Marcin Horała Marcin Horała
551
BLOG

Obozy może i nie polskie, ale też i nie niemieckie

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 18

 Słowa Baracka Obamy o „polskich obozach koncentracyjnych” wywołały słuszne oburzenie. W oburzeniu tym umyka nam jednak pewien istotny aspekt.

 

O ile użycie wobec nich przymiotnika „polski” zdarza się incydentalnie, o tyle użycie przymiotnika „niemiecki” zdarza się równie rzadko. Obozy są „nazistowskie”, ale nie „niemieckie”. I nie jest to dzieło przypadku tylko efekt długofalowej polityki historycznej Niemiec. Wiele moglibyśmy się w tej kwestii nauczyć od naszych zachodnich sąsiadów.

Pierwszym etapem tej polityki była trafna definicja narodowego interesu – zdjęcie z Niemców piętna odpowiedzialności za II wojnę światową i popełnione w jej trakcie zbrodnie. Owa odpowiedzialność niesie bowiem ze sobą nie tylko bardzo konkretne koszty odszkodowań i reparacji dla kolejnych grup i osób. Powoduje również fatalną plamę na wizerunku państwa utrudniająca mu prowadzenie skutecznej polityki. W świecie, gdzie wielu czołowych polityków musi liczyć się  z opinią publiczną swoich krajów, nie jest dobrze funkcjonować w świadomości owej opinii jako czarny charakter i to taki najczarniejszy z czarnych.

Przykład pierwszy z brzegu – niemieckie telewizje, szczególnie publiczna, taśmowo wręcz finansują produkcję filmów historycznych według dwóch motywów przewodnich: niemiecka opozycja wobec Hitlera oraz cywilni Niemcy ofiarami drugiej wojny światowej.

W tym pierwszym nurcie mieści się chociażby próba wylansowania Sophie Schöll na bohaterkę zbiorowej wyobraźni, czy współfinansowanie hollywoodzkiej superprodukcji „Valkyrie” o zamachu na Hitlera z Tomem Cruisem w roli głównej. W nurcie drugim możemy znaleźć chociażby film „Kobieta w Berlinie” o Niemkach gwałconych przez zwycięskich Rosjan czy historyczną superprodukcję (jak na europejskie warunki) o zatopieniu statku „Wilhelm Gustloff”. Oczywiście w ten wątek wpisuje się też cała pieczołowicie podsycana martyrologia niemieckich wypędzeń.

Wrażenie jakie powstanie u przeciętnego światowego konsumenta kultury popularnej ma być takie: wojna była straszną tragedią w wyniku której ucierpiały wszystkie narody z Niemcami na równi. Spowodowali owe cierpienia jacyś bliżej nieokreśleni narodowościowo naziści. Niejeden do tego pewnie doda: a nie jest przypadkiem że większość obozów wybudowali na polskich ziemiach, gdzie mogli liczyć na pomoc Polaków – zatwardziałych antysemitów. To ostatnie twierdzenie nie jest elementem oficjalnej propagandy Niemiec, aczkolwiek niewątpliwie znacznie łatwiej wzrasta na przygotowanej przez nią glebie „odniemczenia” nazistów.

Oczywiście nie mamy funduszy ani możliwości żeby z Niemcami konkurować na tym polu. Z resztą taka np. Biała Róża (organizacja w której działała Sophie Schöll) liczyła sześciu członków. Jakbyśmy mieli nakręcić po jednym filmie na sześciu Polaków walczących z hitlerowskimi Niemcami – to musielibyśmy nakręcić parę milionów filmów. Można by jednak zacząć choćby od dofinansowania jednej hollywódzkiej produkcji ze znanymi nazwiskami, która np. pokazałaby Niemców mordujących Żydów i Polaków Żydów ratujących. Zamiast tego my w naszych filmach musimy ważyć racje i jak już nawet pokażemy Polaków bohaterskich to trzeba dorzucić do scenariusza i jakichś szmalcowników dla równowagi. A w ogóle najlepiej dofinansować z publicznych pieniędzy film o Jedwabnem.

 

Tekst ukazał się na portalu Stefczyk.info

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka