Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
5181
BLOG

Aktywistka kontra aktywista, czyli o co naprawdę chodziło w sprawie Szafarowicza

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 155
Daria Brzezicka, która jako donosicielka zapoczątkowała sprawę Oskara Szafarowicza, nie jest żadną wrażliwą studentką. To aktywistka polityczna zaangażowana nawet bardziej niż sam Szafarowicz, która postanowiła po prostu zrobić karierę i zdobyć rozgłos na tragicznej historii.

O sprawie Oskara Szafarowicza pisałem już jakiś czas temu. Skoro jednak komisja dyscyplinarna wypowiedziała się na jego temat w tonie surowym, udzieliła nagany oraz zapowiedziała, żeby się pilnował, bo następnym razem zostanie wywalony z uczelni – trzeba do tematu wrócić. Szczególnie że w glorii chwały stanęła teraz donosicielka, której zawdzięczamy te atrakcje.

Znów muszę tu zrobić zastrzeżenie dla słabiej rozumujących: zajmowanie się tym przypadkiem i krytyka postępowania rady dyscyplinarnej UW oraz donosicielki, pani Darii Brzezickiej, nie oznacza obrony postępowania pana Szafarowicza w żadnym jego wymiarze. Wiem, że z logiką teraz u wielu osób słabo, ale proszę mi wierzyć: logicznie to się spina. Można nie cenić pana Szafarowicza, a jednocześnie krytycznie odnosić się do sytuacji, jaka go spotkała. Bo tak naprawdę ważna jest właśnie ta sytuacja. Ja pana Szafarowicza nie cenię i uważam go za jeden z przykładów patologii polskiego życia politycznego. Ale to całkiem inna sprawa.

W optyce Silnych Zrazem, którzy bardzo kibicowali donosowi, doszło do wielkiego zwycięstwa dobra nad złem. Emocja, która przebija w wielu tego typu komentarzach, jest charakterystyczna: i jedno, i drugie plemię nie jest w stanie spojrzeć na sprawy spoza granic swoich baniek i ujrzeć ich mechanizmów oraz uznać, że one są niepokojące i niekorzystne dla każdego, kto ceni sobie wolność słowa. Jedni są lustrzanym odbiciem drugich: są przeświadczeni, że posiedli depozyt Jedynej Prawdy i Jedynego Dobra.

W istocie sprawa ma się inaczej: mieliśmy do czynienia ze starciem dwojga politycznych karierowiczów, którzy oboje są dość odstręczający. Oboje chcieli się popisać, nawiązując do głośnej i tragicznej sprawy, przy czym pan Szafarowicz zrobił to niemądrze i się podłożył, co mnie zresztą nie zaskakuje, jako że w ogóle nie jest to osoba specjalnie lotna. A jednak większym zdecydowanie obrzydzeniem napawa mnie z tych dwojga pani Brzezicka. Zawsze bowiem wyjątkowo odrażający są ci, którzy strojąc się w piórka arbitrów moralności ordynarnie wykorzystują sytuację – w dodatku ze śmiercią człowieka w tle – do autopromocji. W tym zaś wypadku dochodzi do tego donos w typie najgorszych praktyk z głębokiego Peerelu i duma z jego złożenia. Mam szczerą nadzieję, że kapusiowskie początki kariery pani Darii Brzezickiej będą się za nią ciągnąć latami i na zawsze zostaną zapamiętane.

Sama pani Brzezicka natomiast postanowiła zostać męczennicą wedle metody klasycznej (którą może zastosować teraz także pan Szafarowicz, żeby było śmieszniej): wspomina coś o pozywaniu tych, którzy jej donosicielstwo nazywają donosicielstwem oraz żali się, że spotkał ją hejt. Zaiste, to niezmiernie zaskakujące oraz absolutnie niespodziewane w przypadku osoby, która postanowiła zbić kapitał na donosie na przeciwnika politycznego.

Pani Brzezicka nie jest bowiem jakąś tam wrażliwą na innych studentką. Jest rzeczniczką Unii Europejskich Demokratów, kanapowej partyjki związanej obecnie z Trzecią Drogą, która skupia takie osoby jak Michał Kamiński czy Jacek Protasiewicz. Była asystentką posłanki Koalicji Obywatelskiej Hanny Gill-Piątek (która zresztą do Sejmu teraz nie weszła). Jest po prostu polityczną aktywistką, zaangażowaną nawet bardziej niż pan Szafarowicz.

Już samo to powinno nam odpowiednio ustawiać sytuację po prostu jako konflikt pomiędzy Brzezicką a Szafarowiczem. Aktywistka partii z opozycji postanowiła uderzyć w znacznie bardziej od niej znanego aktywistę PiS, kręcąc na tym popularkę, a przy okazji zastraszając każdego, kto próbowałby bawić się we wspieranie niesłusznej opcji. Komisja dyscyplinarna UW powinna była odpowiednio tę sprawę zidentyfikować i wywalić donosy pani Brzezickiej do kosza. Nie jest to bowiem ciało, które powinno służyć realizowaniu własnych karierowiczowskich aspiracji jednych aktywistów politycznych kosztem innych. Tak się jednak nie stało, co wystarczająco wiele mówi o stosunkach, panujących na Uniwersytecie Warszawskim.

Argumenty o tym, że pan Szafarowicz zachował się w sposób „niegodny studenta, zwłaszcza studenta prawa”, są absurdalne. Gdyby każdego studenta ścigać i stawiać przed komisją za „niegodne zaufanie”, musieliby tam trafić w pierwszej kolejności wszyscy ci, którzy na antyrządowych protestach wykrzykiwali znane wulgarne hasło, a potem wszyscy ci, którzy po prostu używają takiego języka w mediach społecznościowych. Zaś student prawa jest właśnie tym – jedynie studentem, nie prawnikiem, który podlega określonym regułom, a ich złamanie jest badane przez odpowiedni korporacyjny sąd dyscyplinarny. Po prawie można zostać malarzem, kierowcą czy reżyserem, więc argumentowanie, że student prawa ma być równie nieskazitelny co sędzia czy prokurator, jest idiotyczne.

Rada oczywiście nie zajęła się sprawą z jakiejś troski czy kierując się obiektywnymi kryteriami. Gdyby tak było, jej decyzje w przeszłości byłyby inne. Tak jak choćby w przypadku dr. Jacka Kochanowskiego, który o 15-letnim chłopaku, protestującym przeciwko paradzie LGBT w Płocku, napisał na Twitterze „poj…b z krzyżem”. Komisja dyscyplinarna postępowanie jednak umorzyła, bo jej zdaniem pan profesor wystarczająco przeprosił. Umorzenie oznacza, że nie przesłuchano nikogo, a więc również obrażonego chłopaka, choćby po to, żeby dowiedzieć się, czy przeprosiny profesora uważa za wystarczające. Dr Kochanowski przez długi czas nikogo przepraszać zresztą nie zamierzał, twierdząc, że jako homoseksualista miał prawo się zdenerwować, bo należy do szczególnie rzekomo prześladowanej grupy społecznej.

Sprawa jest dość prosta – komisja dyscyplinarna UW działa zgodnie z dewizą świń z folwarku zwierzęcego: wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze.

Przedstawicielka komisji tłumaczyła, że panem Szafarowiczem zajęto się, bo ujawnił dane, które pozwalały na identyfikację osoby, która potem popełniła samobójstwo. Uwaga: „dane, które pozwalały na identyfikację” nie jest tym samym co po prostu „dane”. Komisja nie działała zatem w oparciu o prosty i niezaprzeczalny fakt, takim bowiem byłoby ujawnienie danych sensu stricto: imienia i nazwiska. Działała w oparciu o swoje przekonanie, że to, co ujawnił pan Szafarowicz, pozwalało na identyfikację.

Tyle że komisja dyscyplinarna uniwersytetu to nie sąd. Nie ma kompetencji ani środków, by rozstrzygać w sprawach, które nie są zero-jedynkowe. Gdyby wcześniej panem Szafarowiczem zajęła się prokuratura, gdyby został oskarżony z art. 151 kodeksu karnego i gdyby sąd stwierdził, że istnieją dowody, mogące powiązać jego wpisy z samobójstwem syna pani poseł – sprawa wyglądałaby inaczej. Ale to nie komisja dyscyplinarna jest od ustalania takich spraw, bo nie ma do tego narzędzi i nie posiada kompetencji do stwierdzania prawdy materialnej. Zwłaszcza w sprawach, które potencjalnie mogą być przedmiotem śledztwa i postępowania sądowego. Pan Szafarowicz, o ile wiem, nie stanął przed sądem karnym ani nawet przed prokuratorem. Ba, nie został także dotąd pozwany przez panią poseł Filiks. Nie było zatem żadnych twardych podstaw, aby uznawać, że jego wpis miał cokolwiek wspólnego z tragicznymi wydarzeniami, do których doszło.

Uniwersytet co do zasady powinien być przestrzenią wolności słowa. Działania komisji dyscyplinarnej UW pokazują, że to już dawno nieprawda. Ostrzeżenie, jakie wystosowano wobec pana Szafarowicza, ma ewidentny efekt mrożący, czyli sprzyja autocenzurze. Politycznie zaangażowani studenci – ale oczywiście tylko ci zaangażowani „niesłusznie” – będą powściągać swoją aktywność, przynajmniej w mediach społecznościowych, żeby nie trafić na jakiegoś kolejnego donosiciela, który sprawi, że będą mieć kłopoty. O takich efekt chodziło pani Brzezickiej i to nie dziwi. Niepokoi, że Uniwersytet tak ostentacyjnie staje po jednej stronie politycznego sporu.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo