e-mess e-mess
41
BLOG

O sukinsynach i zabawnych czarnych chłopcach

e-mess e-mess Polityka Obserwuj notkę 1

Pod koniec lutego z pokładu kirgizkiego samolotu, zmuszonego do lądowania w Bandar Abbas w Iranie, wyprowadzony został Abdol Malek Rigi, przywódca ugrupowania Jundallah, operującego na terenie Sistanu-Beludżystanu. Ta separatystyczna organizacja odpowiedzialna jest za kilka zamachów i kilkadziesiąt ofiar, również cywilnych. Naprawdę głośna kariera Jundallahu zaczęła się od nieudanej próby zabicia Mahmuda Ahmadineżada w 2005 roku, a ostatnia udana akcja, to zamach z 18 października 2009 roku, kiedy ofiarą bomby padły 42 osoby, w tym kilku oficerów IRGC. Zamach ten prawdopodobnie zawalił kolejną próbę dogadania się Iranu z Zachodem w sprawie programu nuklearnego.

Przy Rigim znaleziono fałszywy afgański paszport i fałszywy pakistański odpowiednik dowodu osobistego, co znowu wywołało spięcia na linii Teheran-Islamabad. Niedługo potem w irańskiej telewizji pojawił się sam Rigi, zeznając m.in.:

"(...) Amerykanie zażądali spotkania. Powiedziałem, że nie mamy czasu, chyba że obiecają udzielić nam pomocy. Zaoferowali współpracę i wyposażenie naszej grupy w sprzęt wojskowy, broń, karabiny maszynowe. Obiecali również udostępnienie bazy w Afganistanie, niedaleko irańskiej granicy."

"Amerykanie powiedzieli, że Iran idzie swoją własną drogą i to on jest problemem... nie Al-Kaida i nie talibowie, tylko Iran jest głównym zmartwieniem."

"Jeden z oficerów CIA powiedział, że atak militarny na Iran jest zbyt trudny, ale planują wsparcie dla opozycyjnych grup, które są w stanie prowadzić wojnę i krzyżować plany irańskiego (islamskiego) systemu. Doszli do wniosku, że twoja organizacja jest w stanie to robić i mogą pomóc treningiem i wsparciem, jakiego sobie zażyczysz."

Nie trzeba być bardzo domyślnym, by stwierdzić, że Irańczycy mogli Rigiego szybko przekonać do przyznania się nawet do osobistej wizyty na Marsie, a co dopiero kontaktów z CIA i innymi przedstawicielami wroga. Na takie przypadki znany jest cały zestaw skutecznych technik, które w niektórych państwach stosowane są otwarcie, w innych skrycie, a w innych jeszcze publicznie piętnowane, zaś wcielane w życie w eksterytorialnych bazach.

Reakcja Pentagonu była oczywista - wyparcie się jakichkolwiek związków z Rigim, od personalnych począwszy, na wizytach w amerykańskich bazach kończąc. A przecież jeszcze niedawno Amerykanie nie byli tak negatywnie nastawieni do separatystycznych ugrupowań:

"Za czasów administracji Busha w Białym Domu trwała zażarta dyskusja pomiędzy zwolennikami 'zmiany reżimu' w Teheranie, którzy popierali zakrojone na dużą skalę potajemne działania, mające doprowadzić do rozłamu w kraju, a umiarkowanymi, którzy obawiali się, że poparcie dla mniejszości utrudni ułożenie się w kwestii nuklearnej z dominującymi Persami.

Rezultatem był kompromis: ograniczone działania prowadzone przez pośredników. W przypadku Beludżów - poprzez pakistańskie ISI, a w przypadku Kurdów - za pośrednictwem CIA i izraelskiego Mossadu. Moje informacje na temat współpracy ISI z Beludżami pochodzą z pierwszej ręki, ze źródeł pakistańskich, oraz od przywódców beludżańskich."

Jeszcze 2-3 lata temu tego typu infromacje pojawiały się w niejednym miejscu w zachodnich mediach, wliczając w to artykuł w The New Yorker oraz wzmiankę w ABC News:

"Relacje USA z Jundallah są tak skonstruowane, że Ameryka nie prowadzi finansowania, które wymagałoby prezydenckiego rozkazu lub nadzoru Kongresu."

Na wszelki wypadek, by nie utrudnić współpracy, amerykański Departament Stanu nie wciągnął Jundallah na listę organizacji terrorystycznych. Nic dziwnego - nikt na tym świecie nie utrudnia za bardzo życia "swoim sukinsynom". No, chyba że za bardzo urosną lub się zbuntują, wtedy ogłasza się ich groźnymi terrorystami, a w celu ich złapania nawet rozpętuje wieloletnie wojny.

A jeśli mają pecha i dadzą się złapać, to mówi się, że to nie nasz sukinsyn.

Destabilizacja i terroryzm były finansowane za czasów Busha, czego nawet nie próbowano ukrywać. Nowa administracja nigdy od tych praktyk się nie odcięła i nawet nie próbuje zbytnio w tym temacie oszukiwać, jeśli nie liczyć zeszłorocznych życzeń Obamy złotoustego.

Dwa lata temu, gdy poprzednim razem odwiedziłem Iran, w gondoli narciarskiego wyciągu spotkałem sympatycznego dziadka. Rozmowa, w tak odosobnionym i gwarantującym prywatność miejscu, zeszła szybko na tematy polityki. Dziadek stwierdził, że "black boy" jest zabawny i na pewno zostanie prezydentem. Na moje pytanie, czy liczy na jakąś zmianę w relacjach z Iranem, szczerze i głośno się roześmiał.

e-mess
O mnie e-mess

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka