Myślę, więc cierpię - tak zapewne westchnąłby Descartes, gdyby żył w naszych czasach. A gdyby był Polakiem, to od tego wzdychania pewnie dostałby biedaczek ataku astmy.
Jego rząd media nazywałyby uparcie liberalnym mimo, że ten uparcie nakłada nowe opłaty, podwyższa podatki, zwiększa liczbę urzędników a kwestie wolności światopoglądowej traktuje po macoszemu.
Opozycja w jego państwie zajmowałaby się po równo pluciem na opozycję i gryzieniem oskarżeniami pod każdym możliwym casus belli "liberałów" nie proponując w zamian nic.
Obce państwo miałoby pełną kontrolę nad precedensową w skali światowej tragedią śmietanki rządowo-społecznej i władzy obywatela Kartezowskiego byłoby z tym dobrze... wygodnie... w porząsiu...
To tak z grubsza na temat absurdów Narodu, który potrafi najpiękniej na świecie przegrywać (nie tylko zwyciężając moralnie). Ale jest ratunek dla Kartezowskiego. Bardzo prosty. Weźcie wy, obywatelu Kartezowski, naśladujcie obywatela Lajbnicowskiego i będzie git-majonez. Powiedzcie: Żyję w najpiękniejszym z państw. Żyję w najpiękniejszym z państw. Tak piszą. Tak mówią. Żyję w najpiękniejszym z państw. Aż nie uwierzycie. Aż nie zmądrzejecie. Aż nie wymyślicie, obywatelu...