Marcin Horała Marcin Horała
233
BLOG

Bitwa o krzyż - próba analizy

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 8

Wśród niektórych zapanowała po wczorajszej bitwie o krzyż nastrój radosny. Polska – Platforma 1:0 i tak dalej. Nie podzielam radości. Bitwa o krzyż w tej formule jest dla strony prawicowo-patriotycznej przegrana z góry bez względu na to czy fizycznie krzyż w końcu na Krakowskim Przedmieściu zostanie czy nie. Dlatego zresztą ta bitwa w ogóle wybuchła i dlatego będzie jeszcze długo podsycana.

Bitwa – stawiam tezę – została celowo i świadomie wywołana. Po pierwsze krzyż czy jakakolwiek forma upamiętnienia katastrofy i jej ofiar, z prezydentem Kaczyńskim na czele, kole w oczy i przeszkadza zarówno salonowi jak i Platformie Obywatelskiej. Tak samo jak jakiekolwiek upamiętnianie katastrofy smoleńskiej i następującej po niej żałoby narodowej. Dlaczego i jak się to robi to temat na osobny tekst, który niewątpliwie napiszę – bo duszenie w zarodku czegoś co mogłoby wypełnić brak zdrowego mitu założycielskiego współczesnej polskiej wspólnoty politycznej to po prostu zbrodnia. Świadome karlenie ducha narodu, bo jeszcze przypadkiem jego odrodzenie zaszkodziłoby naszym kumplom na sondaże. Tu jednak bez wgłębiania się w temat wystarczy powiedzieć, że katastrofa smoleńska to był wypadek komunikacyjny w którym przypadkiem zginęło kilku ludzi zajmujących wysokie stanowiska wbrew wykazywanym brakom kompetencji, elegancji i zdrowego rozumu. Taka wersja ma obowiązywać i jakiekolwiek jej symboliczne naruszanie nie wchodzi w grę.
 
To tłumaczy, dlaczego docelowo krzyża czy pomnika na Krakowskim Przedmieściu ma nie być. Oczywiście za przykrywkę służą argumenty o historyczności zabudowy, układzie architektonicznym itp. Każdy, kto się w życiu przeszedł po Warszawie wie jak znakomicie zachowano w tym mieście ład przestrzenny, jak urzeka zachowaniem skali, proporcji i smaku – i jak związku z tym strasznie ten smak architektoniczny byłby naruszony przez kilkumetrowy krzyż, pomnik, czy tablicę pamiątkową w okolicach Pałacu Namiestnikowskiego (d. prezydenckiego). Ten rodzaj argumentów znamy dobrze – opozycyjne ulotki w stanie wojennym też zaśmiecały ulice, demonstracje tamowały ruch i ZOMO po prostu musiało przywracać elementarny porządek. Porządek jak wiadomo musi być i z polityką nie ma to nic wspólnego.
 
Wytłumaczyć jednak musimy sobie jeszcze – skoro już wiemy, że krzyż musi zniknąć– dlaczego robione jest to tak nieudolnie. Dlaczego najpierw z wielkim wyprzedzeniem i medialnym hukiem zapowiadano likwidację krzyża, dlaczego nie obiecano w zamian jakiegoś pomnika dla rozładowania napięcia (a potem budowa pomnika by szła latami i powstałby w końcu w takiej formie i miejscu że pies z kulawą nogą by go nie zuważył). Dlaczego wreszcie, gdy już cała żaba została zjedzona, wczorajsza awantura się wydarzyła i wystarczyło na koniec kilkunastu obrońców spod samego krzyża możliwie delikatnie przesunąć i krzyż zabrać (a sił zbrojnych do takiej akcji wystarczyłoby aż nadto) – podjęto decyzję o przerwaniu akcji. To już tłumaczy taktyka.
 
A taktycznie konieczne jest odkręcenie trendu, który został wywołany przez katastrofę i umocniony przez kampanię wyborczą – trendu od-obciachowania PiSu. Śledztwo smoleńskie, stan wojska, gospodarka – kompromitacja rządu goni kompromitację. W tej sytuacji dla utrzymania władzy po prostu niezbędne jest utrzymanie popkulturowego odrzucenia PiS. Lemingi nie mogą, teraz szczególnie nie mogą, pomyśleć że to jednak może nie jest taki straszny obciach głosować na PiS – bo nie dopuszczanie PiS do władzy to właściwie jedyne co PO dobrze wychodzi. Gdyby ten irracjonalny imperatyw anty-PiSowski przestał działać i PO zaczęła być rozliczana jak normalna partia w normalnym kraju – z efektów rządzenia – to jej słupki poparcia zaczęłyby pikować.
 
Dlatego spór polityczny należało przenieść w obszar dla PO wygodny. A więc po pierwsze symboliczny a nie dotyczący realnego rządzenia. W obrębie realnego rządzenia PO już nie ma pól na których mogłaby wygrywać spory (służba zdrowia? podatki? stocznie? korupcja? – mam żartować dalej?). A po drugie taki, w którym wyraźnie zarysowana, wręcz zwizualizowana (pokolenie inteligencji kopiuj-wklej musi mieć pokazane na obrazku) jest strona obciachowa.
 
Wykreowanie, podgrzanie a następnie nie rozstrzyganie w żadną stronę bitwy o krzyż idealnie spełnia opisane wyżej potrzeby polityczne PO. Do tego dochodzi jeszcze kategoryczny imperatyw moralny salonu żeby symbole religijne i przejawy religijności zwalczać gdzie się da i jak się da. PiS w tej sytuacji został pozostawiony bez pola manewru. Bo co by nie zrobił to i tak salonowi komentatorzy przyszywali by PiS jako inicjatorów podżegających do bitwy. Odciąć się skutecznie PiS mógłby tylko bardzo ostro i jednoznacznie atakując obrońców krzyża czego zrobić po prostu nie mógł ze względów zarówno zasadniczych jak i taktycznych. Atakując ostro krzyż a tym samym plując na pamięć o katastrofie smoleńskiej PiS wykonałby moralne i polityczne samobójstwo. Inna sprawa że z przyczyn osobistych Jarosław Kaczyński byłby – szczęśliwie – do takiego gestu osobiście fizycznie niezdolny. PiS znajduje się w sytuacji faceta, któremu w ciemnym zaułku kilku uzbrojonych zbirów gwałci żonę. Rzucenie się na nich z gołymi pięściami jest bez sensu, to pewna przegrana a może i śmierć – ale inaczej po prostu nie można się zachować.
 
Jak na razie plan udaje się znakomicie. Bitwa o krzyż dostarczyła wspaniałych przebitek do klipów. Wykrzywione twarze, krzyki, dziadki, babcie i osoby wyglądające na niezrównoważone, Leszek Bubel i Kazimierz Świtoń – a wszyscy pookręcani różańcami, poobwieszani krzyżami i poowijani flagami. Widzisz mieszkańcu miasteczka Wilanów? Jakie to wszystko nieestetyczne, niemodne i obciachowe, a fe.
 
Obrońcy krzyża kojarzą mi się trochę z konfederacją barską. Nie tylko ze względu na tendencję do przedobrzenia z ilością symboliki religijnej i narodowej. Przede wszystkim ze względu na czystość intencji i szczere patriotyczne pobudki – połączone z brakiem politycznego wyczucia. Skutkujące pójściem w bój bez szans na sukces, w chwili i formule wręcz szkodzącej sprawie za który byli szczerze gotowi do najwyższych poświęceń.
 
Dla jasności – poza Bublem i jemu podobnymi – mam głęboki szacunek do ludzi, często starszych i słabego zdrowia, którzy zupełnie bezinteresownie podjęli niemały trud obrony tego co dla nich święte. Rozumiem ich doskonale – po szoku katastrofy i po tym jak przez ostatnie miesiące pluto im twarz nie oszczędzając ani symboli narodowych, ani religijnych, ani majestatu śmierci. Po prostu chcieli wreszcie powiedzieć dość, koniec, nie damy wam do końca splugawić, do końca wymazać tego co mogło być tak wielkie i piękne i za co Polska zapłaciła krwią swojej elity. Niestety stanęli do walki, w której z góry stoją na przegranej pozycji, w której przegrali zanim jeszcze zaczęła się bitwa. Grupa ludzi których bronią jest różaniec, modlitwa, krzyki przeciw dobrze naoliwionej machinie propagandowej. Zupełnie jak podjazd obwieszonych ryngrafami panów braci idący kupą do szarży na najeżone karabinami i przetykane armatami równe szeregi carskiej piechoty. To się może skończyć tylko jednostronną rzezią – w naszych czasach medialno-wizerunkową.
 
Co w tej sytuacji powinna zrobić moja partia? Nie można uciec z pola bitwy o krzyż – ale trzeba ze wszystkich sił próbować uzyskać zawieszenie broni. Na przykład przedstawić jasny, klarowny i akceptowalny dla obrońców krzyża scenariusz upamiętnienia ofiar katastrofy. Żeby to PiS był stroną proponującą konstruktywne wyjście z kryzysu a PO albo musiała je przyjąć, albo – odrzucając – jednoznacznie ustawiła się w pozycji podżegacza.
 
A jednocześnie uderzyć w kilku innych miejscach by rozproszyć siły przeciwnika. By główny front sporu politycznego nie przebiegał w miejscu i formie skazującej na przegraną. Widziałbym ten manewr dwupoziomowo. Na pierwszym poziomie, w obrębie samej katastrofy, zmiana poetyki na bardziej nowoczesną i medialną (wzorem niech np. będzie happening ruchu 10 kwietnia z 96 ludźmi w konturze tupolewa) oraz przeniesienie osi sporu z symbolicznej na faktyczną (punktowanie żenującego przebiegu śledztwa i rzeczowe badanie przyczyn katastrofy). Na drugim poziomie uderzenie Platformy tam gdzie musi bardzo zaboleć czyli animowanie polskiej tea party, ruchu obrony kieszeni podatników przez kieszonkowcami Tuskiem i Rostowskim. Na pełnym gazie z manifestacjami i okupacją Ministerstwa Finansów włącznie. Podwyższenie podatków – i szerzej, sytuacja finansów publicznych - to z kolej pole bitwy na którym PO nie może wygrać. Trzeba tylko wydać bitwę.

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka