Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
3603
BLOG

Szafarowicz i hunwejbini

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 102
Oskar Szafarowicz to przykład tego, co w polskiej polityce najgorsze. Młodzieniec, którego jedyną kompetencją jest bezmyślne powielanie najbardziej tępego partyjnego przekazu. Jednak w sprawie postępowania dyscyplinarnego na UW trzeba go bronić.

W sprawie Oskara Szafarowicza Komisja Dyscyplinarna Uniwersytetu Warszawskiego postanowiła wszcząć postępowanie. Oto kolejny dowód na podążanie polskich szkół wyższych drogą oszalałych od poprawności politycznej i tak zwanego wokeizmu (najlepszy polski odpowiednik to „wzmożenie”) uniwersytetów zachodnich, w tym amerykańskich. Przy czym w tym wypadku łączy się to z polityką partyjną i nadchodzącymi wyborami.

Tu zastrzeżenie, które przy normalnych zasadach dyskusji byłoby zbędne, ale trzeba je poczynić w czasach, gdy mało kto umie się trzymać reguł klasycznej debaty: to, co tutaj piszę, nie jest „obroną Szafarowicza”. Piszę o sprawie. O zasadzie, która może uderzyć w każdego, choć raczej głównie ze strony konserwatywnej, znacznie rzadziej lewicowej.

Samego Szafarowicza uważam za przejaw patologii polskiego życia publicznego i politycznego. Młodzieniec ów robi karierę przecież nie za sprawą jakichś swoich wybitnych kompetencji, pomysłów, wiedzy, a jedynie z powodu obsadzenia przez niego – za sprawą odpowiedniej protekcji – stanowiska etatowego „młodego z PiS”. Intelektualnie nie wnosi żadnej wartości dodanej. Jego filmy i komentarze to sklejki oklepanych pisowskich frazesów, od których robi się niedobrze. Zatrudnienie go w państwowym banku to tylko wisienka na torcie tego patologicznego układu. Wolałbym, żeby ludzi takich jak Szafarowicz w polskiej polityce nie było, ale zdaję sobie sprawę, że to nie ten młody człowiek jest tu przede wszystkim winien, ale system, który nie tylko dopuszcza takie kariery, ale wręcz takich właśnie miernych rezonatorów partyjnej narracji najbardziej kocha, przytula i promuje.

Wszystko to jednak nie oznacza, że miałbym się cieszyć z tego, co spotyka Szafarowicza na uczelni z powodu jego aktywności publicznej, a za sprawą donosu studentów, którzy są po przeciwnej stronie politycznej sceny. Zarzut brzmi: „aktywność publiczna, w tym w mediach społecznościowych, nie licująca z godnością studenta”. W tle są materiały na temat pani poseł Filiks i tragedii, jaka ją spotkała – dawno skasowane przez Szafarowicza, ale tylko ktoś naprawdę ślepy mógłby nie rozumieć, że stanowiły one tylko pretekst do uderzenia w przedstawiciela „kaczyzmu”.

Gdyby zarzut potraktować poważnie, trzeba by spytać, czy teraz media społecznościowe każdego żaka będą prześwietlane pod kątem zachowania „zgodnego z godnością studenta”. A także kto decyduje, jakie są kryteria tej „godności”. Co ze studentami, którzy na swoich profilach w mediach społecznościowych mają osiem gwiazdek, a podczas antyrządowych demonstracji pokrzykiwali „wyp…ć!”? Wiem, że zdaniem „Gazety Wyborczej” była to uprawniona manifestacja absolutnie uzasadnionych emocji, ale na szczęście nie ma jeszcze obowiązku akceptowania interpretacji gazety z Czerskiej, wobec czego mogę nadal stwierdzić, że taka forma protestu jest zwyczajnie chamska i knajacka. I, moim skromnym zdaniem, nie licuje z godnością studenta. Może zatem Uniwersytet Warszawski przejrzy konta społecznościowe studentów pod tym kątem i postawi przed komisją dyscyplinarną każdego, kto w ten wulgarny sposób uderzał w rządzących?

Problem z hunwejbinami takimi jak ci, którzy atakują dzisiaj Szafarowicza, polega na tym, że z zasady nie kierują się uniwersalnymi regułami. Nie chodzi im oczywiście o to, żeby dopilnować jakiejś mglistej „godności studenta”, ale o to, żeby walnąć w przedstawiciela przeciwnej strony sporu politycznego, korzystając z przechyłu w lewo, panującego na UW i nie tylko tam. Dramat w tym, że obie strony weszły w ten tryb. Gdy ostrzegałem swego czasu, że sprawa koncesji dla TVN to próba groźnego uderzenia w wolność słowa poprzez wykorzystanie legislacyjnych kruczków, duża grupa przedstawicieli prawej strony (podkreślam: autentycznie prawej strony, a nie socjalistycznego betonu PiS) nie była przesadnie poruszona, a wręcz deklarowała głęboką Schadenfreude.

To jeden z przejawów degradacji polskiego życia publicznego: zanikła niemal całkiem zdolność do poszukiwania rozwiązań, które można by zastosować do każdej ze stron i na które każda mogłaby się zgodzić. Pozostała głupia mściwość: jak Kalemu ukraść krowa, to źle, jak Kali ukraść komuś, to dobrze. A przecież uniwersytet powinien być z zasady miejscem wolnej debaty. Poza sytuacjami, które podpadają pod polskie prawo karne, nie powinno być tam żadnych barier dla wypowiedzi i dyskusji – obojętnie, czy spotykają się zwolennicy Konfederacji, lewicy, PiS, integralni libertarianie czy anarchiści. Nie jest też sprawą uniwersytetu kontrolowanie mediów społecznościowych studentów pod tym kątem. Jeśli któryś z nich złamie w nich prawo – od tego jest prokuratura i sąd, a nie komisja dyscyplinarna.

Szafarowicza można nie cenić, można go uznawać – jak ja – za uosobienie tego, co w polskiej polityce najgorsze, ale nie zmienia to faktu, że w tym wypadku należy stanąć w jego obronie. Nie z powodu jakichkolwiek jego zalet czy osiągnięć, ale dla zasady.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka