Autor zdjęcia: Mateusz Włodarczyk
Autor zdjęcia: Mateusz Włodarczyk
Instytut Kościuszki Instytut Kościuszki
214
BLOG

Kruchy kompromis na zakończenie COP19/CMP9.

Instytut Kościuszki Instytut Kościuszki Gospodarka Obserwuj notkę 0
Spektakularna końcówka meczu w Warszawie, w polu karnym Indie podają do Chin, obrona próbuje jeszcze się kiwać, sędzia nie odgwizdał spalonego, Azjaci robią jeszcze jeden zwód, wreszcie strzał i bramka! Tak w skrócie można podsumować to, co działo się na zakończenie Szczytu Klimatycznego COP19/CMP9. Aluzja piłkarska nie jest przypadkowa, gdyż siedzibą szczytu był Stadion Narodowy w Warszawie, ale wynik tego spotkania nie jest jednoznaczny. Decydujący będzie dopiero mecz, który rozegrany zostanie w Paryżu w 2015 r.
 
Od samego początku wiadome było, że globalne porozumienie klimatyczne nie zostanie osiągnięte, a każdy z krajów grał będzie przede wszystkim do swojej bramki. Na szczycie klimatycznym rozmowy toczą się o naprawdę dużą stawkę. Na jednym „boisku” ściera się szereg krajów o kompletnie odmiennych interesach, lobbujących na globalnym forum korzystne dla nich rozwiązania. Szczyt odbywał się w cieniu ogromnej tragedii na Filipinach spowodowanej przez tajfun Hayan, co próbowały wykorzystać środowiska ekologów do celów politycznych skutecznie manipulując emocjami w mediach. Supertajfun wskazywany była jako przykład na to, że klimat się zmienia z powodu działalności człowieka, oraz, że jeżeli nie podejmiemy globalnych działań na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych, takich tragedii będzie coraz więcej. Wielu naukowców jednak podważa teorię jako by działalność człowieka spowodowała te zawirowania pogodowe, nasiliła częstotliwość ich występowania i wreszcie miała jakąkolwiek możliwość aby zmiany klimatu powstrzymać.

Najważniejsze, dla osiągnięcia celu szczytu klimatycznego były negocjacje Segmentu Wysokiego Szczebla. Ten kluczowy fragment spotkania rozpoczął się 19 listopada. Na otwarciu przemawiali: premier Polski – Donald Tusk, Sekretarz Generalny ONZ – Ban Ki-moon, Przewodniczący Zgromadzenia Ogólnego ONZ – John Ashe oraz sekretarz UNFCCC, Christiana Figueres. Z przemówień płynęło w zasadzie jedno przesłanie: aby delegaci stanęli na wysokości zadania i wzięli zbiorową odpowiedzialność za zmiany klimatu na Ziemi. Donald Tusk zaznaczył, iż ostatnie lata kryzysu finansowego nie ułatwiały pracy na rzecz ochrony klimatu, nie wprost dając wyraz temu, że globalna polityka klimatyczna musi być racjonalna ekonomicznie. Premier podkreślił, że Polska mimo tych trudności odniosła sukces w redukcji emisji CO2.Wskazał także na na przykład amerykańskiej rewolucji łupkowej, która znacznie przyczyniała się do redukcji emisji w USA. Słowa te nie są przypadkowe w sytuacji gdy nazywa się Polskę „hamulcowym” rozwiązań klimatycznych, a na forum UE toczy się spór o wykorzystanie gazu łukowego.
 
Kiedy mecz dobiegał końca nieprzynosząc jednak żadnych ustaleń, dotychczas wierni kibice - proekologiczne organizacje pozarządowe - opuścili 21 listopada w akcie protestu szczyt klimatyczny, dając wyraz dezaprobaty dla Polski jako organizatora, argumentując, że jako „Coaland” nie dążymy do uzyskania porozumienia. Działacze Greenpeace sugerują, iż wspieranie przemysłu węglowego w Polsce jest przeciwko Polakom. Ciężko pozostawić to bez komentarza, gdyż czym innym powinna być troska o redukcję szkodliwych dla organizmu ludzkiego związków chemicznych w atmosferze. Rozsądna debata w tej sprawie powinna uwzględniać uwarunkowania geograficzne, geologiczne, geopolityczne i ekonomiczne Polski i dotyczyć raczej tego w jaki sposób wykorzystać węgiel, aby był bardziej efektywny energetycznie, oraz aby proces jego wykorzystania był bardziej przyjazny dla środowiska naturalnego i człowieka. Ciekawe jak polscy działacze Greenpeace wyobrażają sobie swoje rachunki za energię, sytuację ekonomiczną Polski, poziom zatrudnienia, produkcji przemysłowej, zdolności budżetu do wypłaty emerytur, świadczeń zdrowotnych itd. w sytuacji nagłej rezygnacji z węgla i przejścia na energię odnawialną? Po krótkiej analizie okaże się, kto tak naprawdę działa przeciwko Polakom, oraz, że taka krytyka polskiej polityki energetycznej nic dla debaty nie wnosi, poza wprowadzaniem niepotrzebnego fermentu w i tak już wyraźnie podzielonym i zaniepokojonym sytuacją gospodarczą społeczeństwie.
 
Brak kompromisu i groźba fiaska warszawskiego szczytu spowodowała, że zdecydowano się na jednodniową dogrywkę. Dodatkowe 24 godziny pozwoliły wypracować kruchy kompromis, który będzie równie kruchym fundamentem pod ostateczne decyzje w sprawie globalnego kompromisu klimatycznego, którego osiągniecie zaplanowano na 2015 r. podczas COP w Paryżu.
Spór toczył się o naprawdę duże pieniądze
, o to czy kraje lobbujące globalne zobowiązania klimatyczne w przyszłości zarobią jeszcze więcej na eksporcie technologii Odnawialnych Źródeł Energii, a także wyeliminują z rynku niewygodną konkurencję krajów korzystających obecnie z dobrodziejstw taniej energii węglowej. Na finiszu szczytu klimatycznego zrobiło się rzeczywiście nerwowo, gdyż fiasko lub sukces było zależne w zasadzie od dwóch słów jakie zostały zapisane w proponowanym dokumencie szczytu COP19/CMP9. Pierwsze z nich to "commitments" (zobowiązania), przeciwko którym opowiedziały się Chiny i Indie, argumentując, że może ono dotyczyć tylko krajów bogatych, rozwiniętych, a oni w dalszym ciągu są „rozwijającymi się”. Kolejne dotyczyło Warszawskiego Międzynarodowego Mechanizmu Start i Szkód (Loss and Damage). 
 
Wolą zgromadzonych było aby obrady kontynuować do skutku, i tak późnym wieczorem 23 listopada osiągnięto kompromis. Słowo „zobowiązania” zastąpiono delikatnym "contributions" (wkład). Oznacza to, że kraje nie są zobowiązane do redukcji emisji CO2, a jedynie do większego wkładu w globalną politykę klimatyczną. Pozwoliło to Chinom i Indiom zaakceptować tekst porozumienia, jednocześnie sprawiło, że w zasadzie dokument ten dla przeciwników dwutlenku węgla, lobbystów OZE, niewiele znaczy. Innym daje nadzieję na nieco bardziej racjonalne działania w zakresie wyboru kierunków globalnej polityki klimatycznej w przyszłości.
 
Unia Europejska, jako światowy lider w promowaniu filozofii dekarbonizacji gospodarek świata, oczywiście zadeklarowała, że już w 2014 r. przedstawi swoje cele redukcyjne na poziomie 35%, 40% lub 45% do 2030 r., natomiast Japonia, USA, Chiny czy Australia „ewentualnie” są wstanie zrobić to w 2015 r. Takie też były ustalenia stron, aby zobowiązania przed podpisaniem nowej umowy w 2015 r. przedstawiały tylko te państwa, które są wstanie to zrobić.
 
W Warszawie ustalono także procedury i działania Zielonego Funduszu Klimatycznego. Planuje się, aby od 2020 r. gromadził on 100 mld dolarów rocznie na cele klimatyczne dla krajów biedniejszych. Zrezygnowano jednocześnie z wyznaczania celów tej pomocy na lata 2013-2019, wezwano jedynie kraje rozwinięte do "Zwiększenia poziomu" pomocy w tym okresie.
Podjęto także decyzje o utworzeniu Warszawskiego Międzynarodowego Mechanizmu Start i Szkód (Loss and Damage). W teorii pozwoli on finansować działania adaptacyjne i związane ze skutkami gwałtownych zjawisk klimatycznych. Nie można oczywiście pominąć uzgodnień ws. Mechanizmu Warszawskich Ram REDD, które mają  finansować zapobieganie deforestacji, oraz ochronę lasów tropikalnych.
 
Rozmowy na temat utworzenia nowych mechanizmów rynkowych w celu ograniczenia emisji nie powiodły się, ponieważ kraje rozwijające się nie chciały poprzeć tej inicjatywy z uwagi na koszty jakie musiałby w związku z tymi cięciami ponieść. Ich strategia negocjacyjna sprowadzała się do tego, że są gotowe na wyrzeczenia, ale tylko wówczas jeśli kraje bogate podejmą decyzje o jeszcze wyższych celach redukcji emisji gazów cieplarnianych. Rozmowy będą wznowione w pierwszej połowie przyszłego roku. Ten wynik negocjacji należy rozpatrywać w kontekście trwającego w UE procesu legislacyjnego mającego na celu wycofanie z rynku 900 mln uprawnień do emisji CO- tzw. backloading. Nie dość, że UE już teraz wprowadza jako jedyna na świecie administracyjne regulacje dot. emisji CO2 to jeszcze pozostała w tym zupełnie osamotniona. Jeżeli jako jedyny podmiot na świecie podążać będzie w tym kierunku grożą nam poważne konsekwencje w postaci wzrostu cen energii, spadku konkurencyjności przemysłu, spadku przychodów do budżetu państwa, wzrostu bezrobocia czy nawet ucieczki krajowej produkcji przemysłowej za granicę. Kwestia ta rozstrzygnie się już 10 grudnia podczas głosowania w Parlamencie Europejskim. Wszystko jednak wskazuje na to, że backloading zostanie przyjęty.
 
W przedmeczowych planach taktycznych, napastnicy sugerowali aby wzmocnić jeszcze przed 2020 r. działania na rzecz globalnej redukcji emisji CO2. Na szczycie jednak nie podzielono tego entuzjazmu, a najlepszym przykładem byli Japończycy, którzy ogłosili, że ich pierwotny cel redukcji o 25% w stosunku do 1990 r., muszą „troszkę” zweryfikować. Okazało się, iż nie dość, że nie uda się obniżyć emisji do 2020 r., to jeszcze wzrośnie ona w tym kraju o 3.1%. W ten oto symboliczny sposób ambitne plany, zderzyły się ze ścianą rzeczywistości, a napastnicy niczym Robert Lewandowski w polskiej kadrze, nie zaliczyli nawet asysty, nie mówiąc już o strzeleniu gola.
 
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie czy COP19 zakończył się sukcesem czy porażką. W opiniach napływających ze świata, przeważają krytyczne zdania na temat warszawskiego szczytu, argumentowane głównie fiaskiem „zobowiązań” redukcji emisji CO2. Można to śmiało uznać za sukces krajów rozwijających się, które nadal bez kosztów będą wykorzystywać najtańsze paliwa w swoich gospodarkach. Zielone światło, jakie zostało zapalone dla Unii Europejskiej, aby ta w dalszym ciągu jednostronnie zwiększała swoje cele redukcyjne, i to jeszcze przed wiążącym szczytem w 2015 r., należy odczytywać jako zdecydowaną porażkę Polski. Biorąc jednak pod uwagę, że sprawa jeszcze musi być głosowana wewnątrz samej Unii, na tym etapie nie należy przesądzać definitywnie wyniku, choć Francja, Anglia i Niemcy się już zgodziły, a to może być dużą przeszkodą, aby ten proces zablokować. Nie ma natomiast wątpliwości, że decydująca dla ostatecznego wyniku tego zaciętego meczu będzie dopiero dogrywka w Paryżu w 2015 r., po drodze do sukcesu trzeba będzie stoczyć jeszcze niejeden pojedynek. Tymczasem wynik warszawskiego meczu można określić  parafrazując tytuł powieści Adama Bahdaja: do przerwy 1:1
 
 
Mateusz Kania - stażysta Instytutu Kościuszki
 
Izabela Albrycht - konsultacja merytoryczna
 
 
 
 
 
 
Przy wykorzystaniu materiału prosimy o wskazanie jako źródła Instytutu Kościuszki.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka