Jak to dobrze, że „strażacy” przybyli te parę minut po „katastrofie”, gdyż ogon samolotu zdążył przez ten czas ostygnąć i dzielny gaśnicowy Wowa (ten pierwszy z prawej) mógł spokojnie paradować przy tymże ogonie, nie narażając się na poparzenie. (Kadry z filmu „10.04.10” oczywiście).
A propos ognia (nie ogona), mam wrażenie, że na filmiku Koli ogniska są w innych zupełnie miejscach niż na księżycowym dokumencie S. Wiśniewskiego, ale to pewnie z tego powodu, że w jednej zonie przygasło, a w drugiej się zapaliło. Ogień pełza po prostu.
I jeszcze suplement