Łukasz Godlewski Łukasz Godlewski
758
BLOG

Grał jak nigdy, przegrywał jak zawsze

Łukasz Godlewski Łukasz Godlewski Rozmaitości Obserwuj notkę 3

 

Wielokrotnie porównywany był do Luisa Figo, nieraz określany był mianem piłkarza "jakiego Hiszpania jeszcze nie miała", był najlepszym zawodnikiem reprezentacji na Mistrzostwach Świata w 2002 roku, jednocześnie przesądzając o jej odpadnięciu. Zawodnik ten dysponował ogromnym talentem, którego jednak nigdy nie udało mu się w pełni pokazać na najwyższym europejskim poziomie. Mimo wszystko nie da się ukryć, iż Joaquín Sánchez Rodríguez z pewnością znajdzie swoje miejsce w historii hiszpańskiej piłki nożnej.

Gdy pod koniec sierpnia 2006 roku w końcu sfinalizowany został jego transfer do Valencii, wydawało się, że wreszcie znalazł klub na miarę swoich możliwości, że tu pokaże pełnię swego talentu, uciekając w końcu od psychopatycznego prezesa Betisu Sevilla, Manuela Luiza de Lopery, jednak los zdawał się trapić tego piłkarza od zawsze. Wszystko zaczęło się na Mistrzostwach Świata w 2002 roku, gdy jako zaledwie 21-letni piłkarz był czołową postacią reprezentacji Hiszpanii; reprezentacji ograbionej przez egipskiego sędziego Gamala El Ghandoura z awansu do półfinału azjatyckiej imprezy.

 

Pierwsza porażka

W dogrywce Joaquin swą wspaniałą centrą miał zapewnić Hiszpanom historyczne miejsce w półfinale. Tak się jednak nie stało - boczny arbiter widział, jak piłka opuszcza linię końcową. Jako jedyny na świecie. Doszło do rzutów karnych, które nigdy nie powinno być miejsca. Tam Joaquin jako jedyny nie trafił. Ten, który miał wprowadzić Hiszpanię do najlepszej czwórki, pozbawił jej tego miejsca. Należnego.

Niektórzy zawodnicy chcieli dokonać linczu na arbitrze, który odarł ich z marzeń, lecz Joaquin nie należał do nich - wolał przebywać w samotności. Próżno było doszukiwać się u niego charakterystycznego uśmiechu, który był jego cechą rozpoznawczą. Los już w tym momencie potrafił zadrwić z Joaquina oraz wystawić go na ciężką próbę. Podołał jej, w dużej mierze dzięki fanom. Po powrocie z Korei Południowej był i tak największą gwiazdą, fani reprezentacji wspierali go na każdym kroku. Jak sam wspomina, mogło się to dla niego dobrze skończyć, ze względu na "ilość uwagi jaką byłem otoczony z każdej strony."

Rozstanie z Valencią, po 5 latach gry na Estadio Mestalla odbyło się w przyjaznej atmosferze, lecz sam Joaquin nie ukrywał swej chęci odejścia do nowo budowanej potęgi w Maladze - swojemu agentowi powiedział, by nie dzwonił dopóki nie sfinalizuje transferu, był podekscytowany możliwością gry w innym miejscu. Kosztował zaledwie 4 miliony euro, co przy 25 milionach wydanych przed 5 laty jest śmiesznie małą sumą. Wtedy odejście nie odbywało się jednak w tak dobrej atmosferze.

 

 

Piłkarz, jakiego Hiszpania jeszcze nie miała

Zdolnym chłopakiem z Betisu Sevilla, który grał pierwsze skrzypce w ekipie Manuela Luiza del Lopery interesowało się co najmniej pół Europy; każdy większy klub był łączony z reprezentantem Hiszpanii, na czele z Realem Madryt, Barceloną, Chelsea FC czy Manchesterem United. Roman Abramowicz oferował za niego 55 milionów dolarów, z Katalonii przyszła oferta w wysokości 25 milionów euro, natomiast Florentino Perez widział dla niego miejsce wśród swych Galacticos. Prezes Betisu jednak konsekwentnie wszystkie oferty odrzucał, a do wszystkich spekulacji podchodził spokojnie sam Joaquin, w każdej wypowiedzi podkreślając, że oferta musi być dobra nie tylko dla niego, ale również dla klubu - chciał, aby wszystkie strony transferu były usatysfakcjonowane. Prawdziwą burzę wywołał w październiku 2005 roku jego ojciec a zarazem agent, który stwierdził, że w "najlepszym interesie Joaquina jest odejście do większego klubu". Sam zainteresowany musiał gasić pożar jaki wznieciła ta wypowiedź, lecz w miarę upływu czasu, pozwalał sobie na coraz odważniejsze deklaracje - w styczniu stwierdził, iż nie wie czy będzie grał w Betisie przez kolejne lata, natomiast w kwietniu po raz pierwszy wyraził wolę odejścia.

"Tak, jestem otwarty na wszelkie propozycje. Spędziłem wiele lat w Betisie i oczywistym jest, że jestem gotowy na nowe doświadczenia. Może to czas na zmienienie czegoś w moim życiu, chodzi o sportowy aspekt."

Niewykluczony był transfer zagraniczny, lecz okres w jakim zostały wygłoszone te deklaracje, nie był zbyt fortunny - Betis po świetnym poprzednim sezonie i awansie do Ligi Mistrzów, w ówczesnych rozgrywkach bronił się przed spadkiem. Ostatecznie o utrzymaniu zadecydowały ledwie trzy punkty. Jednak najważniejszą osobą w całej układance był Manuel Luiz del Lopera, prezes Betisu Sevilla. Można go porównać do Józefa Wojciechowskiego - potrafił przyjść na ślub Joaquina z Pucharem Króla pod pachą, przystrojonym w zielono-białe wstążki, barwy Betisu. Zgarnął tym samym całe zainteresowanie mediów oraz gości weselnych. Do tej pory to największy sukces klubu.

 

 

Szalony prezes

Rzeczy, jakie wyczyniał szalony prezes w końcówce okna transferowego, gdy wydawało się, że od parafowania umowy obie strony dzielą szczegóły a czas naglił, przejdą do historii piłki nożnej. Najpierw, de Lopera nie był przekonany do 25 milionów euro, chcąc 18 milionów oraz piłkarza w zamian - wcześniej odmówił Mario Regueiro, więc prezes Betisu zechciał kolejno Roberto Ayalę, Jaime Gavilana oraz Miguela Angela Angulo. Ostatecznie stanęło na umówionych wcześniej 25 milionach, lecz w grę weszły jeszcze wszelkie premie dla Joaquina oraz opłaty. Kwota ta wynosiła kolejne 3 miliony i by udowodnić swą władzę, de Lopera powołując się na zapis w kontrakcie postanowił... wypożyczyć Joaquina do Albacete! Pod groźbą kary wynoszącej 3 miliony euro reprezentant Hiszpanii stawił się pod budynkiem Albacete, gdzie nikogo nie spotkał... Na dowód swej wizyty zrobił zdjęcia, oraz wrócił do Sevilli, a de Lopera chciał, by Joaquin zagrał w meczu ligowym z... Valencią! Ostatecznie to klub z Mestalla wziął na siebie koszty wszelkich dodatkowych opłat i ściągnął do siebie piłkarza z duende - magicznym dotykiem, jak to się mówi w Andaluzji. Po tych wydarzeniach w wypowiedziach Joaquina było widać pewną złość na de Loperę, lecz jak sam stwierdził, gdyby spotkał go na ulicy nie przechodziłby na jej drugą stronę, w końcu on mu nic nie zrobił. Zaznaczał jednak, że Betis aby uniknąć spadku, musi dokonać pewnych zmian, w tym właśnie zmiany prezesa. Prezes się nie zmienił, klub spadł, by po roku wrócić do Primera Division.

Paradoksalnie, ostatni sezon w Betisie był najgorszym w wykonaniu Joaquina - kolejny, tym razem w Valencii również nie był udany. Drugi sezon był już lepszy pod względem gry, lecz liczba minut na boisku oraz występów stale spadała, poza tym mało który mecz grał w pełnym wymiarze czasowym - albo wchodził z ławki, albo był zmieniany. Gwoździem do jego trumny stał się Pablo Hernandez, również prawoskrzydłowy, z którym dzielił to miejsce na boisku; grali praktycznie tyle samo spotkań, notując podobne statystyki. Jego transfer zbiegł się również z nienajlepszym okresem w historii Valencii - ówczesny prezydent Juan Soler wydawał miliony na piłkarzy, na których klub tak naprawdę nie mógł sobie pozwolić; klub był rozdzierany od wewnątrz, a trener Ronald Koeman złe emocje przeniósł również na drużynę - miał być zbawicielem, okazał się katem. Dużo nerwów oraz czasu potrzebowała Valencia by wrócić do czołówki Primera Division oraz do Ligi Mistrzów. Aby zapewnić klubowi płynność finansową, trzeba było sprzedać Davida Silvę oraz Davida Villę, dwie największe gwiazdy zespołu. Wszystkie te konflikty oraz wydarzenia przypadły Joaquinowi na najlepszy dla piłkarza przedział wiekowy: 25-29 lat. W mgnieniu oka stał się weteranem oraz kapitanem zespołu. Z klubem zdobył tylko Puchar Króla.

Nie lepiej było w reprezentacji, gdzie po dwukrotnej klęsce na Mistrzostwach Świata oraz na EURO 2004, media oraz kibice stale mówili o Hiszpanach, iż "grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze." Gdy na początku eliminacji do Mistrzostw Europy 2008 Hiszpanie przegrali z Irlandią Północną 2-3, Joaquin ośmielił się skrytykować Luisa Aragonesa:

"Obecnie kadra narodowa jest w rozsypce, pogrążona w chaosie. Luis nie wie jak poradzić sobie w tych trudnych momentach. Wiem, że to co mówię nie pomoże mi w powrocie do reprezentacji, ale właśnie tak to odczuwam."

Po tych słowach Joaquin więcej już w kadrze nie zagrał, lecz już dwa dni później po tej wypowiedzi tłumaczył się, twierdząc, że jego słowa zostały źle zinterpretowane. Było już za późno. Niedługo potem Hiszpania rozpoczęła swoją serię 35 spotkań bez porażki, ustrzeliła również dublet - Mistrzostwo Europy oraz Świata. Joaquin już nie był częścią tego zespołu, został odsunięty w podobnym czasie co Raul.

Nie wydaje się, by Joaquin kiedykolwiek osiągnął pełnię swych możliwości - najlepszą formę prezentował w Betisie, gdzie jednak ówczesny trener "mieć 4 takich Joaquinów". W czasie swej kariery zdobył zaledwie dwa Puchary Króla. Ani razu nie wygrał ligi, ani międzynarodowego trofeum. Reprezentuje całe pokolenie hiszpańskiej piłki, które "grało jak nigdy, przegrywało jak zawsze." Piłkarzy niesamowicie uzdolnionych, którym jednak nie udało się nic wygrać. Czasami przez sędziego, czasami przez własne błędy. Ivan Helguera, Fernando Hierro, Luis Enrique, Fernando Morientes, Raul. Wszyscy ci zawodnicy mimo nieprzeciętnych umiejętności oraz sukcesów klubowych nigdy nie osiągnęli sukcesu reprezentacyjnego...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości