Czy pamiętają Państwo, jak za czasów młodości popularny był rower? Jak każdy z nas, jako dziecko chciał w czasie ogólnonarodowej biedy otrzymać rower – symbol bogactwa i sukcesu? Z czasem rower stracił na wartości, już nie był cackiem. Technologia poszła dalej, kolejne pokolenia, kolejne roczniki marzyły o czymś innym. Na przykład radio. Najlepiej z odtwarzaczem płyt CD i plików MP3. Marzenie większości dzieci, czy nastolatków z tzw. klasy średniej.
Mój kuzyn jako prezenty komunijne otrzymał właśnie rower, z bajerami i cudami, radio z MP3 i wiele innych równie wartościowych jak na tamte czasy gadżetów. Cieszył się nimi, oczu oderwać nie mógł. Ale przyszły złe czasy. Poszedł do starszej klasy szkoły podstawowej, w której władzę nieoficjalnie przejął gang „starszaków” – wymuszenia, pobicia, kradzieże, wszystko było na porządku dziennym. Kuzyn, nie chcąc się narażać, jak również niejako wkupić się w łaski „gangsterów” zaczął wynosić z domu różne drogocenne rzeczy.
Drogocenne głównie dla niego, choć wśród wotum znalazły się pieniądze rodziców. W krótkim czasie zorientowali się, że z domu zniknął rower, radio z MP3, czy kolekcjonerskie stroje piłkarskie (kuzyn był miłośnikiem sportu, grywał w lokalnej drużynie młodzików).
Zaczęło się śledztwo, każdy chciał wiedzieć, gdzie i dlaczego wynoszone są drogocenne przedmioty kuzyna. Ten postanowił iść w zaparte, próbując chronić swoich nowych „płatnych” kolegów. Stwierdził po prostu, że przedmioty te „nie były już mu potrzebne”. Rodzina na szczęście nie poprzestała na tego typu zeznaniach i uruchomiwszy nawet policjantów z lokalnego komisariatu odzyskali „wota”.
Dlaczego pozwoliłem sobie na taką prywatę? Sprawa jest prosta. Chodzi oczywiście o to, czym od niedawna żyją Polacy. To, ilu ich jest, pozostawiam Państwu do samodzielnej oceny.
Smoleńsk. Katastrofa. Pogrzeby. Atmosfera żałoby narodowej, wszyscy rodacy łączą się ze sobą w bólu i nadziei. Państwo komisyjnie zdaje egzamin na 30 procent, pewne środowiska już od początku wałkują ustalone wersje wydarzeń, przypominając w dwustronicowych felietonach „zaszłości z przeszłości”, jednocześnie grzecznie podsuwając wyjaśnienie całej sprawy.
Mijają lata. Okazuje się, że część rodzin otrzymuje całkowicie niezgodne z rzeczywistością dokumenty sekcyjne, opisujące całkiem inną, niż bliską im osobę. Łaskawie prokuratura decyduje się na przeprowadzenie ekshumacji. Czy ciało zostało zamienione? Nie - opowiada prokurator o fałszywych oczkach. – nie ma takiej możliwości. A może jednak? No przecież mówię, że nie ma takiej możliwości, państwo zdało egzamin, koniec kropka, a kto nie wierzy, ten trąba – unosi się rozgoryczony tworzeniem problematycznych pytań oczkowy prokurator.
Cyk, bęc, stało się. Ciało zamienione. I co teraz, panie prokuratorze? Co teraz obrońcy tezy, że wszystko, o czym mówi rodzina to wynik choroby psychicznej i obsesji?
Jak to co – odpowiada zaczepiona strona. – Nie jest ważne, czy ciało pana A leży w grobie z nazwiskiem pana A, czy u pani B. Sami byśmy nie widzieli problemu, gdyby nasz bliski był pochowany gdzieś na drugim końcu świata, choć tłumaczyli nam wszyscy wokół, że jest tutaj, z nami. Ot tam, trup, to trup, przecież oni i tak zmasakrowani, coście, zdjęć nie widzieli? Po co w ogóle robiliście te wykopki? To nie kartofle. Byście nie robili, a tak, mamy kolejny problem, kolorowa konstrukcja naszego świata zaczyna szarzeć, my nie wiemy co robić, ratunku, dziadziu!
Ale od czego są światowej sławy eksperci od zachowań i myśli tłumu. Dziadek powiedział A, to stadko owieczek z wyżartymi mózgami będzie powtarzało A. Nawet, jakby z ust ukochanego starca wydobyły się teorie o różowych słoniach i kolorowych misiach. Nie ma możliwości, nie ma szans, by w grobie Prezydenta RP na Uchodźstwie znajdowało się ciało innej osoby – głosi myśl przewodnia narodu. Naród z partią, zawsze wierny, słuchać trzeba.
Ale cóż to – jednak prawda, nie ma Prezydenta, jest inna osoba. Może Prezydent uciekł, wstał z grobu, jak niektórzy dwa tysiące lat temu, przecież zbliża się Halloween – głośno myśli inny pasterz pozbawionych mózgu owieczek-zombie.
Afera, bo na pogrzebie nie było przedstawicieli władz państwa – którego kontynuatorem był właśnie zmarły Prezydent.
A jaki tam z niego prezydent? Siedział sobie w Londynie, nic nie robił. Władza była jedna, a nie jakieś tam zaplute karły reakcji – tłumaczy zagubionemu stadku człowiek o wyglądzie życiowej pierdoły.
- Nie, nie potrzebuję roweru – podkreślił kategorycznie kuzyn.