Daredevil Daredevil
447
BLOG

Nadzieje pokładane w wydmuszce, czyli wiara w Kowala

Daredevil Daredevil Polityka Obserwuj notkę 5

 

Właściwie od dzieciństwa, czyli praktycznie od zawsze, bardzo poważałem ludzi zdolnych do zajmowania jasnego stanowiska, zwłaszcza w kwestiach drażliwych, czy – jak to się od lat przyjęło mówić – kontrowersyjnych. Po prostu, chyba intuicyjnie, właściwie już jako dziecko, wyczuwałem siłę tkwiącą w chrystusowym „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi". Ta intuicja powodowała, że od pierwszych lat po „obaleniu komunizmu” mocno identyfikowałem się z politykami, którym esbeckie media (bo innych przez lata właściwie w Polsce nie było) dorabiały gęby oszołomów, faszystów czy ciemnogrodzian. Bo wszyscy oni, jak jeden mąż, przez lata potrafili jasno stawiać sprawy i nazywać po imieniu zjawiska, o których pupile czerwonych szczekaczek bali się nawet wspominać. Dlatego też od lat sympatyzuję np. z braćmi Kaczyńskimi, choć, rzecz jasna, i u nich dostrzegałem (i nadal dostrzegam) wiele wad, i to bynajmniej nie fizycznych, jak to ma w swoim zwyczaju tłuszcza wyznająca różnych Kutzów, Niesiołów czy innych Palikotów.

 

Naturalną konsekwencją opisanych powyżej inklinacji musiał być mój mocno lekceważący stosunek, lub nawet pogarda, wobec wszelkich politykierów, którzy strojąc się w szatki prawicowców, konserwatystów czy bojowników z komunizmem (zwłaszcza tych ostentacyjnie podkreślających swe zasługi z czasów Solidarności) jednocześnie wyraźnie robili wszystko, aby kremlowskim sługusom działającym na terenie Polski włos z głowy nie spadł, oraz aby nad Wisłą zatriumfowała rozprzestrzeniająca się na Zachodzie zaraza poprawności politycznej. Dlatego też szczerze gardzę np. Janem Rokitą, który jak klasyczny „pływak”, zawsze dostosowywał głoszone przez siebie opinie do tego, co i jak można było akurat powiedzieć, a ponieważ obserwowałem jego działalność od „przełomu” roku 1989, to w żadnym wypadku nie zwiodła mnie pozornie propaństwowa postawa Rokity w komisji badającej aferę Michnika i Rywina (choć przyznam: doceniałem jego bezsprzeczną inteligencję, a nawet błyskotliwość, jaką się w owej komisji wyróżniał). Podobnych niedoszłemu premierowi z Krakowa „pływaków” można by wymienić jeszcze co najmniej kilkudziesięciu, na czele z udającym od 4 lat premiera Donaldem T., ale jednak tutaj skupię się na osobie, która ostatnio, z powodu wyboru na przewodniczącego partyjki o skradzionej nazwie, wywołała w Salonie 24 spore poruszenie.

 

 

Chodzi, rzecz jasna, o Pawła Kowala. Jego odejście z PiS-u wcale mnie nie zaskoczyło, a - tym bardziej – nie zasmuciło, bo ten - zdaniem wielu, wydawało by się, inteligentnych i uważnych obserwatorów naszej sceny politycznej - uzdolniony i „dobrze rokujący” polityk, według mnie jest klasycznym przykładem skrajnie poprawnego koniunkturalisty, który nigdy nie wypowiada opinii mogących rozłościć tzw. elity. Wielokrotnie słuchałem jego wystąpień w różnych audycjach i nie przypominam sobie, aby Paweł Kowal kiedykolwiek powiedział coś, co z pełną odpowiedzialnością można by nazwać poglądem niepoprawnym politycznie. Zawsze należał, w moim mniemaniu, do tych tzw. intelektualistów, którzy dzielą włos na czworo, uwielbiają zwroty w rodzaju „tak, PO postępuje nie w porządku, ale…” czy wreszcie rytualnie bije pokłony swym, bardzo często zwyczajnie podłym, adwersarzom z drugiej strony politycznej barykady. A ja po prostu tak mam, że takiego zachowania zwyczajnie nie uznaję, nie trawię, nie toleruję… Osoba, która łajdakowi nie umie, również publicznie, prosto w oczy wygarnąć jego łajdactwa, sama staję się owego łajdactwa współsprawcą. Świadczy to przede wszystkim o zwykłym tchórzostwie, ale często również o miałkości intelektualnej, choćby była ona skrywana za nawet wysokiej próby elokwencją. I naprawdę niewiele potrzeba, aby niedostatki intelektualne oraz chwiejność poglądów, czy wręcz ich zupełny brak, takiej osobie udowodnić. Jak to zrobić, pokazał niedawno na antenie Radia Wnet Wojciech Cejrowski, który zapytał Pawła Kowala o kwestię tak banalną jak zagrożona przyszłość wspólnej unijnej waluty. Nowowybrany przewodniczący „pjonków”, jak na wyznawcę i praktyka poprawności politycznej przystało, wygłosił „pogląd” o szkodliwości takiego stanu rzeczy dla Polski. Proszony przez autora „WC Kwadransa” o jakiekolwiek uzasadnienie swej „opinii” ograniczył się jedynie do wybełkotania czegoś w rodzaju: „Było by to złe i szkodliwe, bo nie było by dobre”. Litościwie pominę wprost żenujące uchylanie się europosła Kowala od zajęcia jakiegokolwiek stanowiska w kompromitującej Bronisława Komorowskiego sprawie wynajmowania przez jego sztab wyborczy mieszkania od pracowniczki brukowca z Czerskiej - pytany przez Wojciecha Cejrowskiego o opinię w tej sprawie, przewodniczący PJN stwierdził, że sprawy nie zna, bo publikacji na ten temat (kwestię opisała „Gazeta Polska”) nie czytał.

 

Jeśli tak się wypowiada, argumentuje i „dociska rządzących”, polityk partii rzekomo opozycyjnej, a mimo to nadzieję pokłada w nim wielu rzekomo konserwatywnych komentatorów, to świadczy to tylko i wyłącznie o ich tchórzliwości i miałkości, które co najmniej dorównują koniunkturalizmowi i płyciźnie przewodniczącego Kowala oraz jemu podobnych wydmuszek (intelektualnych i charakterologicznych). Ale jedno trzeba przyznać: z takimi przymiotami Paweł Kowal na szefa Panów Poncyljusza, Libickiego oraz Migalskiego nadaje się nie mniej niż Joanna Kluzik-Rostkowska.

Daredevil
O mnie Daredevil

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka