Bo się zaraz obes***ie z radości...
Nie jestem pewien, czy polskie kiełbasy przegoniły te europejskie, choć można uznać to za prawdopodobne, biorąc pod uwagę jakość brytyjskich wędlin, które miałem kiedyś okazję spożywać. Pewien natomiast jestem tego, że litewskie wyroby już dawno zdublowały euro-szajs. Mając tego świadomość udałem się kilka dni temu do Gdańska Głównego na jarmark organizowany z okazji dni Wilna, gdzie, wystawszy swoje w kolejce, nabyłem kilka specjałów wędliniarskich po rozsądnych cenach.
To, co z nimi dalej począć stało się przedmiotem zażartej dyskusji pomiędzy mną i moją Panią na przystanku linii B pod budynkiem LOT-u. Ja sugerowałem zakup chleba, flachy i pochłonięcie wszystkiego na raz, ze zwróceniem szczególnej uwagi na potrząsanie uszami i radosne mlaskanie. Moja Wybranka nie odwzajemniała jednak mego umiłowania rustykalnych przysmaków i prostych radości, więc stanęło – jak zwykle – na odwołaniu się do kuchni fusion (o której warto by tu kiedyś szerzej napisać).
W lokalnym sklepie średniopowieszchniowym na naszym kwadracie nabyliśmy co następuje:
- pomidory w puszce
- koncentrat pomidorowy
- koperek
- 2 spore cebule
- czosnek (w zasadzie wirtualny, bo okazało się potem, że był zgniły, więc poszedł w kanał)
a także Żywe, Palone, Jabłkowe, Czarną Fortunę i udaliśmy się do domu, gdzie oczekiwała nas paczka makaronu i ser typu Liliput.
Najpierw rozpakowałem mięso, czyli
- dobrze przyprawione kabanosy litewskie
- kiełbasę zbliżoną do naszej Polskiej, ale aromatyczniejszą i bardziej wysuszoną i oczywiście
- kindziuka.
Połowę zakupów posiekałem na kawałki i wrzuciłem do patelni stojącej na małym ogniu, żeby się tłuszczyk wytopił. W międzyczasie posiekaliśmy cebulę i koper, starliśmy ser, wymieszaliśmy pomidory w jednej misce i sklęliśmy kierowniczkę lokalnego sklepu za sprzedawanie zepsutego czosnku.
Kiedy wędliny puściły tłuszcz – a pachniał obłędnie – wędliny zostały wyjęte na talerz a na patelni wylądowała cebula.
Przyprawiać jej w zasadzie nie było sensu, więc się tylko wolno podsmażała do brązowości. Kiedy była gotowa, na patelnię wróciło mięso, które zostało następnie przemieszane z cebulą a całość zalałem pomidorową polpa. Okazało się, że jest tego tak dużo, że trzeba było całość sosu przelać do większego garnka, co też uczyniłem. Masa wymagała już tylko podlania wodą z gotującego się makaronu i doprawienia pieprzem ziołowym i ostrą czubricą – co również uczyniłem.
Co się działo ok. godzinę później, każdy może sobie wyobrazić. Sos oczywiście nabrał odpowiedniej konsystencji i smaku, a po zrównoważeniu smaków solą, pieprzem i cukrem – został wymieszany ze spaghetti ugotowanym al dente i podany tak, jak to można zaobserwować na załączonym obrazku.
Ja już byłem po Palonym a moja Kobieta po Fortunie, więc zasiedliśmy do stołu w cichej radości płynącej z cnotliwych serc. A na dworze zapadał zmrok.
FUTRZAK