Filip Memches Filip Memches
1459
BLOG

Berlińska prowokacja Sikorskiego była potrzebna

Filip Memches Filip Memches Polityka Obserwuj notkę 12

Mowa Sikorskiego, wygłoszona na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej, jest świetna. I dlatego wzbudza tyle kontrowersji. To skuteczna prowokacja intelektualna. A przy okazji - w wymiarze polityki krajowej - pułapka zastawiona na opozycję, która obecnie bardziej jest zajęta samą sobą aniżeli realnymi problemami polityki międzynarodowej.

Przejdźmy jednak do meritum sprawy. To nie treść berlińskiego wystąpienia, lecz jego forma szokuje. W treści mamy do czynienia przecież z kontynuacją założeń europejskiej polityki PiS. To rządy Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego - wbrew propagandzie antypisowskiej - popierały wzmacnianie się Unii Europejskiej. Szermowały one postulatami solidarności europejskiej chociażby w odniesieniu do wspólnego bezpieczeństwa energetycznego krajów UE.

Z relacji serwisu EUbusiness wynika, że podczas XXI Forum Ekonomicznego w Krynicy (wrzesień br.) Jarosław Kaczyński wprost deklarował "eurorealizm" i wskazywał konieczność utworzenia europejskich sił zbrojnych jako warunku budowy kontynentalnego supermocarstwa, równego USA. Czy to jest postawa zwolennika państwa narodowego, który sprzeciwia się europejskim procesom integracyjnym?

Tymczasem Sikorski w Berlinie zaszokował pewną formą. Postraszył powtórką z Bałkanów (jeśli nie głębsza integracja, to wojna) i zwrócił się do Niemiec o aktywność jeśli chodzi o budowę europejskiej federacji. Ale poza tym minister spraw zagranicznych RP opowiedział się za wzmocnieniem pozycji Komisji Europejskiej, a więc instytucji, która ma być młotem na egoizmy narodowe, w tym na egoizm niemiecki. Szef polskiej dyplomacji nie zawahał się wypomnieć Niemcom, że i one odpowiadają za obecny kryzys.

Największą słabością wywodu Sikorskiego jest po prostu myślenie życzeniowe. Niemcy i tak będą troszczyć się tylko o własny interes narodowy. Wyłącznie od niego będzie zależało to, czy nasi zachodni sąsiedzi zainicjują działania ku pogłębieniu integracji czy - wręcz odwrotnie - ku rozpadowi Unii. Wspólna polityka walutowa to za mało, żeby tworzyć supermocarstwo. Sikorski powinien mieć tego świadomość, skoro jest zwolennikiem zachowania suwerenności państw na wielu kluczowych polach, bo to oznacza narastanie rozmaitych antagonizmów wewnątrz wspólnoty.

Tym niemniej nie czarujmy się. Dzisiaj każdy, kto zabiera głos w debacie publicznej jest zakładnikiem sporów, jakie serwują nam politycy do spółki z mediami. A więc jesteśmy szantażowani tym, po czyjej stronie się opowiemy: kaczystów czy ziobrystów, pisowców czy platformersów, "moherowych beretów" czy "młodych wykształconych z wielkich miast", ciemniaków czy jaśniaków. Ci, co uważają siebie za patriotów nie chcą być zaliczeni razem z Markiem Cichockim i Andrzejem Talagą w poczet "zdrajców ojczyzny". W tej sytuacji trudno o swobodę dyskusji, na co zwrócili uwagę w kontekście wystąpienia Sikorskiego Krzysztof Kłopotowski i Paweł Kowal.

Wszystko zatem jest przewidywalne. Kaczyści i ziobryści prześcigają się w gestach potępienia dla Sikorskiego. Padają pomysły postawienia szefa MSZ przed Trybunałem Stanu. Oczywiście nic z tego nie wynika. Sikorskiemu włos z głowy nie spadnie, a hałasu jest co niemiara. Ale najważniejsze jest podtrzymywanie emocji społecznych. Polska żyje sprawą Sikorskiego, na której można zbijać polityczny kapitał. I nic ponadto.

Jeśli zaś chodzi o samego Sikorskiego, to należy poczynić pewne zatrzeżenie. Pan minister zachowuje się nie od dziś jak nastolatek, któremu radość sprawia nakładanie na głowę nauczyciela kosza na śmieci. Chamskich bon motów pod adresem prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie da się puścić płazem. Do chwili obecnej przynoszą one szefowi MSZ hańbę. Ale to jest osobna sprawa.

Berlińską mowę należy traktować jako błyskotliwą publicystykę, a nie wystąpienie poważnego polityka. Sikorski dostosował się do miejsca, w którym wygłaszał swoje tezy. Nie było to jednak forum instytucji rządowej, lecz think-tanku.

Mógł więc polski polityk pozwolić sobie na to, żeby pojechać po bandzie. Pod warunkiem, że założymy, iż robił to jako publicysta lub ekspert do spraw międzynarodowych, a nie szef dyplomacji dużego europejskiego państwa. Czy w przypadku Sikorskiego można te funkcje oddzielić? To pytanie rzeczywiście jest retoryczne.
 
Tekst pochodzi z portalu Rebelya.PL
Tamże polemika Piotra Skwiecińskiego
 

Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka