e-mess e-mess
98
BLOG

Wykluczenie cyfrowe Iranu

e-mess e-mess Polityka Obserwuj notkę 1

Wszyscy wiemy, że władze Iranu blokują swoim obywatelom dostęp do wielu zasobów w Internecie. Ale czy wiecie, że w tym procederze - zgodnie jak nigdy - współpracują z Iranem władze USA?

Kiedy przyjechałem do Teheranu i podłączyłem się do sieci, ominięcie rządowych filtrów zajęło mi kilkanaście minut. Nie jest to zbyt wyrafinowana technologia, jednakże pokonanie tej bariery wymaga pewnej wiedzy na temat działania internetu lub posiadania jednego z wielu programów, który kwestie techniczne rozwiąże za nas, a do dyspozycji pozostawi prosty interfejs (zazwyczaj sprowadzający się do jednego przełącznika).

Czasami zdarzało mi się jednak zapomnieć o użyciu anty-filtra. Tak się akurat złożyło, że szukałem wolnego oprogramowania do pracy. Od lat bowiem korzystam z otwartych rozwiązań i grubo ponad 90% czasu przed komputerem spędzam używając Linuksa i innych projektów Open Source. Poszukując jakiegoś drobiazgu, skierowałem się do serwisu Google Code, w którym wielu programistów z całego(?) świata publikuje za darmo swoje prace.

Oczom moim ukazał się poniższy komunikat:

Google Error 403: Forbidden: Your client does not have permission to get URL / from this server.

Zamurowało mnie. Widziałem już nie raz komunikaty o odmowie pokazania mi strony zawierającej treści niezgodne z islamem, ale takie lakoniczne "spieprzaj dziadu" ujrzałem po raz pierwszy. Tym bardziej zaskakujące, że to serdeczne pozdrowienie nie pochodziło od rządu Islamskiej Republiki Iranu, tylko  z firmy Google za oceanem. Włączyłem anty-filtra, dzięki któremu łączę się spod adresu IP wskazującego na  Europę Śrdkową. Spróbowałem ponownie - zadziałało jak zawsze.

Nie chce mi się zagłębiać w meandry amerykańskiego prawa i historię embarga, która ma już około 30 lat.  Mógłbym drugie tyle czasu stracić, próbując dojść co wolno, a czego nie wolno przekazywać i w którą stronę. Niektóre źródła mówią, że zabrania się praktycznie wszystkiego, inne z kolei informują o kolejnym "wyciągnięciu ręki w stronę Iranu". I tu ciekawy cytat (podkreślenie moje):

US technology firms will now be allowed to export online services such as instant messaging and social networks.

Companies had not offered such services for fear of violating sanctions.

No, jeśli firmy pokroju Microsoftu, dysponujące armią prawników, wstrzymują świadczenie usług w obawie przed naruszeniem sankcji, to ja - szaraczek - nie porywam się nawet na wyczyn ustalenia co tak naprawdę wolno, a czego nie, w kraju słynącym podobno z przejrzystego prawa gospodarczego. Mam nadzieję, że to zdanie jest jedynie niefortunnym sformułowaniem dziennikarza z BBC.

Postanowiłem zbadać temat empirycznie. Okazuje się, że blokadę wprowadzają amerykańskie firmy (fundacje, jak np. FSF, już nie) w serwisach, za pośrednictwem których użytkownik końcowy mógłby pobrać oprogramowanie. Nie jest już istotne, jakie to oprogramowanie. Blokada wprowadzona jest między innymi we wspomnianym Google Code oraz SourceForge - dwóch największych serwisach udostępniających przestrzeń do publikowania otwartego oprogramowania.

Tak, obie te firmy zmuszone są do odcinania użytkowników z Iranu, mimo że udostępniają kod, do którego ani one ani rząd Stanów Zjednoczonych nie mają ani odrobiny praw autorskich. Kod, którego autorzy świadomie wybrali licencję dającą prawo do nieograniczonego użytkowania i modyfikacji programów każdemu człowiekowi na świecie, niezależnie od jego miejsca zamieszkania. Kod, który w przeważającej części nie powstał nawet na terytorium USA.

Przypomniało mi się tu znowu płomienne przemówienie pana złotoustego, który dostał Nobla na kredyt, o tym jak to rząd USA wyciąga rękę w stronę irańskich przywódców, a całymi siłami wspiera społeczeństwo Iranu. Wyciągniętej ręki nikt nie widział (chyba że mowa o wyprostowanym środkowym palcu), a wspieranie społeczeństwa polega na utrudnianiu korzystania jak i współuczestniczenia w tworzeniu najświeższych osiągnięć cywilizacyjnych.

W Iranie rozmawiałem już ze sporą grupą pracowników sektora IT, głównie z programistami. Popularność wolnego oprogramowania  jest tu katastrofalnie niska. Dominują produkty Microsoftu, często spotykane są też inne komercyjne rozwiązania, które... nie kosztują nic. Iran nie respektuje bowiem zachodnich praw autorskich. W każdym sklepie komputerowym za równowartość kilkunastu dolarów można nabyć pakiet płyt DVD z kopią Windows oraz gigantycznym zbiorem najróżniejszych komercyjnych aplikacji.

Ktoś może powiedzieć, że Iran w ten sposób okrada Zachód. A tymczasem zagraniczne koncerny zacierają ręce. Wystarczy przypomnieć sobie tutaj sytuację Polski w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku. Oprogramowanie kupowało się za grosze na giełdzie lub w specjalistycznych sklepach, których pracownicy spędzali upojne dni na wachlowaniu się kopiowanymi dyskietkami, bez wysiłku intelektualnego zamieniając czas na pieniądz. Eldorado się jednak skończyło i trzeba było przyjąć zachodnie normy prawa autorskiego. Co zrobił przeciętny Kowalski, przyzwyczajony do pracy z Windows, Office i paroma innymi programami? Wysupłał złotówki i programy te kupił. I nadal regularnie kupuje ich kolejne wersje.

To samo czeka Iran. Wspominałem o tym niemal każdemu napotkanemu programiście:
- Wiesz, że gdy sytuacja w Iranie się zmieni, będziecie musieli uznać prawa autorskie i za te wszystkie programy zapłacisz?
- To raczej nie za moich czasów, ale dzięki za życzenia. Chciałbym mieć tylko takie problemy.

e-mess
O mnie e-mess

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka