To nawet nie było uderzenie w stół, raczej tego stołu delikatne dotknięcie. Przeczytałem tekst Bogusława Chraboty w świątecznej Rzepie.
Tekst osobisty, umiarkowanie emocjonalny, który doskonale można odczytać jako apel o uspokojenie emocji, co akurat nie powinno dziwić pierwszego listopada.
Dopisując Chrabotę do listy służących złu zaprzańców, pan poseł znalazł w jego tekście coś, czego w żaden sposób nie mogę się dopatrzeć. Jeśli zaś chodzi mu, a wszystko na to wskazuje, o poniższy fragment;
„Ale najbardziej boli, że sami nie macie głosu w swojej sprawie, że decydują za was jacyś rozhisteryzowani pełnomocnicy, mecenasi, eksperci, samozwańczy profesorowie, awanturnicy, polityczni cwaniacy”
Udało się szefowi Zespołu Parlamentarnego potwierdzić prawdziwość przywołanego w tytule przysłowia. Przyjmując zaś, że Chrabota miał złe intencje i swoim tekstem zastawił pułapkę to Macierewicz wpadł w nią z rozkoszą, przed wpadnięciem ogłaszając to całemu światu.
Tekst w Rzepie był do momentu interwencji szanownego posła zupełnie niezauważalny. Ot 20 komentarzy, trochę czułostkowości i tyle.
Rozumiem, że gdy pan Macierewicz maszeruje chodnikiem, a ktoś po drugiej stronie szosy krzyknie – E, wariat! – On się odwraca i wypatruje, kto go woła?
Ile trzeba cierpliwości, mój Boże!