do tego stopnia, aby zaliczyć go do „dzieci Palikota”. Najbardziej przeraża uchwycone w kontynuacji „Solidarnych 2010” dążenie hord zdziczałych, zindoktrynowanych, pozbawionych jakichkolwiek poglądów i wartości ludzi do samounicestwienia oraz ich pochwała, żądanie wręcz, dalszego i głębszego rozkładu państwa polskiego. Bo czy można inaczej odebrać ekscytowanie się publicznym rozrywaniem pluszowej kaczki, któremu towarzyszy skandowanie, jakże czytelnego w tym kontekście, hasła „Jeszcze jeden!”? A jak zinterpretować okrzyk „Chcemy Barabasza”? Przecież to nic innego, jak dobrowolne opowiedzenie się po stronie bandytyzmu, złodziejstwa, kłamstwa, małości - innymi słowy: wybór zła.(Czy w takich okolicznościach kogokolwiek mogą jeszcze dziwić fantastyczne wyniki, jakie PO od lat osiąga w zakładach karnych? Przecież jasne jest, że hordy napitej i naćpanej tłuszczy, jakie zbierały się na Krakowskim Przedmieściu, aby obrażać obrońców krzyża, to żelazny elektorat Platformy.) I co można sądzić o tysiącach moich byłych rodaków (byłych, bo nie chcę mieć z tą tłuszczą nic wspólnego; zresztą uważam, że nazwanie wielu z nich Polakami uznane byłoby przez nich samych za obelgę), którzy w sposób otwarty domagają się wykluczenia wielkiej części społeczeństwa i odebrania im prawa do wyrażania swych poglądów? Jednocześnie te same zdziczałe tłumy za rzecz zupełnie oczywistą uznają swe prawo do jawnego, publicznego obrażania innych lub wręcz do nawoływania do fizycznej eksterminacji (transparent „Mochery na stos” – pisownia typowa dla wielbicieli Bronisława Komorowskiego).

 

Bardzo dobrym zabiegiem ze strony twórców filmu było pociągnięcie głównego wątku walki o krzyż przed Pałacem Prezydenckim aż do momentu tragicznego epilogu całej sekwencji zdarzeń, jakie wstrząsały Polską od 10 kwietnia 2010, czyli do zamordowania działacza PiS-u w Łodzi. 19 października, czyli w dniu, kiedy były członek PO dokonał morderstwa na asystencie europosła Prawa i Sprawiedliwości, Ewa Stankiewicz pyta przed kamerą przypadkowo napotkane młode osoby o ich reakcję na tę zbrodnie. Jedna z pytanych z nieskrywaną obojętnością, szeroko się uśmiechając i wzruszając ramionami, dopytuje tylko czy chodzi o „to z PiS-u”, zapewne po to, aby upewnić się, czy nadal ma okazywać swą obojętność, a może wręcz radość. O ile postawa rozanielonej blondyny może szokować, to komentarz w wykonaniu innego młodego człowieka zapytanego o to, jak przyjął wiadomość o mordzie w Łodzi, po prostu przeraża. „Bardzo dobrze, że zabił z PiS-u” - tak brzmią słowa młodego człowieka, który – idę o zakład – uważa się za pełnego tolerancji i umiarkowania przedstawiciela Polski „jasnej, uśmiechniętej i otwartej”.

 

Ale czy można się dziwić tej i podobnym reakcjom, skoro „ziejący miłosierdziem” starzec zupełnie przypadkiem robiący w tym „dzikim kraju” za autorytet, na wieść o katastrofie smoleńskiej mówi, że tak naprawdę to nic się nie stało? Przecież dopóki żyje on i paru innych medialnych bożków Polacy nie mają najmniejszych powodów do zmartwień i nie powinni – ba, nawet nie mogą! – przejmować się losem jednego czy drugiego mohera, czyli obywatela drugiej (co najwyżej!) kategorii.

Daredevil
O mnie Daredevil

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka