Dobra Zmiana Dobra Zmiana
196
BLOG

Trumpa z Kaczyńskim analogie

Dobra Zmiana Dobra Zmiana Polityka Obserwuj notkę 1

Sądząc po reakcjach na rodzimym podwórku dochodzę do wniosku, że zwycięstwo kandydata Republikanów w wyborach prezydenckich za oceanem jest w istocie emanacją tego samego zjawiska, które w ubiegłym roku wyniosło u nas do władzy obóz "dobrej zmiany". Sympatycy Jarosława Kaczyńskiego doszukują się bowiem przyczyn sukcesu Donalda Trumpa w jakimś zaiste internacjonalistycznym buncie społeczeństw przeciw reprezentującym je elitom, o czym ma świadczyć przede wszystkim podobieństwo przebiegu kampanii wyborczych obu „antysystemowych” liderów. Tak teraz w Ameryce, jak i wcześniej w Polsce mainstream stojący w stosunku do nich w totalnej opozycji do samego finiszu nie dopuszczał możliwości, że wybór ludu może okazać się tak irracjonalny. Hillary Clinton stanowi zatem uosobienie klęski nurtu postępowo-liberalnego, który po latach dominacji w zachodnim świecie podobno zaczyna teraz ustępować na rzecz radykalnego konserwatyzmu – stąd też powszechna radość wszystkich, którzy utożsamiają się z tym ekspansywnym zjawiskiem.

Oczywiście nikogo ze świętujących nie przekona argument, że po 8 latach rządów Demokraty w Białym Domu tendencja do wyboru reprezentanta przeciwnej siły zdaje się być równie naturalna, co pod naszą szerokością geograficzną wcześniejsza decyzja głosującej większości o zastąpieniu Platformy PiS-em. Żaden triumfujący nie przyjmie do wiadomości, że ponieważ elektorat generalnie kieruje się emocjami nie logiką, to w stabilnej sytuacji gospodarczej czynnik znużenia zazwyczaj sprzyja aspirującym do władzy. Jeżeli w dłuższym okresie czasu w danym państwie nie następuje wyraźnie odczuwalna poprawa warunków egzystencji wtedy ogół wyborców dąży ku zmianie. Ideologia pojawia się dopiero po fakcie, dzięki staraniom ekspertów usiłujących wpisać wydarzenia polityczne w jakiś głębszy sens. Efektem tych zabiegów są właśnie z lekka kuriozalne analogie między postaciami, które wprawdzie łączy populizm, lecz na innych płaszczyznach zupełnie nie sposób odnaleźć między nimi symetrii.

Lew salonowy, miliarder o dosyć swawolnym podejściu do kwestii światopoglądowych, w dodatku otwarcie admirujący Władimira Putina nijak ma się przecież do prezesa Kaczyńskiego, który zarówno sposobem bycia, życiorysem jak i poglądami stanowi wyraźny kontrast dla amerykańskiego prezydenta elekta. To prawda, że obaj celują w podobny segment wyborców słabiej wykształconych i bardziej roszczeniowo interpretujących rzeczywistość, aczkolwiek używając innych środków na pozyskanie ich sympatii. Trump równie chętnie jak Kaczyński wskazuje palcem winnych, ale w jego świecie marginalne znaczenie mają teorie spiskowe. Sprawia wrażenie polityka do cna wyrachowanego, w stopniu umożliwiającym błyskawiczne porzucenie budzących grozę zamiarów (wydaje się wielce wątpliwym, aby sam wierzył w przedwyborcze deklaracje w rodzaju budowy muru na granicy z Meksykiem). Tymczasem Kaczyński jest idealistą, który plany realizuje w zgodzie z własnym sumieniem. Jego przywiązanie do tradycyjnych wartości jest szczere, podobnie jak sprzeciw wobec postępowego kierunku, w jakim zmierza świat. A zatem całkiem prawdopodobne, że wbrew racjonalnym kalkulacjom stanie wkrótce naprzeciw tej samej liberalnej fali, na której jego rzekomy sojusznik serfować będzie po wyższe wskaźniki popularności, w stronę „ponownie wielkiej Ameryki”.

Dlatego szampańskie nastroje wśród polskich antysystemowców i poczucie więzi z „amerykańskim buntem” mogą dość prędko przybrać mniej pozytywny charakter, w miarę jak dalej od zwycięstwa praktyczne działania 45. prezydenta weryfikować będą niektóre z nazbyt optymistycznych oczekiwań. Czy szacunek do polskiego narodu, którym zagrał Donald Trump podczas kampanii wystarczy, aby zmodyfikować program wizowy na korzyść naszego kraju? Czy wzajemna nić sympatii z Władimirem Putinem nie przeszkodzi w zwiększaniu zaangażowania militarnego US Army na wschodniej flance NATO? Czy w końcu prywatny światopogląd wpłynie korzystnie (z konserwatywnego punktu widzenia) na jego postawę wobec trawiącego Zachód procesu moralnej relatywizacji wszelkich wartości? Co przytomniejsi z analityków twierdzą, że takie prognozy należy opierać wyłącznie przez pryzmat interesu Stanów Zjednoczonych. Mający mniej złudzeń dodają natomiast, że za kluczowy asumpt trzeba jednak przyjąć interes samego Donalda Trumpa. W jakim stopniu będzie on zbieżny z polską racją stanu? Nie chcąc uprawiać czarnowidztwa pokuszę się o stwierdzenie, że mimo wszystko bezpieczniejszy byłby chyba wybór Hillary Clinton. Nawet pomimo faktu, że w jej przypadku próżno szukać jakichkolwiek podobieństw z Jarosławem Kaczyńskim.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka