Marcin Horała Marcin Horała
308
BLOG

Myśli o rokoszu

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 6

Premier Mazowiecki ostatnio bredzi w różnych mediach o rzekomym PiSowskim rokoszu dołączając tym samym do grona starców z pięknymi kartami w życiorysie, którym ideologiczna zapiekłość w połączeniu z demencją każe sikać na własny pomnik. Zwrócił jednak moją uwagę na samą instytucję rokoszu, którą zdaje się traktować jako jednoznacznie negatywną.

Oczywiście rokosz Zebrzydowskiego i rokosz Lubomirskiego to nie są najbardziej chwalebne karty naszej historii – choć i nie jest tak że cała racja leżała odpowiednio po stronie Zygmunta III i Jana Kazimierza a cała wina po stronie rokoszan. Zapomina się też, że podczas pierwszego historycznie rokoszu – wojny kokoszej – szlachta domagała się między innymi kodyfikacji praw, polepszenia gospodarki królewszczyznami czy porządnego wychowywania następcy tronu. Szlachta występowała zbrojnie przeciw władzy próbując ją zmusić do tejże władzy ulepszenia, do ulepszenia państwa.
 
Bo instytucja rokoszu wynika z założenia, że jest porządek wyższy nawet od woli bożego pomazańca, czyli mówiąc nowocześnie – państwa. Że państwo ma swoje zadania, które powinno spełniać. Nie jest dobrem samym w sobie tylko narzędziem. Jeżeli człowiek zajmujący tron zachowuje się niegodnie, błądzi lub świadomie sprzeniewierza się przysiędze którą składał na tron wstępując – tym samym również unieważnia zobowiązanie poddanych do wierności. Jeżeli osoba, w której ręce złożono aparat państwa – narzędzie do realizacji dobra wspólnego – używa tego narzędzia by dobru wspólnemu szkodzić, to trzeba owo narzędzie odebrać. Albo przynajmniej demonstrując niezachwianą wolę odebrania doprowadzić władzę do opamiętania.
 
Oczywiście najpierw należy wykorzystać inne środki, słać petycje, podejmować uchwały, wydawać rezolucje. Jednak bardzo często się zdarzy, że petycje będą zignorowane, uchwały odrzucone a rezolucje podarte. Niegodziwiec u władzy ma na swoje usługi aparat państwa i może go wykorzystać by nagą przemocą, lub też manipulacją dającą kontrolę nad prawem stanowionym, utrzymać się na tronie.
 
Wówczas prawem, ale i moralnym obowiązkiem, wolnych obywateli jest chwycić za broń, przemocą wydrzeć państwo z rąk niegodziwych i zwrócić narodowi. Tak jak armaty są ostatecznym argumentem królestwa tak szable i pistolety są ostatecznym argumentem wolnego ludu.
 
To jest w istocie koncepcja bardzo nowoczesna i wolnościowa by nie powiedzieć - republikańska. Nie jest tak, że Bóg  zsyła nam łaskawie panujących i ich ewentualne błędy są sprawą między nimi a tym, który ich namaścił. A nam prostaczkom nic do tego, naszym obowiązkiem jest ślepe posłuszeństwo. Nie – jako ludzie wolni mamy również obowiązek wolność ubezpieczać własnymi rękami, a jak będzie potrzeba to i krwią. My, naród, wynajmujemy sobie władcę żeby nami rządził i spisujemy warunki na których będzie to robił, które to warunki zaprzysięga i wówczas my zaprzysięgamy mu wierność. Zerwanie przysięgi przez władcę działa obustronnie. Sprzeniewierzenie się obowiązkom równa się pozbawieniu posady.
 
Jeszcze raz zwracam uwagę że wbrew przylepianiu rokoszowi (jak i całej Rzeczpospolitej szlacheckiej) wizerunku ciemnego zaścianka to jest koncepcja bardzo nowoczesna i wolnościowa. Czymże innym jak nie rokoszem była na przykład amerykańska wojna o niepodległość? Czymże innym jak nie aktem zbrojnego oporu wolnych obywateli przeciw władcy gwałcącemu ich prawa?
 
Wąż na fladze amerykańskich wolnościowców mówi don’t thread on me, nie depcz po mnie (w domyśle – nie depcz po mnie rządzie). Nie depcz po mnie nie tylko dlatego, że sobie spokojnie leżę i niczyich praw nie naruszam więc uszanuj i moje – nie depcz po mnie również dlatego że jak nadepniesz to ukąszę. To jest koncepcja, którą doskonale rozumieliby panowie bracia. Dlatego amerykańscy ojcowie założyciele za fundament wolności uznali prawo do posiadania broni i z tego samego powodu rządy totalitarne zawsze poddawały broń ścisłej reglamentacji, systemowi pozwoleń i kontroli przez organa policyjne.
 
Jakże różne jest to od współczesnego podejścia, że najlepiej od polityki trzymać się jak najdalej. To z kolej byłaby koncepcja dla panów braci zupełnie niezrozumiała. Nie interesować się polityką to jakby nie interesować się czy w domu, w którym mieszkamy, nie przecieka dach, nie zaległo się robactwo i przez okno nie włażą zbiry. Tym wszystkim trzeba się interesować, dach łatać, robactwo wygniatać, ze zbirami walczyć. To jest prawo i ale i obowiązek każdego wolnego człowieka. Obowiązek obowiązujący do końca, do daniny krwi włącznie.
 
„Dosyć mamy tego co jest, panowie szlachta do pałaszy”.
 
 
 
PS.
 
Jak już cytuję bardów to – wracając do pierwszego akapitu – zacytuję i to:
 
„Siedzi w Sejmie pan Tadeusz,
Ciężko wzdycha, czasem ziewa.
Z pochodzenia faryzeusz,
Z przekonania katolewak.
 
Wzrokiem czujnym chociaż mglistym,
Patrzy spod przymkniętych powiek,
Czy pojmują w koło wszyscy,
Jaki z niego wielki człowiek”

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka