isztar isztar
615
BLOG

Więc o muzyce. Angelus

isztar isztar Kultura Obserwuj notkę 21

(09.10.2007)

Cisza na zwykłej sali koncertowej, jeszcze nie zaczarowanej przez wielki chór i potężną orkiestrę, na których wspaniały widok w słuchaczach rodzi się oczekiwanie wstępu podobnego do uderzenia burzy, do tajfunu dźwięków. Oczekiwanie banalnego, ale za to mocnego akordu na początek, ot, tak, żeby po prostu wbił w fotele. Dyrygent podnosi dłoń i słuchacze, którzy jeszcze nie wiedzą, czego się spodziewać, na wszelki wypadek przygotowują się, jak na wybuch…

...Tymczasem przez pierwsze pięć minut utworu nie pojawi się ani jedna nuta w sensie dosłownym. Jest to pięć minut wypełnionych jedynie cichym – choć coraz głośniejszym – szeptem chóru. Pięć minut, bo tyle mniej więcej trwa odmówienie „dziesiątki” Różańca.

 

W „Angelusie” pojawia się novum – utwór zaczyna się od odmawiania Różańca. Nie chciałem szokować, ale dać wyraz temu, że dla nas, wierzących, to nie tylko słowa, poezja, ale treść i senstak mówił o swym dziele Wojciech Kilar, autor najbardziej, oczywiście moim zdaniem, niezwykłego i poruszającego utworu wszechczasów.

 

Modlitwę zaczyna kilka osób, najpierw mężczyźni, później kobiety. Ale z każdą następną „Zdrowaś Mario” dochodzi tych głosów więcej i więcej. Coraz wyższe – od basów do tenorów, od altów do sopranów. Przy szóstym „Zdrowaś”, głosy męskie i żeńskie już się nie dzielą, łączą się w całość, modląc się coraz żarliwiej przy coraz intensywniejszym dźwięku przebudzających się powoli kotłów. Do kotłów dołączają werble, chór już nie szepcze, ale skanduje. Gdy warkot perkusji wybija się wściekle na plan pierwszy, skandowanie przeradza się w krzyk. I wreszcie następuje wybuch – znienacka, w połowie modlitwy, na kluczowym słowie „Jezus”.

 

Dalej jest tak naprawdę więcej malarstwa niż muzyki. Kilar maluje – najprawdziwszy, najpiękniejszy pejzaż, dźwiękami zamiast farb, instrumentami zamiast pędzli, na idealnie gładkim płótnie ciszy.

 

I po spokoju – znów narastanie. Nie jest to już narastanie niepokoju, nie jest „dramatyczne”, jak ocenił swoje wyjątkowe Ave Mariasam Kilar, ale jest to narastanie innego rodzaju – pełne radosnego oczekiwania. Głosy chóru, orkiestry i solistki podchodzą powoli do góry, i do góry, jak po schodkach na szczyt wieży, aby - niczym blask pełnego słońca – mogła stamtąd wybuchnąć majestatyczna apostrofa: Jezus! Mocna, silna, podparta czystym brzmieniem skrzypiec, dumnym śpiewem wiolonczel i całą potęgą chóru. 

Ale po tej chwili radości przychodzi znów niepokój.

 

Najniższe głosy – od dawna wykorzystywane w muzyce do budowania nastroju grozy – wiodą teraz cały tekst modlitwy – Święta Mario, Matko Boża – módl się za nami grzesznymi teraz – teraz… teraz…! 

 

Dopiero po fakcie zorientowałem się, że kulminacyjnym punktem „Angelusa” stało się słowo „teraz” z fragmentu „Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci”. To była prośba do Maryi o ratunek w czasach stanu wojennego.

 

– w tym miejscu dreszcze przebiegają słuchaczy i wykonawców. Powraca niepokojący łomot werbli, równo wybijających ten sam rytm. Nieustające zmiany dynamiki, nagłe wyciszenia i nagłe zgłośnienia. Co chwila gwałtowne sforzando, uderzenie i wycofanie. Nieziemski śpiew chóru i górujący nad nim głos solistki – Módl się za nami!... We wspaniałej, ale przerażającej kulminacji chór powtarza: Teraz! – solistka zaś kieruje apel – Święta Mario!

 

To, co Kilar powiedział o powyższym fragmencie, jest absolutnie jasne. Nieszczęście, ucisk, zniewolenie, samotność, groza – wszystko, co podświadomie (!) przeniósł w ten fragment swego utworu jest doskonale czytelne.

 

Kulminacja nie rozwiązuje się z powrotem, ze złowrogiej dominanty. Urywa się gwałtownie, jak przyjściem nagłej śmierci. A po chwili milczenia, w której słychać ostry, gasnący szelest perkusji – nagle odzywają się głosy anielskie, stłumione, delikatne, odległe: I w godzinę śmierci naszej…Wojciech Kilar jest nie na darmo jednym z najwybitniejszych twórców muzyki filmowej, której wszak podstawową domeną jest oddanie wrażenia – dźwiękiem.

 

Burza i groza minęły. Tu już nie będzie żadnych wstrząsów ani gwałtownych emocji. Jest tylko ocean spokojnych dźwięków, wśród których płyną głosy orkiestry, chóru i z których łagodnymi falami miesza się sopran solistki. Ma się wrażenie, że te dźwięki naprawdę odpływają – coraz dalej i dalej, ciszej i ciszej. Aż głos chóru milknie, a dyrygent – władca tego morza – ucisza delikatnymi ruchami rąk po kolei: skrzypce, altówki i wiolonczele, aż całkowite milczenie zakłóca tylko równe, ciche szemranie kontrabasów.

I wśród tej prawie idealnej ciszy niespodziewanie znów odzywa się chór – nie śpiewem, ale szeptem, jak na początku. Zdrowaś, Mario, łaski pełna, Pan z Tobą –wszystko niby tak, jak przedtem, ale coś zostało zmienione, coś pogłębione przez te dwadzieścia parę minut upartego podkreślania słów muzyką – zaś ostatnie słowo gaśnie, jak szept umierającego.

teraz  

  i w godzinę śmierci naszej – 

– Amen.

 

 

 

isztar
O mnie isztar

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura