Tajemniczy, krzątający się po korytarzach, w ukryciu przed kamerami, uzbrojony w służby specjalne i gigantyczną wiedzę zgromadzoną w ich archiwach. W ręku komórka i notes oraz permanentna inwigilacja. W notesie ministra nazwiska, daty, rozmowy, naciski. Dostępny na każde skinięcie Tuska i jego pobratymców, organizator kolejnych zagranicznych wojaży najważniejszych osób w państwie, decydujący kogo wysłać, czym i gdzie.
To on Tomasz Arabski, człowiek odpowiedzialny za przydzielenie Lechowi Kaczyńskiemu z nieznanych dotąd powodów wielokrotnie remontowanego w Moskwie, wadliwego, rosyjskiego samolotu Tu-154. Samolotu, którym podróżować musiała polska, niepodległościowa elita. Samolotu, który z niewiadomych przyczyn rozbił się w Rosji, kraju rządzonym przez oficerów służb specjalnych, takich jak obecny Premier – płk. KGB Władimir Putin.
W każdym normalnym, demokratycznym kraju zachodniej Europy osoby odpowiedzialne za udział w organizowaniu zamachu na życie urzędującego prezydenta zostałyby natychmiast zatrzymane i aresztowane. Wiedza jaką może posiadać „rosyjski łącznik” jest unikalna o czym z pewnością doskonale wie sam Premier trzymając swojego ministra blisko siebie. W zamyśle z dala od kamer, wścibskich dziennikarzy, niewygodnych pytań.
Niestety, Arabski rzecznik wykorzystując wpływy w Rządowej Agencji Prasowej postanowił spalić swoją wygodną przykrywkę. To kolejny cios w serce Premiera Tuska. Bez zbędnego zażenowania minister Arabski postanowił nałożyć w Izraelu kaganiec cenzury na usta niezależnego dziennikarza. Próba zdyscyplinowania rządowych mediów musi porażać. Przypominają się czystki stalinowski, noc długich noży, życiorys Goebbelsa i Urbana. Premier Tusk nie ma wyboru, musi wyjść z ukrycia i zejść z zielonej trawki zajmując się na chwilę sprawami państwa. A dziś zasadniczą sprawą polskiej racji stanu jest natychmiastowa dymisja „rosyjskiego łącznika”. Póki nie będzie za późno...