ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka
344
BLOG

O słuchaniu żony

ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Zauważyłem go od razu, jak tylko wjechałem na parking przy dyskoncie. Znajomy lawirował między samochodami z taką miną, jakby właśnie poprzysiągł komuś zemstę do dziewiątego pokolenia. Mimo to szybko wysiadłem i zagadałem niezobowiązująco: „Jak idzie?”. Obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem. „Lepiej mnie teraz nie zaczepiać, bo zaraz wybuchnę” – ostrzegł, panując nad sobą resztką sił.

Postanowiłem zignorować to zawiadomienie o grożącym mi niebezpieczeństwie. „Ostatnio widziałem kilka odcinków seriali, w których rozbrajano bomby, więc mogę się przydać” – złożyłem ofertę. Znajomy zdobył się na wymuszony uśmiech, tęsknie łypiąc nad moim ramieniem na swój samochód stojący dwa rzędy dalej. „To nie mnie trzeba rozbroić, tylko tę bandę urzędników rozpędzić raz na zawsze” – powiedział znajomy tak głośno, że aż kilku obarczonych zakupami klientów dyskontu obejrzało się w naszą stronę i przyspieszając kroku potruchtało w stronę swoich pojazdów. „Urzędnicy też są potrzebni” – zaryzykowałem, zastanawiając się, czy jak w serialu zdążę unieszkodliwić groźny ładunek w ostatniej sekundzie przed eksplozją.

Znajomy popatrzył na mnie ze zdumieniem. „Do czego?” – zapytał. „Ktoś musi podejmować te tysiące głupich, nietrafionych decyzji” – brnąłem w absurd niczym w mgłę. Mój rozmówca gapił się na mnie rozszerzonymi oczami. Wyczuwałem, że usiłuje rozstrzygnąć dylemat: przywalić mi czy się roześmiać. Na wszelki wypadek zmieniłem pozycję, utrudniając mu wyprowadzenie czystego ciosu. „To głupie” – powiedział po dłuższej chwili, bez cienia uśmiechu.

W tym momencie za jego plecami dostrzegłem samochód naszej wspólnej znajomej. Pomachała w naszą stronę zza kierownicy, a już po chwili dołączyła do nas z pogodnym uśmiechem na twarzy. „Witam panów w tak piękne przedpołudnie” – powiedziała jasnym głosem. Zerknąłem w zasnute szarymi chmurami niebo, ale się nie odezwałem. „Pędzę po jakieś bułki dla męża i dzieci na kolację i zaraz lecę do pracy, bo dzisiaj mam popołudniowy dyżur” – poinformowała nas. „A wy co tacy ponurzy jesteście?” – obrzuciła nas uważnym spojrzeniem. „Życie jest piękne, nie ma się co dąsać” – próbowała przelać na nas część swego entuzjazmu. Znajomy pokiwał mechanicznie głową, a ona przeprosiła, że się spieszy i znikła za drzwiami sklepu.

Nagle coś sobie uświadomiłem. „Ty wiesz, że ona jest urzędniczką?” – zapytałem znajomego, który teraz wpatrywał się z uporem w wejście do dyskontu. „Wiem” – przytaknął, bo czym nabrał głęboko powietrza i dodał: „Ona pracuje tam, skąd właśnie idę”. Z dużą wprawą zrobiłem głupią minę. „Że też nie posłuchałem żony” – kontynuował wypowiedź znajomy. „Mówiła mi, że mam iść do urzędu po południu, nie rano. A ja chciałem mieć sprawę z głowy i poszedłem najwcześniej, jak się dało”…

A tutaj bonus:


Tekst powstał jako felieton dla radia eM

Dziennikarz, który został księdzem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo